Witajcie. Koniec roku się zbliża, ocena mam lepsze i mogę wrócić do właściwej działalności. Mam nadzieję, że serwer nie będzie już miał żadnych większych problemów. Dziś wstawiam specjalną dłuuuugą wersje wszystkiego co zaległe. A od wakacji... cóż wakacje

.
-Co ten dupek tutaj robi? – Wrzasnęła Kendra.
-Od razu dupek. Ja tylko chciałem zarobić na życie. Powiedz mi lepiej Jackal, co Ciebie z nią łączy. – odparł Kurt. Jackal spodziewał się różnych reakcji jednak coś takiego nie przyszło mu na myśl. Po chwili ciszy rzek:
-Zatem już się znacie. Może mi teraz któreś z was powiedzieć dlaczego chcecie się pozabijać? – Znów zapadła cisza.
-Ten ćwok polował na mnie. Nie wiem nawet czemu. Reszta nie ma znaczenia. – Wycedziła Kendra przez zęby.
-Dla mnie ma! Lepiej żeby wiedział z kim pracuje. Jeśli ty mu nie powiesz to ja to zrobię.
-Dosyć! – Kendra szybkim ruchem wytrąciła Kurtowi broń.
-Dobrze, powiem… Jestem córką Voxusa. – Ta wiadomość wstrząsnęła Jackalem. Po chwili przypomniał sobie to co już mu o sobie powiedziała i zrozumiał przez co przeszła. Czas się dłużył, więc musiał coś powiedzieć.
-To rzeczywiście nie ma znaczenia Kurt. Ona nie lubi Alaskanów. Najchętniej jednego za drugim powbijałaby na pal. Kendra schowaj broń i mów co się stało.
-Travis zniknął. Nie ma z nim żadnego kontaktu. Ona kazała mi znaleźć Ciebie. Ty zaś masz znaleźć Travisa.
-Kurt zbieraj się. Mamy robotę. W ciągu pół godziny obaj byli gotowi. Odeszli z dala od Centrali i dalej zaczęli lecieć. Udali się do jeszcze jednej osoby. Gdy wylądowali zaczęło padać.
-Poczekaj chwilę. Zaraz wrócimy. – Rzekł Jackal do Kendry. Razem z Kurtem weszli do jaskini, w której wnętrzu słychać było echo klikania. Na końcu na krześle siedziała Riza. Usłyszała ich i schowała zapalniczkę.
-Witajcie. Co tym razem was do mnie sprowadza?
-Potrzebujemy pomocy. Zaginął jeden z członków mojej drużyny. Pomogłabyś nam go znaleźć?
-Tak jak obiecałam. Daj i trochę czasu. Za parę minut będę gotowa.
-Rozumiem. Czekamy przed wyjściem. – Jackal z Kurtem wyszli i czekali. P chwili z mroku wyszła Riza. Miała na sobie długi płaszcz podobny do tego, który miał Jackal. Miała plecak i sporą torbę w ręce. Spod płaszcz połyskiwały klamry od potężnych butów wojskowych.
-Gdzie wyruszamy? – Spytała swym delikatnym głosem.
-Na wschód. Chcę wpierw kogoś Ci przedstawić. Oto Kendra, ma niezwykły dar. – Kobiety podały sobie dłonie.
-Jaki dar? – Zaciekawiła się Riza. Kendra odeszła kilka kroków i zamieniła się w smoka.
-Piękny dar. Masz wiele szczęścia. – Podsumowała. Po chwili wszyscy lecieli wysoko nad chmurami. Po kilku godzinach wylądowali.
-Jestem już zmęczona. Muszę odpocząć. – Powiedziała Kendra. Rozbili niewielki obóz i czekali. Lot z jednym człowiekiem nie był męczący, ale troje ludzi oraz ich oporządzenie potrafiło wykończyć. Równiny wschodu były całe zielone z nielicznymi skupiskami krzaków i drzew. Rozpalili ognisko i zjedli ciepły posiłek. Nagle usłyszeli grzmot, a po minucie zaczęła padać gęsta mżawka.
-No pięknie. Brakowało mi deszczu do szczęścia. – Rzekł z ironią Kurt.
-Ja tam lubię deszcze. – Odparła Riza.
-Cicho. – Powiedział Jackal. Kucnął i przyłożył rękę do ziemi. Wyczuł silne wibracje z zachodu.
-Kendra dasz radę wystartować?
-Nie w deszczu. – Odparła kręcąc głową.
-Kod B304! – Krzyknął do pozostałych.
-Co to znaczy? – Zapytała Kendra.
-Obrona, cel duży, brak informacji o opancerzeniu, zachód. Szybko zaczęli ustawiać prowizoryczną barykadę z gałęzi i po chwili byli gotowi. W międzyczasie wibracje znacznie wzrosły i wszyscy je czuli. Zaczęli też słyszeć jakiś dźwięk, który brzmiał jak szuranie narastające stopniowo. Zza horyzontu wyłonił się niewielki punkt. Jackal spojrzał przez lunetę i ujrzał wielką paszczę z czterema oczami pełznącą w ich stronę. Wycelował i pociągnął za spust, lecz przeciwnik wzdrygnął się i wciąż podążał w stronę ludzi.
-Pozwólcie mu podejść bliżej i ognia. – Wszyscy usłuchali. Riza zdjęła płaszcz. Miała na sobie szelki taktyczne oraz ładownice na udach. Na plecach miała szynę, z której wysunęły się kolejne ładownice. Z torby wyciągnęła dwa pistolety maszynowe. Szybkim ruchem wsunęła magazynki do broni i wycelowała w stronę potwora. Miała zmienione uczesanie czego wcześniej nie zauważyli. Jej włosy były zaplecione w siedem długich warkoczy. Robak z każdą sekundą narastał im w oczach.
-Horlog? – Zapytał Kurt.
-Ta. Twoje pociski zadziałają na niego?
-Są obliczone na wszystko do stu kilogramów, a on waży kilkadziesiąt razy więcej. Na szczęście odpowiednia dawka się zsumuje. Jackal kiwnął głową. Monstrum przekroczyło granicę stu metrów i wszyscy w jednym momencie otworzyli ogień. Horlog odnosił rany, lecz wciąż parł przed siebie. Drużyna nie poddawała się. Magazynki leciały na ziemię jeden za drugim. Nagle potwór uniósł głowę i w ułamku sekundy wyrył tunel, w którym się schował. Jackal i pozostali wstrzymali ogień. Przed nimi widniał otwór sporej średnicy. Czekali na następny ruch wroga.
-Na boki! - Wrzasnął Jackal i wszyscy odskoczyli ze swoich miejsc, a robak wyskoczył spod ziemi. Ponownie go ostrzelali i szybko wrócił do środka. Po chwili stało się coś nieoczekiwanego. Cała czwórka poczuła potężny wstrząs i głuchą eksplozję tuż pod nimi.
-Co to było? – Spytał zdezorientowany Kurt.
-Chyba nabawił się niestrawności. – Spokojnie powiedziała Riza. Nagle pozostali zauważyli detonator, który trzymała w ręce i skojarzyli fakty.
-Dzięki. – Rzekł Jackal.
–Kendra startujmy najszybciej jak się da. Może ich być więcej. Ta pokiwała głową. Byli tak zajęci walką, że nie zauważyli, gdy deszcz ustał. Kendra odpoczęła jeszcze chwilę i wylecieli w dalszą podróż. Wieczorem znaleźli się w Narkon. Jednego z większych miast na wschodzie. Tam rozstali się z Kendrą i weszli do miasta. Po upływie paru minut znaleźli bar. Mieli nadzieję dowiedzieć się gdzie szukać Travisa. Gdy tylko weszli do środka wszelkie rozmowy ucichły. Troje przybyszów podeszło do lady i usiedli. Jackal zamówił whisky, Kurt piwo, a Riza wodę. Gdy czekali na zamówienie do Rizy podszedł jakiś facet. Czuć było od niego alkohol na kilometr i był nieco podpity.
-Tylko woda? – Powiedział.
–Może dasz się namówić na coś mocniejszego? - Riza spojrzała na niego pogardliwie i odparła, iż raczej nie skorzysta z propozycji.
-Daj spokój. – Nalegał dalej. –
Będzie miło. – Wyciągnął rękę i chciał ją objąć. Riza nie wytrzymała. Oblała mężczyznę jakimś płynem, a ten się cofnął.
-Ty durna… - Zanim zdążył skończyć Riza przybiła go przed ramieniem do kontuaru, odpaliła zapalniczkę przed twarzą i niemal wykrzyczała:
-Poznajesz ten zapach? Tak, to benzyna. Jeśli nie chcesz skończyć jak opał w piecu to wara ode mnie. – Kurta zamurowało, a Jackal ze spokojem nachylił się i szepnął do niego:
-Dalej jesteś pewien, że nie jest tą samą osobą? – W odpowiedzi Kurt zdołał wybełkotać tylko kilka słów:
-Teraz już nie czego nie jestem pewien. Riza puściła mężczyznę, który wybiegł z lokalu. Po tym pokazie wszyscy znów zaczęli rozmawiać wiedząc już, że nie mają do czynienia z byle kim. Barman podał im ich napoje. Jackal pociągnął łyk i spytał go:
-Znasz może Travisa? Taki nieco niższy ode mnie…
-Tak znam. Bywa tu czasem, wypija kilka drinków i wychodzi. Co z nim?
-Szukamy go. Mamy interes.
-Z tego co wiem mieszka gdzieś na wschód od nas, w garażu na złomowisku. Podobno dziwne rzeczy się tam dzieją. Sam nigdy tam nie byłem, lecz słysząc tyle opowieści nie zamierzam się tam wybierać.
-Dziwne rzeczy? Na przykład…
-Na przykład ostatnio wróciła ze złomowiska jakaś wyprawa. Jedni gadali o chodzącym trupie, inni z kolei widzieli jakieś humanoidalne maszyny. Szczerze mówiąc brzmiało to jak brednie obłąkanych.
-Dzięki. – Jackal wyciągnął pieniądze i zapłacił za wszystko. Cała trójka wyszła i ruszyła dalej na wschód. Godzinę później zatrzymali się przy wejściu na wysypisko. Rozstawili sobie namioty i rozpalili ognisko. Usiedli przy nim i każdy przygotował sobie jedzenie. Gdy skończyli posiłek Kurt zapytał:
-Jak myślisz co znajdziemy na miejscu?
-Nie mam pojęcia. – Odparł Jackal –
Ale to nic dobrego skoro Travis zniknął. To musiał być ktoś naprawdę silny lub nie był to człowiek.
-Kim on jest? – Spytała Riza.
-Jest złotą rączką i świetnym strategiem. Strzelać też umie bez większych problemów. Jak już go znajdziemy to mam nadzieję, że nam wyjaśni co się stało. Dobra, kładźcie się spać ja biorę pierwszą wartę, Kurt drugą, Riza trzecią. Zmiana co trzy godziny. – Jackal został pry ognisku, a pozostali weszli do swoich namiotów. Do wschodu słońca było dużo czasu, który mimo to wszystkim szybko zleciał. Noc tutaj była chłodniejsza niż się spodziewali, lecz nikt nie zmarzł. Poranne słońce wytaczające się zza horyzontu ukazało im z czym będą musieli się zmierzyć. Wszędzie leżały góry śmieci wysokie jak mury Centrali. Spakowali się i zaczęli przedzierać przez gąszcz metali, drewna i kto wie czego jeszcze. Wpierw chcieli znaleźć garaż, w którym mieszkał Travis. Przez następne minuty mijali wąskimi uliczkami części samochodów, wiatraki, różnobarwne metale. Nagle się zatrzymali. Z daleka doszły ich jakieś nie zrozumiałe słowa. Powoli zbliżyli się do źródła dźwięku. Za zakrętem ujrzeli robota, a właściwie to co niego zostało. Nie miał on nóg, ręki a jego oprogramowanie się zacięło i powtarzał ciągle z metalicznym podźwiękiem: Błąd, błąd, błąd.
-Myślałam, że cała stara technologia została zniszczona w czasie wypadku. – rzekła Riza.
-Najwidoczniej niecała, lub ktoś się bardzo nudzi i ma dużo czasu… - odparł Kurt i kopnął resztki maszyny. Irytujący dźwięk ustał, lecz mimo to coś było nie tak. Po chwili usłyszeli głośny ryk i chwycili za broń. Z przodu wyszedł na nich gigantyczny gort. Nie był on taki jak inne. Jego łuski były grubsze i miały granatową poświatę. Zwierz zaryczał ponownie i ruszył w stronę ludzi. Mimo swej masy poruszał się bardzo szybko. Prawie staranował ich, lecz w ostatniej chwili odskoczyli. Gort przebiegł za nich i w miejscu zawrócił. Jackal i pozostali otworzyli ogień. Kurt wyciągnął granat, odbezpieczył i cisnął pod nogi potwora. Niestety eksplozja tylko zachwiała nim lekko i ogłuszyła. Usłyszeli szczęk metalu i zobaczyli, że góry śmieci runęły na nich. Rzucili się do ucieczki, a za nim i gort. Wszyscy gnali co sił w nogach. Jackal kątem oka wypatrzył wąską uliczkę, w którą wbiegł, a pozostali za nim. Na swoje nieszczęście gort zablokował się niej a spadające kawałki przygniotły go. Jeden problem się rozwiązał. – pomyślał Jackal. Sekundę później usłyszał głos Rizy:
-Tego szukaliśmy? –Obrócił się i zobaczył podłużny budynek z niewielkimi drzwiami. Weszli przez nie do środka. Kurt wcisnął przełącznik na ścianie i zapaliły się cztery duże lampy halogenowe, które oświetliły całe pomieszczenie. Wewnątrz stał transporter zbudowany przez Travisa. Nie było widać śladów jakiejkolwiek alki.
-To tutaj ale wszystko wygląda tak, jakby po prostu zniknął. – Weszli głębiej w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów i poszlak.
-Mam wrażenie jakby… - Jackal wyciągnął pistolet i wycelował w wentylację nad sobą.
-Nie strzelaj! – Odparł czyjś głos. Naglę część kanału zarwała się i do środka wpadła zakapturzona postać.
-Ktoś nas obserwował. – Dokończył.