Książka

Started by Nawma Tutan, April 17, 2011, 11:47:41 AM

Previous topic - Next topic

0 Members and 1 Guest are viewing this topic.

Czy styl książki jest dobry?

Tak
0 (0%)
Tak, z poprawkami (wypisać)
1 (100%)
Nie (dlaczego)
0 (0%)
Niezdecydowany/Nie wiem
0 (0%)

Total Members Voted: 1

Nawma Tutan

Proszę o przeczytanie prologu mojej książki. Chodzi mi o zbadanie, czy mój styl pisania nie jest na poziomie podstawówki. Rady i poprawki mile widziane ;)

Prolog
    Ciemność.
    Cisza.
    Jedynie sowy wylatują, by zdobyć pożywienie. Zdobędą myszy i inne małe gryzonie, które nie uciekną.
   Jest północ.
   Las jest spowity mrokiem. Gdzieniegdzie przemyka małe zwierzę, lub przelatuje ptak. Drzewa wyglądają potwornie i upiornie w tym całunie ciszy i mroku. Każdy trzask brzmi, jak uderzenie dzwonu. W środku lasu jest stara polana na której płonie ognisko i przy którym siedzi mężczyzna.
  Ów człowiek jest stary. Ma około pięćdziesiąt dwa lata i siwą, długą brodę oraz czarne włosy. Jest ubrany w ognistoczerwoną marynarkę i tegoż koloru spodnie. Jego twarz jest poorana zmarszczkami, ale wyraża jeszcze potężną siłę drzemiącą w nim. Ma orli nos i brązowe oczy. Przy nim leży laska. Jest ona drewniana, ze złotą gałką w kształcie orła z rozprostowanymi skrzydłami. Wygląda na osobę, która na kogoś czeka.
  Nagle słychać donośny huk. Sowy wylatują ze swoich kryjówek i lecą we wszystkie strony. Mężczyzna z dużą szybkością, jak na swój wiek, chwyta laskę, wstaje i po chwili go nie widać. Na jego miejscu widać tylko dużego, dostojnego orła. Orzeł ten wzlatuje wysoko i leci w kierunku skąd rozległ się huk.
  Dolatuje na miejsce i odkrywa, że to wielka, spróchniała gałąź spadła na ziemię. Zadowolony orzeł znika, a na jego miejscu pojawia się ten sam mężczyzna który wraca piechotą na polanę. Idąc, podziwia piękno lasu w nocy i niezwykłe kształty drzew.
  Kiedy dochodzi do polany, przez krzaki widzi, że przy ognisku siedzi niemłoda już kobieta. Ubrana jest w długą suknię w kolorze oceanu. Na szyi ma sznur małych pereł. Ma długie, opadające na ramiona hebanowe włosy, czarne i żywe oczy. Przy niej leży laska z gałką w kształcie węża.
  Mężczyzna wyszedł zza krzaka i przywitał się z nią, a ona wstała. Była wysoka.
  - Przepraszam za huk, Cyrylu. Wystraszyłam sowę, kiedy tu szłam.
  - Następnym razem uważaj, Hermenegildo, – Mówi mężczyzna o imieniu Cyryl – bo odkryją miejsce naszych spotkań.
  Siadają przy ognisku i kontynuują rozmowę.
  - Wiesz gdzie jest Edgar? – Pyta się Hermenegilda – Znalazł czwarte dziecko?
  - Edgar jest w Polsce, - Odpowiada Cyryl – ale nie mam żadnych innych  wiadomości.
  - W Polsce?
  - Tak, wyrocznia wskazała nam ten kraj.
  - To dobry pomysł? A co, jeśli nie znajdzie dziecka? Natura nam nie wybaczy...
  - Na pewno je znajdzie. – Mówi zdenerwowany Cyryl – Wyrocznia nigdy się nie myliła.
  Bierze do rąk gałązkę i łamie ją na cztery części. Potem wyjmuje mapę świata i rozkłada ją na ziemi.
  - Wyrocznia wskazała nam Szwecję, Ukrainę, Włochy i Polskę. – Mówi kładąc po jednym kawałku patyka na kraj – Z trzema pierwszymi państwami już skończył i obecnie jest w ostatnim państwie. Państwie Lachów.
  - Wskazała Włochy? Mówiliście, że były to Indie...
  - W ostatniej chwili dostaliśmy wiadomość o zmianie decyzji.
  - A jednak się myli.
  - To nie była pomyłka. Dziecko z Indii zmarło. Znaleziono je z rozciętym gardłem.
  - Jak to? Z rozciętym gardłem? Kto to zrobił?
  - Nie dopytuj się, bo nie znam odpowiedzi...
  - Wiesz na pewno, tylko nie chcesz mi powiedzieć!
 Kobieta wstaje i podnosi swoją laskę. To samo robi mężczyzna. Stoją tak naprzeciw siebie i patrzą sobie w oczy. Nagle między nimi pojawia się niska kobieta z laską
  - Polska jest błędem! Wyrocznia oszukała nas! – Krzyknęła
 
   Od tych wydarzeń minęły dwa lata.

rodrygo

hej,
jesli pozwolisz na uwage, to radzę stosowac zdania złożone a nie taki krótkie jak u Ciebie. Czasem to ma uzasadnienie, zwłaszcza jesli jest to równoważnik zdania ale raczej nie tutaj.

40 lat to już stary człowiek? szkoda  :-\

nataliapop

rodrygo ma rację.Dłuższe zdania-złożone lub wielokrotnie złożone. Może więcej opisu otoczenia pomoże ci w ich budowie ale ogółem fajne;)

Nawma Tutan

Dzięki za uwagi. Jak więcej osób odpisze, to wstawię pierwszy rozdział ;)

rodrygo

apropos książki - jest do sciągnięcia nowa rzecz do nauki języka Na'vi.

według mnie, trochę za dużo tam tekstu angielskiego, ale może byc pomocna


Tireaniawtu

Nieźle. Sam piszę książkę od jakiegoś czasu. Tak jak wcześniej: zdanka. Sam też mam z tym problem, ale już coraz łatwiej mi to przychodzi. Ponieważ to twój temat mam pytanko: Czy mógłbym wstawić początek swojej książki?
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Nawma Tutan

Spokojnie, możesz. Swoją drogą, przydałby się temat do opowiadań w naszej sekcji.

rodrygo

jest na forum wątek "basnie i bajki" jak się nie obrazicie taką klasyfikacją to można pisać tam
:D

Tireaniawtu

#8
Narazie wstawiam początek. Wszystko napisane w taki spoasób to słowa bohaterów, bądź myśli.

    W życiu nic nie ma za darmo. Kasanie rośnie na drzewach ani nigdzie indziej. Ludzie przekonali się o tym zwłaszcza w ciągu ostatnich 80 lat. Jeszcze ten legendarny wypadek przy Wrptach. Lecz co się tam naprawdę wydarzyło chyba nikt nie wie. Szacuje się, że na całej planecie pozostało około 50 tys. osób. W tym bandyci, najemnicy korporacji Alaskan i zwykli ludzi.  Tych ostatnich jest ledwo 8000. Porozrzucani tam gdzie tylko da się przeżyć starają się znaleźć dom pośród tego co przeżyło. Opad radioaktywny przetrwały psy, kruki, mrówki, nietoperze i co chyba najbardziej oczywiste... karaluchy. Jednak to, że żyją miało swoją cenę. Sporo urosły, a ich ciała uległy mutacji. Kruki wyglądają jak orły, a nietoperze jak pterodaktyle. Najdziwniejsze było to, że pojawili się kosmici. Stwory te nazwano Dymirianami. Nie wiedzieć czemu usunęli wszystko co było radioaktywne. A ja? Kim ja jestem? Całe życie musiałem uciekać, przez swoją inność. Dopiero teraz mogę zacząć wszystko od nowa. - odłorzył długopis i przeczytał list od nowa. Jackal nie wiedział co jest nie tak z tym co napisał. Wyjął zapalniczkę i podpalił kartkę, która w jednej chwili zniknęła w płomieniach.
- Czemu to robisz? - zapytał barman. - Przychodzisz, piszesz coś, a po chwili wszystko ląduje na moim parkiecie.
- Nie wiem. - odparł. - Nie wiem...
    Już miał wypić do końca szklankę whisky, gdy do salonu wpadł jakiś facet i wrzasnął:
- Jackob przyjechał!!!
    W przeciągu kilku sekund bar opustoszał. Został tylko barman i on samotnie siedzący przy ladzie. Nie śpiesznie dopił trunek, założył okulary przeciwsłoneczne i wyszedł. Udał się na spotkanie z tym kogo szanowało całe miasto i kto właśnie wrócił. Jackob był bowiem kimś jak kupiec czy dostawca, który stacjonował właśnie w Hotrock. Gdy zaczynało czegoś brakować wskakiwał na swoją budę na kółkach i jechał do centrali. Żywność, papierosy, alkohol, broń, amunicja; wszystko to tam było. Mało kto wiedział gdzie ona się znajduje. Jeśli jednak jakaś wioska znajduje się w spisie centrali otrzymuje wówczas łącznika. Oczywiście nie za darmo.
    Po 30 minutach cały zapas papierosów został wykupiony. Została też tylko połowa alkoholu, z czego część pójdzie do baru. Jackal podszedł do przyjaciela, gdy odeszła ostatnia osoba.  Jackob był nie za chudym facetem, średniego wzrostu, z dużym orlim nosem.
- Widzę, że nadal nie brak Ci klientów. - powiedział.
- To prawda - po chwili wyjął czarną skrzyneczkę i położył ją na ziemi. - Oto twoje zamówienie: 60 sztuk amunicji do snajperki, 50 sztuk do rewolweru i 20 do strzelby. Łącznie... 360 dolarów. I dodatek dla stałego klient: Butelka whisky
- Dzięki. To twoja forsa.
- Miło się robi z tobą interesy. A właśnie... Jeśli chcesz trochę zarobić wpadnij do mnie z rana.
    Jackal kiwnął głową na znak zrozumienia, wziął skrzynkę i wrócił do domu. Zdjął płaszcz, okulary, usiadł przy stole i zaczął liczyć pociski. W tych czasach każda kula była niemal na wagę złota. Gdy skończył było już późno. Przeczyścił szybko broń i położył się spać.


Soory za ewentualne błędy. Jestem w szkole i się spieszę. Sprawdzę to jeszcze w domu.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Nawma Tutan

Ciekawy temat. Ziemia po katastrofie. Jest parę literówek, ale głównie dobrze czyta. Kiedy ciąg dalszy?

Tireaniawtu

#10
W każdej chwili mogę wstawić. Mam obecnie napisane 86 stron A5, bo pisze w szkole, a na komputerku mam 11 stron A4. Przepisywanie zajmuje najwięcej czasu. Jeśli będzie kilka osób chętnych do czytania tych moich wypocin to założę temat i raz w tyg. będę wstawiał stronę A4 lub więcej.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Nawma Tutan

Wstawiam kolejną część książki. Uwagi mile widziane ;)

Nuty
     - Przestań! Proszę, przestań!- Krzyczy Henryk, nauczyciel fortepianu.
     Zaskoczony Kazimierz przerywa. Pierwszy raz nauczyciel krzyczy by przestał.  
     - Dlaczego? - Pyta się uczeń, wstając ze stołka.
     - Bez pytań. Bez pytań. - Odpowiada nauczyciel – Masz dzisiaj zły dzień?
     Kazimierz wzdycha. Wie, że od pulchnego czterdziestolatka niczego się nie dowie, chyba, że sam powie. Henryk odszedł od ściany przy której stał zawsze, gdy ktoś grał. Jest niskim i otyłym mężczyzną z sporą łysiną. Kiedyś był dyrygentem, ale wskutek wypadku, w wyniku którego stracił palce u prawej ręki, musiał odejść i został nauczycielem fortepianu. Podszedł do swego ucznia i spojrzał w jego oczy. Chciał mu w ten sposób przekazać, że kazał mu przerwać gdyż wyczuł coś złego w jego grze. Takich rzeczy nigdy nie mówił wprost.
     Uczeń jednak nie patrzył w oczy nauczyciela. Spojrzał na XIX wieczny zegar i krzyknął. Przypomniało mu się, że jest umówiony z matką na 15.30 przy ratuszu. A zegar wskazywał właśnie 15.29. Szybko pobiegł do wieszaka wiszącego przy drzwiach, po drodze przewracając stojącą przy ścianie halabardę. Spadła ona, przecinając tym samym drogę ucznia i wbiła się ostrzem w parkiet. Kazimierz stanął przerażony, gdy zobaczył przed sobą spadającą halabardę. Nauczyciel nawet nie drgnął, gdy zobaczył spadającą broń. Wiedział, że nic złego ona nie wyrządzi.
      Gdy uczeń stanął, nauczyciel spytał się go:
     - Zapomniałeś, że ten zegar nie działa?
     - T-Tak – Wyjąkał przerażony uczeń.
     Henryk westchną melodyjnie, gdy nagle rozległ się dzwonek telefonu Kazimierza. Zdziwiony, wyjął telefon z kieszeni kurtki i odebrał.
     - Halo? Mama? Tak, jestem na lekcji – Chłopiec podchodzi do fortepianu, a nauczyciel za nim – Po lekcji spotykamy się przed ratuszem? Nie? Mam wracać do domu? Natychmiast?? Dobra, no to cześć – Uczeń rozłącza się i chowa telefon w kieszeni, a potem patrzy na nauczyciela.
     - Mam wracać do domu. Nie wiem dlaczego. Matka była jakaś... wstrząśnięta.
     - W takim razie lepiej będzie, jak wrócisz natychmiast. Ale najpierw muszę ci coś powiedzieć. – Mężczyzna opiera się o fortepian i patrzy na ucznia zza krzaczastych brwi. Uczeń zaś usiadł na stołku i spojrzał na nauczyciela. Wiedział, że za chwilę dowie się czegoś ważnego.
      - Wiesz dobrze, że za pięć dni wyjeżdżam na Pomorze, do Gdańska. Nie będzie mnie więc aż do końca sierpnia. Do tego czasu, nie będzie lekcji. Ale to nie znaczy, że będziesz próżnował. – Mówiąc to, wstał i wziął ze stolika dwie kartki z pięciolinią - Masz napisać krótki utwór. Możesz wykorzystać znane ci dzieła.
      Kazimierz pokiwał głową na znak zgody i schował kartki do podręcznej teczki, którą zawsze nosił przy sobie. Nie raz zdarzało się, że nauczyciel coś mu zadawał do zrobienia w domu. Kiedyś, na początku Kwietnia, Henryk kazał mu napisać symfonię. Nie napisał jej jednak, gdyż myślał że to żart, bo był wtedy pierwszy Kwietnia. Pomylił się, ale nauczyciel mu wybaczył.
      - Wyjeżdżasz gdzieś na wakacje? – Spytał się go Henryk, podnosząc halabardę.
      - Nie wiem. Miałem o tym właśnie porozmawiać z matką. – Odpowiedział mu Kazimierz – bo na ojca... nie mogę liczyć.
      - No cóż... w każdym razie życzę ci spokojnych i ciekawych wakacji. Jesteś wolny. Do Września.
Henryk odstawił halabardę i odprowadził Kazimierza do drzwi. Pożegnał się z nim i zamknął drzwi. Podszedł do okna i spojrzał przez szybę. Jego uczeń szedł w kierunku swego domu. Westchnął przeciągle i zatopił się w wspomnieniach.
      Nagle usłyszał za sobą niski głos. Odwrócił się szybko, wyciągając z rękawa mały puginał. Nie zobaczył jednak nikogo. Powoli przemieszczał się między wysokimi stosami przedmiotów nagromadzonych w pokoju. Doszedł do fortepianu i zobaczył obcego mu mężczyznę. Nieznajomy spojrzał się na niego i wstał. Był przysadzisty i miał twarz podobną do mysiej. Nosił krótko przyciętą hiszpańską bródkę. Jego włosy były roztargane. Ubrany był ciemnobrązową koszulę i brązowe dżinsy. Na sobie miał płaszcz ze szczurami jako wzorem przy rękawach. Opierał się na drewnianej lasce z głowicą w kształcie szczura. Jego postać, mimo wyglądu zewnętrznego, sprawiała wrażenie bardzo zwinnej i mogącej uciec wszędzie, gdzie tylko mogła. Henryk na jego widok schował puginał do pochwy w rękawie, ale nadal patrzył nieufnie na nieznajomego. W pomieszczeniu zapadła złowroga cisza, przerywana jedynie odgłosami zza okna.
      Pierwszy ciszę przerwał Henryk:
      - Mówiłem ci, że nie jesteś przeze mnie tu mile widziany.
      - Wchodzę tam, gdzie chcę, o każdej godzinie i w każdym dniu. – Odpowiedział mężczyzna – Twoje zakazy mnie nie powstrzymają.
      - To jest mój dom i ja tu rządzę, zrozumiano!? – Krzyknął Henryk, ponownie wyciągając ostrze z rękawa.
      Jednak człowiek z laską był szybszy. Kiedy stary nauczyciel zamachnął się puginałem, mężczyzna zniknął i pojawił się za Henrykiem. Podniósł laskę i opuścił jej głowicę na jego głowę. Dosięgła celu. Otyłe ciało nauczyciela opadło z hukiem na podłogę. Stracił przytomność. Nieznajomy podszedł do biurka, wysunął szufladę i zaczął przeglądać akta uczniów. Po wielu kartach chłopców i dziewcząt, wziął do ręki kartę ze zdjęciem Kazimierza.
      - Kazimierz Igniski? Znalazłem cię, Orlę – Wyszeptał do siebie.
      Zapisał adres w notesie i się obrócił. Henryk nadal leżał na podłodze. ,,Mogłem obejść się bez tego" pomyślał nieznajomy i podniósł laskę. Zniknął, a na jego miejscu pojawił się szczur z długim ogonem. Pobiegł w stronę dziury w ścianie i zniknął w jej wnętrzu.

Tireaniawtu

Ciekawie się zaczyna. Widać, że już że pojawią się elementy fantasy. Ciężko jest jedynie określić czas akcji. Fortepian, a po chwili broń biał. Nie mówię, że to źle. To jest zaskakujące. Tylko proszę wyjaśnij mi sprawę czasową.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Nawma Tutan

To są czasy współczesne. To, że miał broń znaczy, że był zwykłym kolekcjonerem antyków i broni.

Tireaniawtu

Łokej. Podziękował.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Nawma Tutan

#15
II rozdział. Comment please ;)

Sen

Kazimierz wyszedł z kamienicy prosto na zalany słońcem rynek. O tej porze przechadzało się wielu ludzi. Chłopak spojrzał jeszcze na okno mieszkania swego nauczyciela jednak nie zauważył Henryka. Odwrócił wzrok i poszedł w kierunku domu. Po drodze spotkał paru kolegów, jednak każdy, jak tylko go zauważył, odwracał wzrok i biegł w innym kierunku. Kazimierz nic z tego nie rozumiał. Był w szkole lubiany, ale zachowanie kolegów go zaniepokoiło. Możliwe, że to zwykłe żarty, ale może ma to związek z telefonem od matki i zmianą planów. Przyśpieszył więc i po kilku minutach wszedł do domu.
      Dom Kazimierza znajdował się trochę poza miastem, ale lubił długie spacery. Jego dom stał nad rzeką oraz był zbudowany z muru pruskiego. Miał dwa piętra razem ze stromym dachem. Ogród pełen był drzew, dzięki czemu nie widać było domu z ulicy.
      Po wejściu do domu Kazimierz odwiesił kurtkę na wieszak przy lustrze w przedpokoju. Zawsze kiedy przechodził obok tego lustra musiał patrzyć na odbicie. W klasie zyskał miano najprzystojniejszego chłopaka, choć on sam tak nie myśli. Był dość wysoki jak na swój wiek, szczupły. Miał brązowe oczy oraz orli nos. Włosy ma krótkie, czarne, przetykane jasnoczerwonymi pasemkami. Jego twarz zawsze wyrażała dużą pewność siebie. Był jednak nieśmiały, nie wdawał się zanadto w żadne awantury i sprzeczki w klasie i najbliższym otoczeniu.
      Po zdjęciu butów zaczął szukać matki. Z korytarza wszedł od razu do salonu. Był to duży, przestronny pokój. Pośrodku stał duży stół z kilkoma krzesłami. Naprzeciwko drzwi do przedpokoju znajdował się spory kominek. Na ścianie nad nim wisiała reprodukcja obrazu "Wróżenie z ręki" Caravaggia. Światło było dostarczane przez dwa, duże okna. Pod nimi znajdowała się długa kanapa. Naprzeciwko okien znajdowały się dwie duże, przeszklone szafy, a pomiędzy nimi półka z telewizorem. Jednak matki tu nie znalazł. Wyszedł z powrotem do korytarza i sprawdził kuchnię, łazienkę i sypialnię rodziców. Postanowił wejść na piętro i wszedł do gabinetu.
      Pomieszczenie to było spore, wypełnione atmosferą powagi. Na przeciwko drzwi znajdowało się duże okno z wejściem na balkon. Przed nim stało XVII-wieczne rzeźbione biurko, przy którym stał odsunięty XVI-wieczny fotel z rzeźbionymi nóżkami zaś przy ścianach po obu stronach biurka stały szafy z książkami i mapami. Kazimierz podszedł do okna i zobaczył matkę na balkonie. Opierała się o balustradę i patrzyła w kierunku rynku. Trzymała chusteczkę.
      Płakała...
      Matka Kazimierza, Jane, była z pochodzenia Angielką. Ojciec chłopaka poznał ją w Londynie w czasie urlopu. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Ślub wzięli w Polsce, a Jane nauczyła się doskonale polskiego. Dzięki dwujęzycznym rodzicom, Kazimierz umiał świetnie mówić w tych dwóch językach. Jane była wysoką, chudą kobieta o ziemistej cerze. Jej włosy, czarne jak noc, były spięte w kok. Jej brązowe oczy rzucały władcze spojrzenie na każdego, kto tylko znalazł się w jej centrum uwagi. W rozmowie była nieustępliwa, zawsze starała się dojść do celu, bez względu na przeszkody. Wszyscy ją podziwiali.
      Teraz jednak była wyraźnie załamana. Ciągle wycierała swe oczy w chusteczkę, pociągając przy tym nosem. Bardzo rzadko zdarzało się, by płakała. Kazimierz podszedł do matki i objął ją ramieniem. Nie zareagowała.
       - Mamo, co się stało? Dlaczego płaczesz? – Spytał się chłopak
       - Twój ojciec... Wjechali w zasadzkę. Nikt nie przeżył...
       Kazimierz zbladł. Jego ojciec, Ireneusz, był pułkownikiem wysłanym do Afganistanu. Miał wrócić w tym roku i przejść na emeryturę. Nie był wysyłany na duża ilość misji, głównie siedział w bazie. Ta miała być ostatnią w karierze, jednak okazała się ostatnią w życiu. Kazimierz nagle poczuł, jak zamyka się pewien rozdział jego życia. Poczuł, że stracił bliską osobę, bardzo bliską. Nie wiedział co robić; płakać, czy może zachować spokój. Jane nadal patrzyła na panoramę miasta, cierpiąc w ciszy. Nawet ptaki przestały śpiewać, jakby nie chciały przerywać tej tragicznej ciszy. Po kilku minutach Kazimierz zostawił matkę samą na balkonie, zaś sam poszedł do swego pokoju, które był małym pomieszczeniem z łóżkiem, biurkiem i trzema regałami pełnymi książek. Chłopak usiadł na pościeli i patrzył się nieobecnym wzrokiem w ścianę, na której wisiało zdjęcie jego, ojca i matki na Kasprowym Wierchu. Lubili w całości wyjeżdżać w góry i to nie tylko polskie, ale również Alpy i Karpaty.
       Siedział tak i wspominał ojca, aż do wieczora, kiedy matka zawołała go na kolację. Przy stole była tylko Jane i Kazimierz, ale, zgodnie z rodzinną tradycją, przygotowane było miejsce i zastawa na osobę, która nigdy nie zasiądzie. Jedli w ciszy, aż Jane podniosła oczy znad talerza i powiedziała:
       - Zamówiłam na jutro mszę żałobną u franciszkanów. Czy...
       - Tak - Odpowiedział Kazimierz. Jego matka nie była pewna niektórych zwyczajów polskich.
       Jane zamilkła, żeby po chwili zmienić temat rozmowy:
       - Czy twój nauczyciel ma jakieś plany na wakacje?
       - Tak, wyjeżdża do Gdańska aż do końca sierpnia. Kazał mi jednak napisać krótki utwór.
       - No to będziesz miał co robić w wakacje. Bym zapomniała... Dostałam list, w którym napisane było, że zostałeś wybrany spośród wszystkich uczniów z Polski i pojedziesz razem z trójką innych uczniów, z innych krajów, na wycieczkę... do Egiptu!
       Kazimierz przestał jeść i wlepił oczy w matkę, która próbowała się uśmiechać. Do Egiptu... Zawsze chciał tam pojechać. Ojciec kiedyś mu obiecał, że jak będzie na emeryturze, to pojadą razem do Afryki, jednak jego niespodziewana śmierć pozornie zniweczyła te plany, ale teraz jednak pojedzie... ale bez matki. Jane nadal próbowała się uśmiechać, aż w końcu przestała i powiedziała:
       - Masz być na lotnisku w Wrocławiu szóstego lipca o godzinie 14.25. Wylądujecie w Kairze i przez pewien czas będziecie tam nocować. Później popłyniecie na barce po Nilu do Heliopolis, tam będziecie nocować przez pewien czas i potem wrócicie do Kiru i wracacie do domu.
Chłopak słuchał matkę i zastanawiał się, dlaczego spośród tylu osób w kraju wybrany został... on. Ciekawiło go też, z kim pojedzie, jacy to ludzie.
Obydwoje skończyli kolację i Kazimierz poszedł do swego pokoju, by się położyć. Kiedy zasypiał, słyszał matkę rozmawiającą przez telefon. Potem zasnął.

Przy furtce pod domem pojawił się tajemniczy mężczyzna w płaszczu z laską. Otworzył bramkę za pomocą wytrycha i wszedł na ścieżkę. Spojrzał na okno od pokoju Kazimierza i zniknął, a na jego miejscu pojawił się szczur. Wszedł po bluszczu do okna i lekko je popchnął, otwierając je. Stworzenie zeskoczyło z parapetu i znowu pojawił się mężczyzna z laską. Stanął nad Kazimierzem i dotknął lekko gałką swej laski czoło chłopaka. Zaczął coś szeptać, a laska zaczęła świecić jasno. Po chwili podniósł laskę nad siebie i przeciął nią powietrze. Pojawiła się wtedy podobna laska, ale z orłem w gałce. Mężczyzna złapał ją i położył przy łóżku. Potem zniknął, a przez okno wyszedł szczur.
Przed domem w międzyczasie pojawiła się przysadzista kobieta w przewiewnej, przezroczystej sukni z laską na której siedziała mała jaskółka jako gałka. Czekała na kogoś, gdy nagle zobaczyła lekkie światło z otwartego okna. Uśmiechnęła się i powiedziała sama do siebie:
- Ostatni został wybrany, czwórka wybrana.
Potem zobaczyła szczura przechodzącego przed nią, który zatrzymał się i zmienił się w mężczyznę. Stanął przed kobietą, która dalej się uśmiechała. Po chwili powiedział:
- Co tu robisz zdrajczyni? Tak wiem o twej zdradzie. Sprzedałaś się Im...
- Oferta była kusząca, a zresztą dlaczego by nie urzeczywistnić ich idei pozbycia się zjawisk nadnaturalnych? - odpowiedziała kobieta z silnym rosyjskim akcentem - Dla ciebie też jest miejsce. Dołącz do mnie... - Tu wyciągnęła do niego dłoń
- Na nic się już ci nie zdam. Skończyłem swą misję. Reszta należy do Nich.
- Do staruszka który nie potrafi latać jako orzeł i tego szczupaka, który zwie się kobietą? - Tu kobieta zaśmiała się szyderczo - Rzeczywiście, na nic mi się nie przydasz
Kończąc te słowa, wyciągnęła z wysokich kozaków pistolet i wystrzeliła do mężczyzny. Jego oczy rozszerzyły się, ale zdążył jeszcze uśmiechnąć się i powiedzieć:
- Już koniec... Nie... powstrzymasz... ich... misji... Saszo.
Wtedy mężczyzna zaczął ciemnieć i rozsypał się w proch, tak jak jego laska. Kobieta schowała pistolet i spojrzała na to, co kilka chwil temu było człowiekiem
-Z prochu jesteś i w proch się obrócisz - Po tych słowach podniosła laskę i zmieniła się w jaskółkę, która odleciała w sobie tylko znanym kierunku

rodrygo

hej,

podobno ukazała się książka dra Frommera, looking at languages

czy ktos może ma namiary jak ją dostać?

:-\

Eltusiyu

Można ją kupić na amazonie bądź ebayu zarówno angielskim jak i amerykańskim :)
Niestety cena pólkowa dla mnie zaporowa. W Uk u mnie w księgarni wołają za nią 60 funtów Oo czyli 300zł.
(Tak mieszkam w anglii) ;)

Kxangangang! - Oeyä Pìlok leNa'vi

Previously called Kxrekorikus

rodrygo

coż, trochę drogo...
może mi rodzina z Anglii zafunduje na mikołaja  8)

apropos, jakos pusto się robi w kraju nad Wisłą  :-\