Owszem. Taka jest prawda, że mimo pisania tego od pół roku wciąż nie mam tytułu. Wstawiam to co już napisałem + nowe. Proszę o nie pisanie w tym temacie. Jedziemy.
W życiu nic nie ma za darmo. Kasa nie rośnie na drzewach ani nigdzie indziej. Ludzie przekonali się o tym zwłaszcza w ciągu ostatnich 80 lat. Jeszcze ten legendarny wypadek przy Wrotach. Lecz co się tam naprawdę wydarzyło chyba nikt nie wie. Szacuje się, że na całej planecie pozostało około 50 tys. osób. W tym bandyci, najemnicy korporacji Alaskan i zwykli ludzi. Tych ostatnich jest ledwo 8000. Porozrzucani tam gdzie tylko da się przeżyć starają się znaleźć dom pośród tego co przeżyło. Opad radioaktywny przetrwały psy, kruki, mrówki, nietoperze i co chyba najbardziej oczywiste... karaluchy. Jednak to, że żyją miało swoją cenę. Sporo urosły, a ich ciała uległy mutacji. Kruki wyglądają jak orły, a nietoperze jak pterodaktyle. Najdziwniejsze było to, że pojawili się kosmici. Stwory te nazwano Dymirianami. Nie wiedzieć czemu usunęli wszystko co było radioaktywne. A ja? Kim ja jestem? Całe życie musiałem uciekać, przez swoją inność. Dopiero teraz mogę zacząć wszystko od nowa. - odłożył długopis i przeczytał list od nowa. Jackal nie wiedział co jest nie tak z tym co napisał. Wyjął zapalniczkę i podpalił kartkę, która w jednej chwili zniknęła w płomieniach.
- Czemu to robisz? - zapytał barman. - Przychodzisz, piszesz coś, a po chwili wszystko ląduje na moim parkiecie.
- Nie wiem. - odparł. - Nie wiem...
Już miał wypić do końca szklankę whisky, gdy do salonu wpadł jakiś facet i wrzasnął:
- Jackob przyjechał!!!
W przeciągu kilku sekund bar opustoszał. Został tylko barman i on samotnie siedzący przy ladzie. Nie śpiesznie dopił trunek, założył okulary przeciwsłoneczne i wyszedł. Udał się na spotkanie z tym kogo szanowało całe miasto i kto właśnie wrócił. Jackob był bowiem kimś jak kupiec czy dostawca, który stacjonował właśnie w Hotrock. Gdy zaczynało czegoś brakować wskakiwał na swoją budę na kółkach i jechał do centrali. Żywność, papierosy, alkohol, broń, amunicja; wszystko to tam było. Mało kto wiedział gdzie ona się znajduje. Jeśli jednak jakaś wioska znajduje się w spisie centrali otrzymuje wówczas łącznika. Oczywiście nie za darmo.
Po 30 minutach cały zapas papierosów został wykupiony. Została też tylko połowa alkoholu, z czego część pójdzie do baru. Jackal podszedł do przyjaciela, gdy odeszła ostatnia osoba. Jackob był nie za chudym facetem, średniego wzrostu, z dużym orlim nosem.
- Widzę, że nadal nie brak Ci klientów. - powiedział.
- To prawda - po chwili wyjął czarną skrzyneczkę i położył ją na ziemi. - Oto twoje zamówienie: 60 sztuk amunicji do snajperki, 50 sztuk do rewolweru i 20 do strzelby. Łącznie... 360 dolarów. I dodatek dla stałego klient: Butelka whisky
- Dzięki. To twoja forsa.
- Miło się robi z tobą interesy. A właśnie... Jeśli chcesz trochę zarobić wpadnij do mnie z rana.
Jackal kiwnął głową na znak zrozumienia, wziął skrzynkę i wrócił do domu. Zdjął płaszcz, okulary, usiadł przy stole i zaczął liczyć pociski. W tych czasach każda kula była niemal na wagę złota. Gdy skończył było już późno. Przeczyścił szybko broń i położył się spać.
Posłuchaj mnie. Wiem, ze nie masz żadnych podstaw, aby mi zaufać, ale potrzebuję twojej pomocy. Kim ja jestem nie jest teraz istotne. Za kilka dni spotkasz wyjątkową osobę. Ona wyjaśni ci więcej szczegółów i… - obudził się.
Cholera co to było? – pomyślał. Popatrzył na stół, gdzie stała butelka, którą dostał poprzedniego dnia. Była opróżniona do dna.
Muszę mniej pić. – stwierdził. Był już ranek, dlatego nie próbował zasnąć. Ubrał płaszcz, wziął broń i poszedł do Jackoba. Po drodze zauważył, że ktoś go śledzi. Cały czas szedł do celu z palcem na spuście. Gdy doszedł do drzwi sklepu gwałtownie się obrócił i wycelował w… pustkę… Nikogo za nim nie było. Poczekał przez chwilę w tej pozycji, lecz jedyną zmianą był wiejący wiatr. Schował broń i wszedł do środka.
- Tak myślałem, że zaraz się zobaczymy. – powiedział Jackbo witając przyjaciela ruchem ręki.
- Do rzeczy. Co masz tym razem?
- Na północ od Hot rock mieszka facet imieniem Nicholas. Jakiś czas temu kupił ode mnie trochę broni amunicji dla swojej grupy. Jest mi winien jakieś dziesięć tysięcy.
- Mam to od niego wyegzekwować, a jak nie to…
- Tak. Dostaniesz 10% i butelkę whisky…
- I ewentualny zwrot zużytej amunicji.
- Umiesz się targować, co? Niech będzie, ale kasa ma się jeszcze dziś u mnie znaleźć.
Jackal kiwnął głową i wyszedł.
- Eh… biedni kolesie – pomyślał Jackob.
Na dworze nadal nikogo nie było. Niewiele myśląc wrócił do domu i zabrał zapas amunicji. Wiedział, że po dobroci nie otrzyma gotówki. Gdy był już obok bramy miasta zauważył osobę, która go śledziła. Już chciał wrócić i zadać kilka pytań, ale jak miał w zwyczaju mawiać: Kasa nie rośnie na drzewach. Ta myśl przemknęła mu przez głowę, po czym ruszył dalej. Przed nim były cztery godziny marszu, nie wliczając powrotu i czasu na strzelaniny. Tak, strzelaniny. Nie tylko ludzie muszą jeść. Fauna też żyje. Na razie jednak nic go nie zaatakowało. Szedł już od około godziny, lecz nagle coś zauważył. Kucnął za wzniesieniu przyłożył lunetę do oka i delikatnie się wychylił. Zobaczył trzy przerośnięte karaluchy, pieszczotliwie nazywane „żuczkami”. Ich obecna nazwa zmieniła się na biksy. Wyglądem mało się zmieniły. Miały trzy pary długich kończyn, gruby pancerz i paskudną mordę. Ich inteligencja znacznie wzrosła. Najgorsze jest to, że polowały stadami nawet po 20 osobników. Wiedział, ze jeśli go zauważą to zawołają resztę, i będzie ich trzy, cztery razy tyle. Plusem było to, że były kompletnie głuche. Poczekał, aż dwa trochę odejdą i strzelił. O jednego mniej. Trudno było nie trafić z pięćdziesięciu metrów w cel wielkości opony samochodowej. Ta sama taktyka poskutkowała na pozostałe robale. Teraz wystarczyło tylko przemknąć się po cichu. Z tym nie było kłopotów. Dalej, aż do obozu dłużnika nic nie napotkał.