Mój bez tytułowiec:

Started by Tireaniawtu, April 25, 2011, 12:07:58 PM

Previous topic - Next topic

0 Members and 1 Guest are viewing this topic.

Tireaniawtu

#20
     Przez następne 10 dni przenosili wszystko do kryjówki. Łącznie było około 400 raportów o poszukiwaniach. Czytali je skrupulatnie jeden po drugi. Co jakiś czas trafiali na trop, lecz równie szybko znikał co się pojawiał. Gdy skończyli je czytać spakowali się i ruszyli do miejsca gdzie czekał na nich transport. Mozer ponownie powitał ich w drzwiach pociągu.
-Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że coś znajdziemy - Powiedział Jackal w drodze do celi.
-Przez pierwszy miesiąc też tak myślałem. - Odparł Richard. -Później się przyzwyczaiłem. Nie wiem jak ty, ale ja idę spać.
    Po tych słowach położył się na łóżku, a po kilku minutach zasnął. Jackal pociągnął łyk whisky, przebrał się i wyszedł. Trafił do baru gdzie zamówił ciepły posiłek, który zjadł ze smakiem. Siedział przy stoliku i czytał jakąś starą gazetę, gdy nagle rozległy się dwie syreny.
-Kontrola! - krzyknęła jedna z osób, po czym zapanował chaos. Jackal szybko wstał i zaczął biec do kryjówki. Był już przy ukrytych drzwiach, lecz zza rogu wyszło dwóch żołnierzy Alaskan.
-Hej ty! Co ty tu robisz? - powiedział jeden z nich.
-Szukam toalety. - odparł Jackal z głosem idioty.
-To lepiej, żebyś  znalazł. Za pięć minut masz być w barze. Jeśli nie zdążysz to masz kłopoty.
     Jackal wyszedł z korytarza ni poczekał, aż strażnicy zniknął mu z pola widzenia. Później wszedł do kryjówki i wyjaśnił Richardowi co się stało.
-Cholera. Trudno musisz tam iść. Dalej udawaj idiotę to może nic się nie stanie. Na wszelki wypadek weź broń.
-Wiesz ilu może ich być?
-Zwykle jest ich 10. Dasz sobie radę.

     Jackal wyszedł nic nie odpowiadając. Do baru wszedł na ostatnią chwilę i zauważył tych samych żołnierzy w towarzystwie jeszcze czterech.
-Jest ten głupek. - usłyszał przechodząc obok nich. Usiadł pomiędzy innymi ludźmi i czekał. Po chwili jeden z żołnierzy wystąpił i zaczął mówić:
-Słuchajcie ludziska. Szukamy dwóch przestępców. Są oskarżeni o zabójstwo mnóstwa pracowników firmy Alaskan. Wyglądają tak. - Po tych słowach wyjął dwa plakaty. Jeden z twarzą Richarda, a drugi z Jackalem zamaskowanym w biały strój. Dobrze, ze się przebrałem - pomyślał. Następnie spojrzał na cenę, jaką płacili za schwytanie ich. Za niego samego było sto tysięcy , a za Richarda... Tu Jackal zaczął się zastanawiać co to za liczba, Miała całkiem sporo zer, bo aż 8.
-Jeśli ich zobaczycie... Wiecie co robić. Nie ważne czy będą żywi czy martwi. To tyle. - Machnął głową na resztę i wyszli.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Witam. Stwierdziłem, że przeniosę dodawanie kolejnych części na piątek lub czwartki, bo wtedy mam 6 lekcji i najwięcej czasu, a w poniedziałki jakoś mi się nie chce  ;D.

          -Świetnie, jesteśmy pierwsi i mamy jeszcze kilka dni wolnego. – Powiedział Jackal wchodząc do hangaru. Położył torbę na ziemi i zaczął się wypakowywać. Zajęło mu to kilka minut, a w między czasie Richard zaczął obijać worek treningowy. Jackal usiadł u siebie przy stoliku i wyciągnął jeden z raportów. Powiedz mi co jeszcze wiesz  - pomyślał. Otworzył teczkę i ukazał mu się pierwsza strona. Były tam różne informacje, które go nie interesował. Przerzucił kilka kartek i znalazł miejsce, w którym skończył czytać.
     ,,Tego dnia straciliśmy sześciu ludzi. W kwadracie C2 znaleźliśmy jaskinię. Skany wykazały, że ma długość około kilometra i jest zakończona gigantyczną komnatą. Posłałem ową szóstkę by zbadała ją. Gdy nie wrócili po kilku godzinach zaczęliśmy ich szukać. W połowie drogi znaleźliśmy ich ciała. Były zmasakrowane, a rany wyglądały jakby zadano je ostrzem. Przeszukaliśmy drogę, aż do tamtego miejsca w poszukiwaniu ciepła, lecz nic nie wykryliśmy. Cokolwiek ich zabiło, albo dobrze się maskuje, albo jest na końcu tunelu. Nie chcąc ryzykować większych strat wróciliśmy na zewnątrz. Nasi eksperci potwierdzili, że jaskinia ta należała do Dymirian. Wskazywały na to duże zielone kryształy z żółtą poświatą oraz znaki wyryte na ścianach. Niestety nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele. Nie było tam żadnej wzmianki o wrotach. Jutra zamierzamy rozpocząć przeszukiwania sektora C3. Koniec raportu."
     Jaskinia należąca do Dymirian? Byłem pewien, że odlecieli stąd. - Siedział jeszcze przez chwilę nad dokumentami i przeglądał fotografie. Wyciągnął z teczki mapę tego sektora i odnalazł to miejsce. Włożył wszystko z powrotem i schował raport, po czym położył się na łóżku. Myslał o tym co ostatnio się wydarzyło i o tym co może się wydarzyć. W koncu zastał go wieczór i zasnął.
     Rankiem po śniadaniu zabrał się za czyszczenie broni. Dobrze sprawdzał czy wszystko jest w porządku i czy nie ma żadnych usterek. Pod koniec pracy usłyszał znajome pukanie w szybę.
-Co się stało? – spytał na głos. Pukanie jednak nie ustępowało. Zrozumiał, ze coś jest nie tak. Wziął karabin i wyszedł na dach budynku. Stamtąd ujrzał jakiś ruch na wschodniej części horyzontu. Przyłożył lunetę do oka i rozpoznał obiekt. Była to spora maszyna podobna do tej, którą używał Jackob. Wóz jechał prosto na hangar.
-Richard zbieraj się! Mamy towarzystwo! – Krzyknął do środka.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#22
Witam ponownie. Mam dziś dla was sporą porcję, bo aż trzytygodniową. Nie przedłużając dalej - Enjoy!  :)

    Sekundę później Richard był na dachu obok niego. Jackal podał mu broń. Obserwował pojazd po czym uśmiechnął się i powiedział:
-A jednak udało mu się. Nie masz po co marnować pocisków.
-Co się udało komu?
-Sam zaraz zobaczysz.

    Razem zeszli na dół i czekali. Hałas był coraz głośniejszy, lecz ustał w jednej chwili. Niewielkie boczne drzwi hangaru otworzyły się i stanął w nich Travis.
-Mam nadzieję, że byliście grzeczni. A nawet jeśli nie to Mikołaj i tak ma dla was prezenty.
    Jackal był nieco zaskoczony. Cała trójka wyszła na zewnątrz i Travis zaczął opowiadać czym przybył.
-Jakiś czas temu znalazłem wrak transportera Alaskan'ów. Zostało w nim sporo śmieci, jednak układ sterujący i podwozie było w dobrym stanie. Rozmawiałem z nią o tym i zgodziła się pomóc. Przysłała mi materiały i narzędzia. Ostro go przerobiłem i oto mamy własną sześciokołową taksówkę. Do tego dodałem siedmio-centymetrowy pancerz i generator tarczy ochronnej.
-Wszystko pięknie – przerwał mu Richard – Ale ma to jakiś system ofensywny?
    Travis wsiadł z powrotem. Majstrował coś przez minutę po czym po bokach pojazdu wysunęły się po trzy rakiety na podczerwień, pod nimi wyrzutnie rakiet, a z przodu dwa karabinki.
-Ale to nie wszystko. Patrzcie na to. – Po tych słowach Travis wcisnął jeszcze jeden przycisk i po chwili właz na górze otworzył się, a ze środka wyłoniło się wielolufowe działko.
-Całkiem nieźle. – rzekł Jackal.
-Przez grzeczność nie przeczę. Jakby tego było mało działko można zdjąć ze statywu i nosić ze sobą.
-Jak szybko to coś jeździ?
– spytał Richard.
-Stąd do Elikace w trzy dni – maksymalnie. A właśnie. Jackal to chyba twoje. – Sięgnął do środka pojazdu i wyjął niewielką skrzyneczkę, którą podał Jackalowi.
-1000 sztuk. Tylko uważaj z nimi. Mają siłę pół-calowych pocisków przeciwpancernych.
-Zatem zobaczmy tę siłę. – Jackal wyjął i załadował broń, po czym dodał: -Pomysły w co strzelać?
-Zaczekaj.– Powiedział Richard. Wszedł do hangaru i wyniósł stalową kulę wielkości pięści.
-Rzucę ją pionowo. Traf w nią. – Przymierzył się i z całej siły cisną metal w powietrze. Jackal od razu zaczął celować. Gdy okrągły punkcik był ledwo co widoczny strzelił. Po przeczekaniu minuty resztki spadły na ziemię.
-Wielkie dzięki Travis. – odparł Jackal.
    Przez resztę dnia rozmawiali, grali w karty, aż zastała ich noc i zasnęli. Następny ranek nic nie zmienił. Rano przekąsili coś i każdy zajął się sobą. Travis coś rysował, Richard obijał worek treningowy, a Jackal przeglądał mapy. Popołudniem przybyła Kendra. Była wyraźnie zdenerwowana. Kopała w pierwsze lepsze małe przedmioty, klęła i chodziła po całym hangarze.
-Co jej jest? – Zapytał Jackal Travisa.
-Skąd mam wiedzieć. Rzadko widuję ją w takim stanie. Wiem, ze ostatnia osoba, która powiedziała coś nie tak do niej wylądowała na środku pustyni. Poza tym no... no wiesz...
-No co wiem?

    Travis nie do końca wiedział jak powiedzieć to co chciał przekazać.
-No... No wiesz przecież...
-Dobra kapuję
– odparł Jackal po chwili zastanowienia,
-Zostaw ją na razie. Uspokoi się za kilka godzin.
    Jackal posłuchał Travisa. Obserwował ją jednak i schodził z drogi. Uważał, że w jakiś sposób było to dość. konieczne. Rzeczywiście uspokoiła się wieczorem. Z braku sił w końcu usnęła. Po kilku łykach whisky Jackal również zasnął. Rano wstał z zamiarem dowiedzenia się o co Kendra była wściekła. Podszedł do niej gdy stała przed halą.
-O co poszło? – spytał.
-Aż tak było widać?
-Zdemolowałaś prawie wszystkie kartony.
-Przepraszam. Przez ostatnie trzy tygodnie latałam za Alaskanami. Kombinowali coś, a okazało się, że ustawiają nowe anteny nadawcze. Straciłam tylko czas.
-Nie lubisz go marnować. Prawda?
-Tak.
-Dam Ci radę, ale zrobisz jak będziesz chciała. Denerwując się oto tracisz czas dodatkowo.
-W sumie... Dzięki.
-Nie ma za co.

    Jackal wrócił do środka. Siadł przy mapach z butelką whisky i kontynuował poszukiwania. Po kilku godzinach wszyscy zebrali się przy hologramie.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#23
A no... Emmm. Tak...  :-\

-Witajcie. Richard co z poszukiwaniami?
-Wciąż nic. Natknęliśmy się jednak na obóz Alaskanów. Ich papiery trochę pomogły. Łącznie mamy przeszukane 46%.
-Dziękuję. Travis jak projekt?
-Skończyłem. Wóz jest uzbrojony, opancerzony i jeździ. Bardzo dziękuję za pomoc. Teraz mogę wrócić do pomniejszych działań.
-Dobrze. Kendro jak sytuacja na zachodzie?
-Rozstawili tylko nowe anteny. Poza tym generał ciągle posyła ich po kawę.
Rozumiem. Jackal dziękuję za pomoc w poszukiwaniach na północy. Co do tego miejsca zwanego ,,Rozmyciem" – znalazłam o nim kilka wzmianek. Jest to miejsce położone daleko na północnym wschodzie. Podobno Dymirianie wylądowali tam po raz pierwszy. W tym czasie nastąpił ten wypadek przy Wrotach. Otwarcie ich wytworzyło potężny impuls elektromagnetyczny, który objął całą planetę. Mimo, że ich statek miał zabezpieczenia na tego typu przypadki został uszkodzony ich transmiter międzyprzestrzenny. Ponoć w wyniku tego błędu statek eksplodował. Chwilę później nastąpiło niekontrolowane zagięcie czasoprzestrzeni, które sprowadziło do naszego wymiaru... coś. Coś dziwnego. Nikt nie potrafi powiedzieć co to jest. Mało kto o tym słyszał, a jeszcze mniej osób tam było. Obiekt ten prawdopodobnie wytwarza dookoła siebie coś na kształt pola bioenergetycznego, choć nie wiadomo dlaczego. Niestety nie potrafię ustalić dokładnego położenia tego miejsca. Póki co będziesz miał zadanie na zachodzie. Na miejscu Kendra wszystko Ci wyjaśni. Następne spotkanie za 30 dni. Będę obserwować.
– hologram zgasł. Jackal zwrócił się w stronę Kedry i czekał.
-Na mnie nie patrz – odpowiedziała –Nie mam pojęcia o co jej chodzi, lecz skoro coś takiego powiedziała, to wie coś czego my jeszcze nie wiemy. Coś się będzie działo. Jeszcze jedno. Tym razem nie musisz pakować zbyt wiele ciepłych ubrań.
    Po kilkunastu minutach był gotowy. Razem z Kendrą polecieli na zachód. Podróż trwała pół dnia. Gdy lądowali było już ciemno. Szli jakiś czas na piechotę po czym zauważył, że idą przy skale. Wszędzie dookoła wyczuwał ciepło i wilgoć. Niestety nic nie widział.
-Zapamiętaj to miejsce – Odezwała się Kendra –Jeśli się dobrze nie rozpędzisz to sobie rozwalisz łeb.
    Po tych słowach oddaliła się od skały na kilka metrów i pobiegła prosto na gigantyczny kamień. Jackal widział, ze nie zamierza się zatrzymywać. Naglę zniknęła. Zupełnie jakby wbiegła do środka. Podszedł do miejsca gdzie widział ją ostatni raz i zastukał. Materiał wydał z siebie tępy, pół metaliczny dźwięk.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#24
Postanowił zrobić to samo co ona. Rozpędził się i wbiegł prosto w skałę. Przez ułamek sekundy miał uczucie jakby płynął. Po chwili jednak stanął twardo na ziemi.
-Ciekawa rzecz, co? Wynalazek Travisa. Zachowuje się jak metal, leczy przy kontakcie z szybko poruszającą się materią organiczną zmienia stan skupienia na coś na kształt galaretki. – Po tych słowach usłyszał kliknięcie i zapaliły się światła. Jego oczom ukazała się spora jaskinia, dobrze oświetlona przez siedem reflektorów. Po lewej stał rząd półek na których leżały kaski. Na oko było ich około dwadzieścia.
-Co to takiego? – Spytał zaciekawiony. Kendra spojrzała na niego i odpowiedziała:
-Wiesz czemu teraz pracuję dla niej? - Jackal pokręcił głową. – Kilka lat temu nie byłam tym kim jestem. Byłam jedną z nich. Pracowałam dla Alaskanów jako asasynka w oddziale Ladon. Zauważyli, że jestem... jakby to ująć... zbyt wyzwolona, zbyt samodzielna. Chcieli się mnie pozbyć i wtedy się zaczęło. Uciekłam stamtąd i zaczęłam polować na ich oficerów. Zabiłam już trzydziestu czterech. Zostało mi pięciu. Echidna, Chimera, Scylla, Sfinks, Hydra. To ich kryptonimy. Ostatni jest Voxus. Później znalazłam kryształ. Zupełnie przypadkiem. Wtedy mnie znalazła ona. Doceniła moje umiejętności i nienawiść do Alaskanów. Dostałam sprzęt i możliwość zemsty w zamian za pomoc. Zwykle pilnuje i sprawdzam co robią. Rzadko kiedy mogę się z nimi pobawić. Właściwie... to cała moja historia. – Po ostatnich słowach wyraźnie posmutniała. Jackal wiedział, że nie opowiedziała mu wszystkiego, ale nie zamierzał pytać.
-Rozumiem. Gdzie śpię?
-Tam.
– wskazała materac na końcu jaskini.
-A ty?
-Ja nie sypiam Sam zobaczysz czemu.

    Kendra usiadła na ziemi, skrzyżowała nogi i zamknęła oczy. Po paru sekundach wzniosła się na paręnaście centymetrów w górę i zawisła. Otworzyła oczy, których bił blask, który Jackal już raz widział. Uznał, że ta lewitacja to odpowiednik snu dla niej. Był zmęczony, zatem szybko usnął.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#25
W zeszłym tygodniu nie chciało mi się pisać, ale za to dziś dostajecie podwójną porcję :).

    Poranek ukazał Jackalowi to czego wieczorem nie mógł zobaczyć. Znajdował się w gigantycznej dżungli. Poczuł się dziwnie mały. Drzewa sięgały sporo powyżej trzystu metrów, a obwodu ich pnia nie potrafiłoby objąć trzydziestu ludzi. Tak jak wczoraj było ciepło i wilgotno. Obserwował wszystko co go otaczało. Starał się odnaleźć miejsca skąd miałby dobry widok. Niestety wszystko przysłaniały liście i trawy. Zrozumiał, że tutaj walka odbywa się na krótkich dystansach. Kendra wyszła ze środka i podeszła do niego.
-Co tutaj żyje? – spytał zaciekawiony.
-Różne... Dziwne rzeczy. Choć bardzo dobrze się chowają. Jak będziesz mieć szczęście to może coś zobaczysz. Zbieraj się. Idziemy na patrol.
    Jackal wrócił do środka. Włożył pistolet do kabury. Magazynki do strzelby schował do płaszcza. Do plecaka zapakował manierkę z wodą, butelkę whisky i śpiwór. Nie wiedział czy wrócą na noc do jaskini. Kendra czekała na niego przed wejściem.
-Idziemy na piechotę? – zapytał ją.
-Tak. Nie wystartuję tutaj. Mogę zmienić się w coś mniejszego i latać, ale Ciebie nie uniosę.
-Póki będę ciebie widział to się nie zgubię. Leć jeśli chcesz.

    Kendra odwróciła się i popatrzyła na niego. Nagle zaczęła się zmieniać. Jej źrenice zrobiły się wąskie. Paznokcie przekształciły w szpony. Uszy wyostrzyły się, a z pleców wyrosła jej para dwumetrowych skrzydeł.
-Natura zaskakuje formami jakie przybiera. – Rzekł patrząc na nią.
-To nie natura. – Odparła. – Moje DNA jest po części zmieszane z kodem nietoperza i węża. Dzięki nietoperzowi mam skrzydła i słuch. Jeśli chodzi o węża to cała reszta. Częściowym problemem jest widzenie cieplne, co czasem bywa mylące. Zanim się nauczyłam z niego korzystać, to często wpadałam na różne rzeczy.
-Czyli nie używasz kryształu. Daj mi go to też w coś się zmienię. Będziemy szybciej się poruszać.
-Nie dasz rady. Jeśli będziemy mieli czas to nauczę cię tego. Teraz idź za mną.

    Kendra wspięła się na drzewo i podlatywała do kolejnych chwytając się pazurami. Jackal szedł w dole przeskakując gigantyczne korzenie. Jednocześnie starał się nadążyć za Kendrą i jej nie zgubić. Nie było to łatwe zadanie. Musiał się poruszać szybko, a sprzęt, który zabrał trochę ważył. Mimo to nie narzekał. Przeczesywali las w poszukiwaniu Alaskanów, bądź sygnału do podsłuchu. To również było trudne, gdyż anteny były dobrze zamaskowane, a satelity często zmieniały kierunek przekazu. Po odnalezieniu jednego z odbiorników okazało się, że dane są zaszyfrowane. Wszystkie nowe anteny przekazywały szyfrowane informacje. Musieli znaleźć starszy model, co udało im się po tygodniu poszukiwań. Zaznaczyli jej pozycję na mapie i podłączyli podsłuch.
-I co? Jest coś ciekawego?
-Nie. Same zakłócenia, nie wiadomo czy usłyszymy coś ciekawego. Jeśli chcesz możesz się przespać, bo czekanie może trochę zająć.
– Jackal usiadł pod drzewem i czekał. Po paru godzinach usłyszeli coś konkretnego.
-Konwój Bravo jak nas słyszycie, odbiór.
-Tu Konwój Bravo. Słyszę was głośno i wyraźnie.
-Dobrze. Gdzie teraz jesteście?
-Właśnie przekraczamy granicę koło Salgand.
-OK. Co z ładunkiem i kiedy planujecie przybyć?
-Pancerze są całe. Za jakieś cztery dni będziemy na miejscu.
-Zrozumiałe. Będziemy czekać. Bez odbioru.


-Masz ze sobą karabin snajperski?
-Niestety nie. Co chcesz zrobić?
-Powiem Ci, ale na razie musimy wrócić do jaskini

    Po powrocie Jackal wziął snajperkę. Kendra pokazała mu miejsce na mapie, przez które konwój będzie musiał przejechać. Po dwóch dniach byli na miejscu. Kendra podała mu plany ich pojazdów.
-Trzymaj. Zobacz gdzie znajduje się radio. Będą chyba cztery transportery i laweta. Będziesz musiał szybko przestrzelić ich stacje nadawcze. Następnie odstrzel po dwa koła w każdym pojeździe. Ja się zajmę likwidacją ludzi. Rozstaw się gdzie Ci wygodnie.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#26
Czeka nas magicznych kilka dni wśród rodziny, przy stole, przy choince lub w jeszcze inny sposób postanowimy je spędzić. Chcę z tej okazji życzyć wszystkim czytelnikom i nie tylko wesołych i spokojnych świąt. Mam nadzieję, że każdemu będzie dane spędzić je w taki sposób jaki zechce :). Skoro już o świętach mowa to Święty Mikołaj (Trochę mało anonimowy  ;D) nie zapomniał o was i przyniósł mały prezencik. Myślę, że spodoba się wam  ;).

    Po tych słowach odeszła, a Jackal rozejrzał się dokładnie. Tuż obok niego las kończył się i tworzył biały od ciepłego piasku teren szerokości trzydziestu metrów. Dalej znów wyrastała bujna dżungla. Po chwili zorientował się, że stoi na skraju klifu. Wszedł na gałąź jednego z przysadzistych drzew, rozłożył dwójnóg, dokręcił tłumik i zaczął obserwować piaszczysty przesmyk. Położył obok siebie krótkofalówkę i przyciszył ją. Czas wlókł się niemiłosiernie, ale Jackalowi to nie przeszkadzało. Było cicho i spokojnie - Tak jak przed każdym zadaniem. Zawsze w takich chwilach wracało do niego kilka wspomnień. Tych mniej i tych bardziej lubianych. Po półgodzinie odezwała się Kendra.
-Uważaj. Coś jest nie tak. Są tylko dwa transportery i laweta. Strzelaj jak będą pod tobą.
   Sekundę później ujrzał jak na horyzoncie ukazują się sylwetki pojazdów. Przyłożył broń do ramienia i zaczął się przymierzać. Gdy znalazły się w odpowiedniej odległości oddał trzy precyzyjne strzały, po których auta zatrzymały się. Był to błąd, gdyż straciły przez to koła. Jackal Wziął krótkofalówkę.
-Stoją. Ściągać ich?
-Nie. Dam sobie radę. Mów mi jeśli będą coś kombinować.
- Jackal odłożył komunikator i zliczył wroga. Było ich czternastu. Rozstawili się dookoła transporterów, a dwóch weszło do dżungli. Udało mu się dostrzec Kendrę. Jej ruchy były, pewne, szybkie i bezszelestne. Zrozumiał też czemu nie używa noża. Podkradła się do pierwszego z najemników, zasłoniła usta i... ukąsiła go. Obserwując to wszystko był nieco zaskoczony, mimo, iż wiedział, że może posiadać takie umiejętności. Jej toksyna sprawiła, że żołnierz od razu padł na ziemię w drgawkach i z pianą na ustach,a po minucie przestał się ruszać. Drugiego spotkał ten sam los. Kendra schowała się w koronach drzew i czekała, aż pozostali wejdą między drzewa. Po paru minutach Alaskanie zorientowali się, ze brakuje im ludzi. Żołnierze wynieśli z wozu niewielkie pudło, postawili je na masce i odpalili. Jackal od razu rozpoznał charakterystyczny dźwięk jaki z siebie wydała i chwycił za krótkofalówkę.
-Kendra uciekaj stamtąd. Wywlekli skaner termiczny.
    Niestety było już za późno. Rozległa się ciepła fala, która dotarła do niego w ułamku sekundy wraz z niskim tonem. Żołnierze zaczęli podchodzić do urządzenia, gdy nagle sprzęt rozerwał się na kawałki na ich oczach.
-Tam jest! - wrzasnął jeden z nich i wskazał miejsce, gdzie leżał Jackal. Od razu otworzyli ogień i nie odpuszczali ani na chwilę. Jackal zeskoczył z drzewa i chciał uciekać, ale nie mógł zostawić Kendry. Poczekał na odpowiedni moment, a gdy większość z żołnierzy musiała zmienić magazynki wychylił się i oddał trzy celne trafienia. Jednak to nie wystarczyło. Mimo, że wrogów zostało tylko dziewięciu to i tak z trudem unikał kul. To, ze nie mógł umrzeć nie oznaczało, ze nie odczuwał bólu.
    W tym czasie Kendra starała się wymyślić co zrobić. Alaskanie byli kilkanaście metrów od niej, ale nie miała broni. Po kilku minutach zostało tylko dwóch. Nagle rozległy się syreny. Wszyscy wstrzymali ogień. Dało się słyszeć pracę silników i pneumatyki. Płachta na lawecie poruszyła się, a spod niej wyszedł żołnierz w ciężkim pancerzu taktycznym. Była to maszyna świetnie opancerzona i posiadająca tarczę energetyczną. Ponadto była uzbrojona w wyrzutnię rakiet i dwa wielolufowe działka. Operator ustawił się w kierunku Jackala i puścił salwę pięciu rakiet. Trzy z nich świsnęły mu nad głową. Niestety czwarta trafiła w skałę pod nim. Gruz zachrzęścił i zaczął się sypać niczym domek z kart. Wówczas Jackal spostrzegł, że leci on razem z nim. Spadając zauważył jak ostatni ładunek wybucha tuż nad nim wyrywając kolejne fragmenty skał. Poczuł ciepło eksplozji, ukłucie w boku i inne dziwne uczucie. Czas zaczął zwalniać. Wszystko wydało się takie nierealne. Tak jakby było wytworem jego wyobraźni. Usłyszał jakiś głośny dźwięk, którego nie rozpoznał, a po tym wszystko zrobiło się czarne.
Kendra wyskoczyła  z lasu pod postacią smoka i głośnym rykiem ogłuszyła wrogów. Jednego przygniotła ogonem do klifu, a drugiego zmiażdżyła łapą. Mimo swej masy w ułamku sekundy rzuciła się na ostatniego w pancerzu. Złapała zębami jego mechaniczne ramię i wyrwała je jakby było z papieru. Niestety żołnierz odrzucił ją drugim i uderzyła o skały. Siła uderzenia była tak duża, że nie utrzymała kontroli nad tą formą i zmieniła się w człowieka. Upadek na ziemię wyrwał jej z płuc ostatki powietrza. Z trudem łapała oddech i poruszała się. Spojrzała na wroga, który w między czasie wstał i wycelował w nią. Kendra widziała  jak działko rozkręca się. To koniec? Miała umrzeć w taki sposób? Zamknęła oczy i przygryzła wargę. Usłyszała huk wystrzału. Coś jednak było inaczej. Żadnego bólu.Może już umarłam? - pomyślała. Po sekundzie zrozumiała, ze wciąż żyje, bo słyszy jak żołnierz wciąż strzela. Postanowiła otworzyć oczy. Powoli  uchylała powieki. Wreszcie zobaczyła coś co ją zaskoczyło. Widziała jak kule zatrzymują się pół metra od niej. Dosłownie wisiały w powietrzu. Alaskan w maszynie też to zauważył i puścił spust. Pociski wisiały jeszcze prze parę sekund po czym opadły bezwładnie na ziemię. Kendra spojrzała w stronę rumowiska, gdzie wcześniej został przysypany Jackal. Zobaczyła go jak wychodzi spod skalnych bloków. Stanął kilkanaście metrów przed robotem z głową opuszczoną w dół. Nagle rozległ się głośny śmiech. Pod Jackalem pojawił się ognisty krąg. Żołnierz miał dość czekania.
-Nie wiem co za czary-mary odstawiasz ale długo nie pożyjesz. - Chwilę później wystrzelił w niego rakietę. Jackal podniósł rękę i bez problemu zmienił tor lotu pocisku, który wybuchł za nim. Płomień eksplozji przybrał kształt pentagramu. Dopiero teraz podniósł głowę. Połowa jego twarzy była krwiście czerwona z nieregularnymi szarymi pasami. Oko po tej stronie było czarne - całkowicie. Był to iście przerażający obraz. Zaczął iść w stronę maszyny.
-Czym ty jesteś? - spytał drżącym głosem żołnierz.
-Jestem Merozot, władca ognia, wody, powietrza, ziemi. Dowódca piekielnych kohort drugiego kręgu. A ty śmiertelniku... Śmiesz próbować mnie zabić? - Podniósł rękę i rozprostował palce. Robot został rozczłonkowany. Demon cisnął samym kadłubem z najemnikiem w środku o ziemię. Ten zaczął się szamotać i gorączkowo rozpinał pasy. Podszedł do niego i zacisnął dłoń. Resztki robota zaczęły się zgniatać.
-Metal pochodzi z ziemi. I to jest wasz błąd śmiertelnicy.
    Było słychać krzyk żołnierza, który stopniowo ucichł. Znów pojawił się ognisty krąg. Jackal był sobą. Odwrócił się i sprawdził czy Kendrze nic nie jest. Ta wstała trzymając się za lewe ramię.
-Co to było do cholery? - zapytała z niepewnością. Jackal jednak jej nie słyszał. Widział jedynie jak coś do niego mówi. Jedyne co wychwytywał jego słuch to jego własny oddech i bicie serca. Z każdym uderzeniem coraz trudniejsze, bardziej męczące. Świat znów zaczął się zaciemniać i po chwili upadł na ziemie.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#27
    -Co z nim? Obudził się?
-Nie. Odkąd go przyniosłaś wciąż tylko śpi. Poza tym nie byłem pewien czy mu pomogę. Pierwszy raz widziałem takie obrażenia. Mimo to jego stan jest stabilny.
-Gdzie ja jestem?
– Spytał Jackal.
-Wysoko w górze. – Odpowiedział nieznany głos.
-Jak długo byłem nieprzytomny?
-Trzy dni.
– Tym razem odpowiedziała Kendra. – To doktor Selim. Pomógł mi się tobą zająć przez tych kilka dni.
    Mężczyzna podniósł rękę na znak powitania. Miał na sobie biały fartuch, dżinsy, koszulkę i zwykłe sandały. Był średniego wzrostu i nosił duże okulary.
-Ja wychodzę. – Oznajmił. –Zdaje się, ze macie sobie coś do wyjaśnienia.
    Jackal usiadł na łóżku. Próbował sobie przypomnieć co się działo, jednak nic nie pamiętał.
-Co ja właściwie zrobiłem?
-Cóż... Jakby to powiedzieć...
- Zastanawiała się Kendra. –Najpierw uratowałeś mi życie Zatrzymałeś wszystkie pociski, jakie wystrzelił we mnie tamten  żołnierz. Huk był taki, że później mało co słyszałam. Pamiętam, że pojawił się pod Tobą ogień, a połowę twarzy miałeś czerwoną oraz czarne oko. Zupełnie jakby nie było białka, tylko sama źrenica. Podszedłeś do maszyny i zgniotłeś ją z najemnikiem w środku. Później zemdlałeś.
-Cóż. Zatem opowiem Ci kolejną część mojego życia. Gdy odkryłem swoją nieśmiertelność zainteresowała się mną osoba, która stoi ponad tym światem. Ktoś znacznie potężniejszy niż ty, ja, niż wszyscy ludzie razem wzięci. Tym kimś był sam władca ciemności. Zaproponował mi, że będę w stanie przywołać czterech jego potężnych sług. Opanują oni moje ciało i otrzymam ich moce. Nad trzema z nich mam kontrolę, ale czwarty... On pozostaje zagadką. Nigdy go nie przyzwałem i chyba lepiej, żebym tego nie robił. Z tego co mi opowiedziałaś wnioskuję, że pojawił się pierwszy z nich – Merozot, władca żywiołów.

    Jackal sięgnął do płaszcza  i wyciągnął małą buteleczką.
-I co? Tak po prostu możesz przyzywać demony? – Spytała Kedra. Jackal wypił zawartość flaszki i odłożył na miejsce.
-Od razu lepiej. Nie całkiem ot tak. Po pierwsze moje ciało nie jest dla nich przystosowane. Dlatego mdleję. Jednak ważniejszy jest drugi powód. W za mian za to wszystko, gdy nadejdzie czas, wskaże on osobę, którą będę musiał zabić.
-Ciekawa inwestycja. Co Cie podkusiło, żeby się z nim układać. Jeśli to będzie ktoś kogo nie znasz to jak znajdziesz tą osobę?
-Wiem, że to może być ktokolwiek. Byłem wtedy... Nie wiem jak to określić... Zresztą stało się. Zostawmy to w spokoju. Gdzie dokładnie jesteśmy?
-W domku na drzewie. I to całkiem sporym. Jest to szpital, którego właściciela już poznałeś. Dwadzieścia kilometrów na wschód od nas jest Centrala, do której wybierzemy się za kilka dni.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

-Spore bydle. – Rzekł Jackal.
-Poczekaj, aż wejdziemy do środka. Pod powierzchnią są jeszcze cztery poziomy. – Odpowiedziała Kendra. Przed nimi stał trzydziestometrowy stalowy mur. Kendra podeszła do małych drzwiczek i zapukała. Po chwili otworzył się wizjer i wyjrzała z niego para oczu.
-Kendra! Dawno Cię tu nie było. Gdzie się podziewałaś?
-Tu i tam. Wiesz jak to jest. Człowiek stara się przeżyć.
-Wiem, wiem... A to co za jeden?
– Wskazał na Jackala.
-On pracuje ze mną. Można mu zaufać.
-Jasne... Poczekaj chwilę.
– Wizjer zatrzasnął się. Czekali przez jakieś pół minuty, po czym rozległ się głośny chrzęst stali. Otworzyły się niewielki drzwi, którymi weszli do środka. To co Jackal zobaczył przeszło jego wszelkie oczekiwania. Centrala była gigantyczną fortecą, a mur tworzył okrąg o średnicy kilometra.
-Posłuchaj. – Zaczęła Kendra. – Łącznie jest pięć poziomów, w tym jeden na powierzchni. Są cztery sektory na każdym z nich i przypada po dwie windy na sektor. Pierwszy poziom to część mieszkalna. Wewnątrz znajduje się budynek administracyjny. Drugi to sklepy z żywnością i innymi naturalnymi produktami. Na trzecim sprzedają rzeczy użytkowe. Ubrania, buty... Na czwartym jest zakaz prowadzenia ognia, ale i tak wszyscy mają to gdzieś. W każdym razie sprzedają tam broń i amunicję. Chyba tylko czołgu tam nie widziałam. Ostatni pozom to arena i więzienie.
-Arena?
– Zaciekawił się Jackal.
-Tak. Toczą się tam walki. Ze zwierzętami, bądź więźniami. Mam kilka spraw do załatwienia. Jak znudzi Ci się chodzenie po tym rynku to pytaj o Mortona. Mam u niego nocleg. – Po tych słowach odeszła. Jackal udał się do windy i zjechał na ostatni poziom. Gdy drzwi wyciągu rozsunęły się ujrzał dwóch osiłków stojących przy stalowych drzwiach. Podszedł do nich i spytał o cenę wejścia. 20 dolarów było jak najbardziej do przyjęcia. Poza tym wciąż odczuwał skutki wezwania pozaziemskiej istoty i nie miał ochoty na bójkę. Po przekroczeniu bramki zobaczył krzesełka i ludzi siedzących na nich. Przed nimi był Gruba kuloodporna szyba. Usiadł i spojrzał w dół. Było tam kilka kontenerów, worki z piaskiem i beczki. Wszystko na terenie dwadzieścia na pięćdziesiąt metrów. W tym właśnie momencie wprowadzili więźnia z pistoletem w ręku, zaś po drugiej stronie wypuszczono trzy gorty. Mężczyzna zaczął się chować za najbliższą beczką i po chwili jeden ze zwierzaków był martwy. Niestety sekundę później podzielił jego los, gdyż pozostał dwa wykazały się większą inteligencją i zaszły człowieka od pleców.
To jest chore. – Pomyślał. -Chore, a jednak mnie nie dziwi...
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

    Ruszył poziom wyżej. Po kilku krokach ujrzał mnóstwo straganów oferujących różnoraką broń. Kupcy oferowali nie tylko pojedyncze sztuki ale i całe skrzynie do sprzedaży hurtowej. Na półkach leżało wszystko. Od pistoletów, przez strzelby, a na ciężkich karabinach maszynowych kończąc. Każdy brał to co lubił, lub na co go było stać. Uwagę Jackala przyciągnął spory budynek w samym centrum podziemnej komnaty. Idąc w jego stronę zauważył utworzone dwa kręgi. Wewnątrz znajdowały się siedziby sporych firm, jak Storms, Lahker czy Radov. Zewnętrzny krąg zajmowały prywatne zakłady. Podchodząc pod halę w środku zauważył, że jest to gigantyczna strzelnica. Otworzył drzwi i wszedł do środka Po prawej stronie na bladej ścianie wisiała tablica z wynikami i ogłoszeniami. Poszedł wzdłuż korytarza, skręcił  prawo. W poczekalni siedziało przy stołach kilka osób. On zaś skierował się do niewielkiego baru i zamówił szklankę whisky. Wypił ją i zagadał do barmana.
-Ile kosztuje wstęp?
-Nic
– odparł mężczyzna. – Ale musisz mieć kartę. Wyrobią Ci od ręki. Wejdź w tamte drzwi. – Po tych słowach wskazał wejście tuż za Jackalem. Ten wstał, położył pieniądze na blacie i wszedł do środka pokoju. Podszedł do faceta siedzącego za biurkiem, który wypełniał papiery.
-Do wyrobienia karty? – spytał. Zanim Jackal zdążył odpowiedzieć mężczyzna wziął kartkę i zaczął zadawać pytania.
-Imię?
-Jackal.
-Nazwisko?
– Tu Jackal zamyślił się. Nie wiedział co odpowiedzieć. Nie pamiętał swojego nazwiska. Tak dawno go nie używał, że zapomniał.
-Brak. – Odparł po chwili ciszy. Pracownik spojrzał na niego i wykreślił nazwisko. Następnie Jackal podał datę urodzenia i kilka innych danych. Parę minut później miał kartę. Wyszedł z biura i zgodnie z poleceniem udał się do sektora F. Znajdowały się tam trzy osoby oprócz niego, w tym instruktor. Był on wysokim barczystym mężczyzną o owalnej twarzy i krótkich siwych włosach. Spojrzał w stronę Jackala.
-Pierwszy raz strzelasz?
-Nie. 
– odpowiedział spokojnie. – Jak gruby macie kulochwyt?
-Trzy metry zbrojonego betonu i tarcze energetyczne. Drugie stanowisko masz wolne.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Nareszcie moja przeprowadzka się zakończyła wraz z czasem aklimatyzacji i oto klikam do was z Warszawy. W związku ze zmianą mojego planu lekcji kolejne części będą znów dostawiane w poniedziałki (Bo kończę o 12:35 ;D).

     Jackal podszedł do stolika i wyciągnął trochę amunicji so swojego pistoletu. Następnie na konsoli ustawił dystans stu metrów. Wyciągnął broń z kabury i zaczął mierzyć. Strzał! Wyświetlacz pokazał wynik. Jackal trafił w sam środek tarczy. Instruktor uznał to za zwykłe szczęście, jednak gdy po opróżnieniu magazynka wszystkie wyniki były niemal identyczne zaciekawiło go to bardziej.
-Jak długo się w to bawisz? I co to za broń? – Spytał wciąż patrząc w tablicę z wynikami.
-Będzie kilka lat. Ktoś musi umieć strzelać. Co do broni. – Jackal wystrzelił ostatni pocisk i podał pistolet mężczyźnie. Gdy ten tylko go złapał wszyscy usłyszeli głośny wrzask i stukot metalu o ziemię.
-Cholera! Mogłeś uprzedzić, że gorące. – Jackal podniósł broń bez rękawiczki i wzruszył ramionami.
-Dla mnie jest chłodna. – Schował ją do kabury i wyszedł. Na zewnątrz panowała cisza, ulice opustoszały, a sklepy zostały pozamykane. Zrozumiał, że coś jest nie tak i ruszył do najbliższej windy. Po przejściu kilku skrzyżowań zauważył grupkę ludzi. Niestety oni zauważyli też jego. Było ich sześciu. Wszyscy ubrani w szare narzuty zasłaniające im twarz,a pod spodem mieli ciemnoniebieskie płaszcze.
-Zgubiłeś się!? – Wrzasnął jeden z nich podchodząc do Jackala.
-Nie. Właśnie szedłem do windy.
-Tak? No to już nie dojdziesz.
-Nudzi wam się, że zaczepiacie ludzi, których nie znacie?
-Tak bardzo nam się nudzi. Zresztą, czy ty wiesz w ogóle kim jestem?
-Nie.
– W głosie Jackal można było wyczuć luźny stosunek do tej informacji oraz irytację.
-Ach... nie... Zatem jestem kimś, kto popsuje Ci dzień. – Szybkim ruchem wyciągnął broń, lecz Jackal był szybszy i wytrącił mu ją, obrócił plecami do siebie i przystawił pistolet do głowy.
-Ty...!
-Radzę nie kończyć.
-  Przerwał mu Jackal. –A teraz karz swoim pieskom wyrzucić broń na ziemię i odejść pięć kroków w tył.
     Mężczyzna kiwnął na pozostały, a Ci zrobili to co było powiedziane.
-Teraz się przedstaw.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Tak... emmm.. lenistwo... ale za zeszły też dostawiam.

-Rodney ignis Hakron. – Po tych słowach Jackal schował broń.
-Brawo, a teraz spadajcie zanim do końca popsujecie mi humor.
   Odwrócił się i zaczął odchodzić, jednak wciąż starał się uważać co tamci robią. I zrobił dobrze. Mężczyzna, którego rozbroił przed minutą wyjął spod płaszcza rewolwer i zaczął się obracać w stronę Jackala. Ten jednak był gotowy do strzału i już miał pociągnąć za spust, gdy wtem broń Rodneya rozerwała mu się w ręce tym samym raniąc mu palce. Jackal delikatnie spojrzał w stronę, z której padł strzał. Kilka przecznic dalej na dachu jednej z chat ktoś siedział.
-To on, rozwalcie go! – Wrzasnął jeden z mężczyzn w narzucie. Jackal zniknął w ułamku sekundy i pojechał na poziom mieszkalny. Tam dowiedział się gdzie szukać Mortona. Prowadził lokal i wynajmował pokoje. Po kilkunastu minutach błąkania się znalazł dobry budynek. Nad wejściem wisiał spory szyld z drewnianymi literami – Zardzewiały gwóźdź. Otworzył potężne dębowe drzwi i wszedł po schodach na górę. Bar był niewielki, jednak wystarczający aby zmieścić trzydzieści osób. Jackal podszedł do kontuaru po lewej i usiadł przy nim. Oczywiście zamówił whisky i zaczął je wolno pić.
-Witaj. – Rzekł głos z przodu. Uniósł głowę znad szklanki, lecz jedyne co zobaczył to własne odbicie w lustrze naprzeciwko niego. Nagle odbicie zaczęło się ruszać
-Tak, do Ciebie mówię. Radzę Ci odpowiadać w myślach. Gdybyś zaczął do mnie gadać, wówczas wyglądałoby to co najmniej dziwnie dla innych.
   Jackal był lekko zaskoczony i zaciekawiony. Ponieważ już raz rozmawiał ze sobą we śnie tu postanowił zrobić to samo.
-Kim jesteś? – Skorzystał z rady i zadał pytanie w myślach.
-Tobą. Kto jak kto, ale ty powinieneś zrozumieć to, że warto czasem pogadać z samym sobą. Wyjaśnić coś sobie.
-A co konkretnie mam Ci wyjaśnić?
-Nie wyjaśniasz tego komuś, tylko sobie. Co wyjaśnić? Dobrze wiesz.
-Masz rację, ale odpowiedź brzmi nie. Nie chcę jej skrzywdzić.
-Skrzywdzić? To się uśmiałem. Całe życie dbałeś tylko o siebie. Teraz masz szansę być wolnym. P tylu latach, a tobie sumienie chodzi po głowie. Wiesz dobrze, ze dawno je straciłeś. Dlaczego miałbyś teraz nie skorzystać z tej okazji?
-Masz rację. Dbałem tylko o siebie, ale nie kosztem innych.
-Jasne. I to mówi zabójca na zlecenie.
To inna sprawa. Jestem tylko bronią. Ci którzy płacą ciągnął za spust. Robię to czego inni nie potrafią strzelam celnie. To tamci powinni się zastanowić co zrobili. Prędzej czy później następstwa chwycą ich za gardło. Jak sobie później poradzą to inna historia.
– Pociągnął łyk trunku i kontynuował – Zresztą nikt nie zasługuje na takie potraktowanie jakie sugerujesz.
-Obaj wiemy, że są gorsze rzeczy na przykład to co Alaskanie...
-Zamknij się! Zamknij się i nie mów nic więcej. Przeginasz.
-Ja?! To ty przeginasz. Jestem tobą. Powiedz mi coś. Skoro inni ludzi tak robią, to czemu niby my nie możemy?
-Inni ludzie... My nie możemy... Nie, ja nie mogę. Może ty zrobiłbyś tak ale nie ja. Nie zaliczam się do ,,innych". Jestem od nich lepszy.
-Tylko przez wzgląd na własne umiejętności.
-Poprawka. Przez wzgląd na własne zasady.

   Odbicie krążyło w lustrze przez sekundę po czym wróciło na swoje miejsce nic nie odpowiadając. Jackalowi pozostało jeszcze kilka łyków. Chciał wypić tę resztkę jednak zauważył kobietę idącą w jego kierunku. Chwilę później usiadła obok niego. Miała na sobie krótką skórzaną spódniczkę, lekką bluzkę z luźnym dekoltem. Bardzo luźnym. Była całkiem ładna. Nie trudno było zgadnąć jakie usługi oferuje. Patrzyła się na niego przez jakiś czas i powiedziała:
- Nie widziałam nigdy wcześniej kogoś tak samotnego i tak marnie wyglądającego. Jeśli odpowiedni zapłacisz to zaręczam, że spędzimy miłe chwile.
   Jackal milczał zastanawiając się co odpowiedzieć aż rzekł:
-Jesteś młoda, ładna, masz przyszłość. Czemu to robisz?
   Odpowiedź była tak prosta i tak prawdziwa, że nie spodziewał się jej.
-Czemu? Pieniądze nie rosną na drzewach, a ja mam rachunki do zapłacenia. Jeść też coś muszę. Dla ludzi takich jak ja nie ma odpoczynku, bo trzeba przeżyć. To wszystko.
Owszem, ma rację
– pomyślał. Wyciągnął pięćdziesiąt dolarów i podał jej.
-Wiedziałam, że dasz się namówić – Powiedziała z uśmiechem. Jackal dopił whisky do końca.
-Zapłaciłem za odpowiedź. Nic więcej.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

   Wstał i wyszedł. Na schodach spotkał Kendrę.
-Przepraszam, że nie dałam Ci hasła. Choć na górę.
   Pokój miał numer 27. Kendra otworzyła   drzwi i oboje weszli o środka. Wnętrze było dość ubogie. Szafa, stolik, trzy krzesła i kilka regałów, na których leżały różne drobiazgi. Jackal podszedł do jednego z pustych rogów i rozłożył sobie śpiwór. Zerknął na zegarek. Było dużo później niż sądził. Zaczął odczuwać zmęczenie, więc położył się spać bez słowa. Gdy rankiem otworzył oczy Kendry nie było. Poszedł do łazienki i przemył twarz zimną wodą, co od razu go obudziło. Następnie wziął swoje rzeczy i zszedł na dół. Tam zastał Kendrę rozmawiającą z barmanem. Usiadł przy nich, a gdy skończyli zamówił whisky i coś do jedzenia.
-Jak Ci minął wczorajszy dzień? – Zaczęła Kendra.
-Jakoś. Zwiedziłem wszystkie poziomy i byłem na strzelnicy. Gdy wyszedłem spotkałem kilku niemiłych ludzi.
-I co?
-Używali takiej amunicji.
-  Wyjął z kieszeni pocisk i położył przed Kendrą. Gdy tylko zobaczyła go włos zjeżył się jej na głowie.
-Błagam, powiedz, że do nich nie strzelałeś.
-Chciałem, ale ktoś mnie powstrzymał. Kim oni są?
-Widzisz tu w centrali panuje pewna hierarchia. Ty spotkałeś członków jednej z mafii – Hakron. Są jeszcze trzy: Toros, Kerto oraz Irsaji. Każda z nich rządzi innym poziomem podziemnym.
-Mafia działająca legalnie? Do tego sprawuje władzę nad czymś tak ważnym?
-Tak. Nikomu się to nie podoba, jednak z braku czegokolwiek na kształt wymiaru sprawiedliwości nikt na nich nie poluje.
-A co z tym, który strzelał do nich zamiast mnie?
-Głowy centrali miały dość sytuacji jak miała tu miejsce pół roku temu. Praktycznie ciągłe wojny pomiędzy klanami strasznie osłabiły Centralę. Ale nie wiadomo skąd zatrudnili jakiegoś faceta. Pilnuje on poziomu sił pomiędzy klanami, a przynajmniej za to mu płacą Ale poza tym dba o ogólny porządek. Łapie rabusiów, nie dopuszcza do bójek. Pozwala żyć zwykłym ludziom. Za ten dar nazwali go Cudotwórcą.
-Gdzie go znajdę?
-Dobre pytanie, ale niestety nikt nie zna odpowiedzi. A po co chcesz go znaleźć?
-Chcę z nim tylko pogadać.
-To dobrze. Facet jest bardzo niebezpieczny. Mógłbyś mieć z nim problem. Miesiąc temu jeden z klanów wynajął oddział Czarnych Chmur żeby go znaleźli i zabili, jednak żaden z nich nie przeżył. Na mój gust facet ma cos na sumieniu i chce to odpokutować, choć może to tylko przeczucie. Na razie jednak odpuść szukanie go. Jutro rano wracamy do hangaru. Jak będziesz chciał to cię tu odstawię po rozmowie z nią.
-Dobrze.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Przepraszam, że tak późno ale ma ostatni zmasakrowane plany.

   Hologram rozbłysnął.
-Witajcie. Richard, jak poszukiwania?
-Nadal nic, B9 przeszukany.
-Dobrze. Travis mam dla Ciebie zadanie. Na wschodzie zanotowano silny wzrost sygnatury cieplnej w jednym miejscu.
-Sprawdzę to.
-Dziękuję. Kendro, udało wam się?
-Tak. Razem z Jackalem zniszczyliśmy cały transport. Nikt od nich nie przeżył.
-Rozumiem. Jackal, dziękuję za pomoc Kendrze. Co do twojej prośby: Niestety nie udało mi się ustalić gdzie to miejsce jest. Jednakże znalazłam informację, że ktoś już tam był i wrócił. Mieszka on na wschodzie, prawdopodobnie tam gdzie wysyłam Travisa. Jeśli chcesz możesz nim jechać.
-Dziękuję za tę informację.
-Proszę. To tyle, następne spotkanie za trzydzieści dni. Będę obserwować.
– Hologram wyłączył się.
-To jak? Zabierasz się ze mną? – Spytał Travis.
-Dzięki, ale muszę coś załatwić w Centrali. – Po tych słowach Jackal poszedł do swojego pokoju. Spakował mnóstwo sprzętu. Godzina później wyleciał z Kendrą. Gdy dolecieli do dżungli niedaleko fortecy Kendra wylądowała. Nie mogła pozwolić, by ludzie widzieli ją w postaci smoka. Zsiadając z niej Jackal przypomniał coś sobie.
-Jakie jest hasło do pokoju?
-Zamów wódkę i gin z whisky. Jak wróci z zaplecza zmień zamówienie na sok.
-Sok?
-Tak. Ja muszę się zwijać. Do zobaczenia.

   Jackal pomachał jej i ruszył do bram Centrali.Tak jak ostatnim razem zapukał w stalowe drzwi, a wizjer otworzył się i wyjrzała z niego para oczu.
-Taaa...?
-Byłe tu ostatnio z Kendrą.
-Iiii...?
-Chciałbym wejść.
-Wielu by chciało.

   Jackal zrozumiał, że facet niekoniecznie chce współpracować. Musiał powiedzieć, bądź zrobić coś co pozwoli mu dostać się do środka. Nagle coś wpadło mu do głowy.
-Jestem tu w sprawie Cudotwórcy. – Mężczyzna za wizjerem nic nie odpowiedział. Zamknął go, a drzwi po chwili otworzyły się. Jackal udał się pod główny budynek nadziemnego poziomu.Stała przed nim spora tablica z ogłoszeniami. Były to zadania różnego rodzaju od znalezienia czegoś zacząwszy na zabójstwach na zlecenie kończąc. Odnośni Cudotwórcy było jedno specyficzne ogłoszenie o takiej treści: ,,Bezprecedensowa akcja schwytania Cudotwórcy.Zapłata nawet do 3000$. Wszyscy chętni mogą się zgłosić do biura rekrutacyjnego na pierwszym poziomie koło budynku administracyjnego. Jackal bez zastanowienia ruszył pod siedzibą administracji. Nie było to daleko, a wejście rekrutanta było dobrze oznaczone. Otworzył drzwi i szedł do środka małego pomieszczenia, gdzie za biurkiem siedział jeden z żołnierzy i pisał coś na komputerze. Technologia tego typu była dość rzadka, ale wojskowi mieli dostęp do takich rzeczy. W momencie, gdy zobaczył Jackala zaczął swój monolog bez przerywania pracy. Mówił o podstawowym wynagrodzeniu, o broni, którą należy samemu załatwić i o ogólnych zasadach. Na koniec rzucił Jackalowi niewielki identyfikator z kodem rozpoznawczym. Jackal wyszedł na zewnątrz i ujrzał kilku ludzi w kolejce do rekrutanta. Jeden z nich miał ledwo 20 lat. Przechodząc koło niego powiedział:
-Młody nie idź tam.
   Zjechał windą na poziom trzeci. Musiał znaleźć porucznika Hallker'a. Po przejściu kilku kroków zrobił się spory ruch. Czarne Chmury, Alaskanie, Tech Alpha... Były tam prawie wszystkie grupy najemników i w tym samym celu. Aby złapać Cudotwórcę. Niezbyt odpowiadała mu ta sytuacja, bo wiedział jak to się skończy. Po pół godzinie odnalazł Hallker'a Był dowódcą Czarnych Chmur. Miał na sobie średni pancerz, zestaw ochraniaczy i hełm z filtrami. Wszystko w kolorze szarym z zielonymi wzorami. Ciężko było określić ile miał lat. Jackal podszedł do niego i pokazał identyfikator.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Chcę wszystkim życzyć wesołych świąt i oby dobrze wam się wypoczywało. Dziś wstawiam większą cześć, gdyż w poniedziałek jadę na spotkanie nie będzie mnie w domku.

-Kolejny, dobrze. – Rzekł na powitanie. –Wiesz jak wygląda sytuacja?
-Niezbyt. Rekrutant nie był zbyt rozmowny.
-Nie dziwię mu się. Cudotwórca jest na końcu tej alei. Ma dobrą pozycję i połowa z nas pożegnała się ze światem. Zadaniem takich jak ty będzie odwrócenie jego uwagi, podczas gdy my wejdziemy mu na plecy.
-I co? Mamy się dać ot tak powystrzelać?
-Właśnie to jest wasze zadanie – Nie dać się powystrzelać.
-Jasne. Czemu akurat teraz się nim zajęliście?
-Dla jasności: Nie my. Mafie miały go dość. Płacą to wymagają. Mamy go przynieść żywego, chyba, że będzie przeginał, wtedy mamy strzelać, aby zabić. Do tego mamy kilka zabawek. Przecznicę dalej zbierają się inni podobni tobie. Dołącz do nich i czekaj na sygnał.

   Jackal ruszył do wskazanego punktu. Obserwował wszystkich i nie znalazł nikogo, kto mógłby stanowić problem. Sprawdził ilość swojej amunicji i po kilkunastu minutach cała grupa ruszyła. Jackal wybiegł na samym końcu. Każdy podbiegł do osłony i zaczął ostrzeliwać pozycję Cudotwórcy. Ten jednak nic sobie z tego nie robił i zdejmował wszystkich po kolei. Jackal wychylił się delikatnie, lecz po chwili wylądowały koło niego pociski. Schował się i zauważył, że w rzeczywistości jest to niewielka strzykawka. Za każdym razem padały po dwa strzały od strony Cudotwórcy. Jackal widział już gdzieś ten sposób strzelania, jednak nie do końca pamiętał gdzie. Wychylił się i strzelił pierwszemu najemnikowi w plecy. Niestety pozostali to zauważyli i zaczęli strzelać również do Jackala. Na ich nieszczęście on strzelał lepiej. Po piętnastu minutach strzału ucichły. Jackal dostał się do Cudotwórcy.. Wszedł do pomieszczenia, w którym siedział i zobaczył go jak mierzy w stronę alei. Dał mu znak aby chwilę poczekał. Oddał dwa strzały po czym wstał i spojrzał na niego.
-Jackal? – Spytał z zaskoczeniem.
-Znamy się? – Po pytaniu Jackala Cudotwórca zdjął hełm.
-Kurt! Kopę lat, jak Ci leci?
-Nie widać? Męczę si e z tymi na dole.  A ty co tu robisz? Wrażeń Ci brakuje czy nudzi Ci się?
-Chciałem pogadać z Cudotwórcą, ale to jest już zbędne. Jak się tu znalazłeś? Nie sądziłem, że ktokolwiek z nas będzie pracował dla centrali.
-Po tej akcji na wybrzeżu wszyscy się  rozeszli. Każdy się jakoś ustawił. Ja trafiłem do centrali. Żyłem normalnie przez ostatnie dwa lata, ale to nie dla mnie. Brakowało mi tej adrenaliny i dlatego nająłem się dla administracji. Jednak muszę mieć przeciek, bo dziś wszyscy wiedzieli gdzie będę. Przyskrzynili mnie tu i teraz ja potrzebuję cudu. Plus jest taki, że mamy sporo amunicji, więc możemy się bronić godzinami. Pomóż mi się stąd wydostać, a odpowiem Ci na wszystkie pytania.
-Dobra. To masz jakiś plan?
-Tak. Z tego co wiem zostali nam Alaskanie, Czarne Chmury i Tech Alpha. Zobaczymy co zrobią dalej i gdy zostanie nam tylko jedna grupa albo wytłuczemy wszystkich być może uda nam się dostać do najbliższej windy.
– Nagle pokazał Jackalowi, aby był cicho. Sam zakradł się pod drzwi. Szybkim ruchem ręki wyciągnął osobę stojącą za ścianą do środka i przyłożył jej broń do głowy. To był ten sam chłopak, którego Jackal ostrzegł wychodząc od rekrutanta.
-Kurt odpuść. Szkoda pocisków.
-Nie sądzę i tak mamy dość amunicji.
-Daj spokój. Myślisz, że Alaskanie uwierzą w to co im powie o nas?

   Kurt puścił młodego i Kazał u ruchem ręki wynosić się.
-Czemu go obroniłeś? Serce Ci zmiękło?
-Nie żartuj. Też taki byłeś.
-Młody i głupi?
-Nie głupi. Upierdliwy.
– Kurt Zaśmiał się i usiadł obok Jackala.
-Przypilnuj mi schodów a z resztą sobie poradzę.
   Jackal kiwnął głową i ustawił się na pozycji. Po paru minutach ruszyli ludzie Czarnych Chmur. Z nii było trudniej. Byli lepiej opancerzeni i uzbrojeni. Mieli wyrzutnie rakiet i dwa granatniki. Gdy tylko pierwszy z wrogów wszedł na schody jego głowa wybuchła. Pozostali w ułamku sekundy otworzyli ogień do Jackala. Mimo ciężkiego ostrzału udawało mu się ich ściągać. Nagle wybuchł za nim pocisk z granatnika. Odłamki zatrzymały się na jego płaszczu nie raniąc go. Zrozumiał, że tutaj długo się nie utrzyma. Rzucił granat dymny za osłonę i wycofał się kilka metrów. Gdy tylko wrogowie przeszli przez Szarą chmurę podrzucił im ostry odpowiednik.Po wybuchu zostało kilku najemników, z którymi nie miał problemów.
-Było ciężko? – Spytał Kurt widząc wracającego Jackala.
-Poza kilkoma granatnikami to nie.
-Nic się nie zmieniłeś. Wciąż chłodna logika na pierwszym miejscu. Tak czy inaczej zostali Alaskanie i Tech Alpha. Jak myślisz, kto teraz będzie?
-Chyba masz odpowiedź.
– Jackal wskazał palcem dwie duże skrzynie wepchnięte w aleję.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Witajcie. Niestety ostatnio mam skutecznie utrudniany dostęp do internetu ale nie zaprzestanę stawiać kolejnych części. Bardzo prawdopodobne, że potrwa to do 2 tygodnia maja, a później będzie normalnie  :).


     Nagle skrzynie zaczęły się rozkładać,a po kilku sekundach stały dwa ciężkie drony bojowe. Powoli toczyły się w stronę ich pozycji. Jackal wymierzył w jednego i pociągnął za spust. W kadłubie robota powstała spora dziura, jednak jechał dalej. Przeładował i ponownie oddał strzał, lecz z równi marnym skutkiem.
-Twardy skurczybyk. Masz jakieś ładunki wybuchowe? – Spytał Jackal.
-Tyle co w tamtej skrzyni. – Odparł Kurt i wskazał pojemnik – Ale nic tym nie zrobisz. Mają zbyt grube pancerze.
-To wiem. A pamiętasz akcję ,,Avalanche"?
-Jackal czy ty się dobrze czujesz? Miałeś wtedy takie szczęście...
-A masz lepszy pomysł? Chętnie wysłucham.

   Kurt pokręcił głową i pomógł Jackalowi przygotować ładunki. Poczekali, aż drony będą wystarczająco blisko i zaczęli zabawę. Jackal podał Kurtowi swoją broń.
-Odwróć ich uwagę na mój znak. – Po tych słowach Jackal wyskoczył zza zasłony i poszedł w stronę robotów. Gdy te znalazły się kilka metró od niego, Jackal machnął do Kurta. Ten zaczął ostrzeliwać roboty, które nie pozostały bierne i odpowiedziały ogniem. Wymiana nie ustawała,aż jeden z robotów zatrzymał się. Jackal wiedział co teraz będzie. Tego typu maszyny, jak i większość zdalnie sterowanego sprzętu Tech Alpha miały wbudowane protokoły naprawcze. Zwijały się z powrotem w kostkę i rozpakowywały po chwili bez śladów zniszczeń. Jackal uzbroił jeden z ładunków i zanim maszyna zamknęła się przyczepił go do niej. Niewielka eksplozja strząsnęła okolicą, a robot został dosłownie zdezintegrowany. Drugi robot zrócił się w stronę Jackala i oddał długą salwę. Kurt strzelał do drona, lecz ten nic sobie z tego nie robił i nacierał na Jackala. Ten zdał sobie sprawę, że ma problem, lecz doznał dziwnego uczucia. Usłyszał niezrozumiały głos, lecz wiedział co oznaczały słowa skierowane do niego. Sięgnął pod płaszcz, poczuł chłód stali. Odbezpieczył pistolet i odciągnął kurek. Wychylił się zza zasłony i bez wahania oddał siedem strzałów, aż opróżnił cały magazynek. Mimo odrzutu wszystkie siedem kul weszło w cel, a szkody jakie wyrządziły były ogromne. Robot miał urwane ramiona z karabinami i pięć dziur wylotowych wielkości dłoni. Jackal przeładował broń i wrócił na górę. Tam Kurt oddał mu jego karabin i powiedział:
-Nie wiem jakich pocisków używasz, ale to jest armata, nie pistolet.
-Być może. Ważne, że jest skuteczne . To jak, przebijamy się?
-Tak. Z takimi stratami raczej nic już nam nie zrobią. Co do...

   Kurt przyłożył lornetkę do oczu i wyostrzył obraz.
-Jackal tym razem nie damy rady. Alaskanie przywieźli ze sobą czołg.
-Co takiego!? Daj tą lornetką.
– Jackal z niedowierzaniem spojrzał przez nią i ujrzał kawał stali z armatą na gąsienicach. Naprawdę mieli spory problem.
-Czy to ten sam co...
-Tak.
– Przerwał Jackal. Wiedzieli skąd Alaskanie mają czołg. Jak na sporą organizację militarną mieli dostęp do różnych środków. Wiele lat temu znaleźli bardzo stare plany. Konstrukcja ta była już budowana wcześniej, lecz powstała tylko dwa prototypy, lecz jeden miał nieuzbrojoną wieżę. Alaskanie poprawili ten projekt i nadali mu przekorną nazwę  Ant Mk. IX. Jackal zaczął wymyślać plan jak wyjść z tych kłopotów, lecz nic nie przychodziło mu do głowy.
-Pssst... Tutaj. – Usłyszał głos z góry. Razem z Kurtem spojrzeli w tamtym kierunku i zobaczyli mały, świecący na czerwono punkt za kratką wentylacyjną. Kratka wypadła, a na dół zleciała drabinka linowa. Obaj spojrzeli po sobie i wiedzieli, że jeśli chcą uciec to właśnie teraz dostali tę szansę. Weszli do środka szybu.
-Po prawej lina. Nie puszczajcie. – Rzekł tajemniczy głos. Jackal wziął do ręki sznur i poczuł lekkie szarpnięcie. Poruszali się za tajemniczą osobą. W tych ciemnościach trzymanie się liny było jedyną metodą nie zgubienia się w tym labiryncie. Po kilkunastu minutach niemal czołgania się ciągnięcie ustąpiło. Zostali sami w kanałach wentylacyjnych, choć nie długo. Gdy spojrzał w górę zobaczył niewielkie światełko,będące wyjściem. Razem z Kurtem znaleźli drabinkę i wyszli na powierzchnię w jakiejś uliczce. Czekały na nich dwa płaszcze z kapturem, które założyli i niezauważenie przemknęli się do Zardzewiałego Gwoździa. Usiedli przy barze,a gdy Morton podszedł Jackal zamówił wódkę i gin z whisky.
-Jak myślisz, kto to był? – zaczął Kurt.
-Nie mam pojęcia. Tak czy inaczej uratował nasze zadki. Chciałbym zobaczyć minę Hallkera, gdy tam weszli z tym czołgiem i nic nie znaleźli.
-Tak. Ten obraz jest bezcenny.

   Po kilku minutach z zaplecza wrócił barman.
-Przepraszam. Wezmę tylko sok. – Powiedział Jackal. Mężczyzna zrozumiał hasło i podał Jackalowi klucz. Następnie razem z Kurtem poszli na górę i usiedli wygodnie w fotelach.
-Powiesz mi co się stało z resztą ludzi? Miałem nadzieję na reaktywację drużyny. – Zaczął Jackal.
-Niestety, ale nie będzie to możliwe. – Odparł z powagą  Kurt.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Witajcie. Wczoraj zapomniałem jednak dziś wstawiam wszystko zaległe. Niestety z powodu okoliczności jakie zaistniały wszelką działalność póki co muszę zawiesić ale zapewniam, że kolejne części wciąż będą się pojawiać. Życzę miłego czytania  :).

-Dave?
-Martwy.
-Cole?
-Trup.
-Dora?
-Zniknęła.
-Lewis?
-Też wyparował.
-Monica?
-Nie żyje.
-Riza?
-Ona... Jakby to powiedzieć. Żyje ale jest chora, a moje umiejętności medyczne nie są wystarczające, aby jej pomóc.

   Jackal nie do końca rozumiał co Kurt miał na myśli, więc czekał, aż skończy owijać w bawełnę.
-Widzisz. – Kontynuował. – Zabili jej siostrę. Wpadła w depresję, a to doprowadziła ją do załamania nerwowego. Rozmawia z tobą normalnie, ale nie jest już tą samą osobą.
-Wiesz gdzie teraz jest?
-Tak, mieszka niedaleko Centrali. Jeśli chcesz zaprowadzę Cię do niej, lecz dopiero jutro. Robi się już ciemno, a poza tym jestem zmęczony.

   Jackal otworzył Whisky, Kurt wziął piwo i rozmawiali ze sobą,  wspominali stare czasy, aż pozasypiali. Rankiem wszystko zostało jasno oświetlone przez palące słońce. Szybko wyruszyli do Rizy, a po kilku godzinach doszli do Sporej skały z wydrążonym tunelem. Z jego wnętrza dochodziło miarowa klikanie. Wzięli pochodnie ze ściany i weszli w głąb groty.  Z każdym krokiem dźwięk był coraz głośniejszy. Nagle Jackal ujrzał strugę światła wpadającą do środka dużego pomieszczenia przez okno w suficie. Wewnątrz promienia siedziała na krześle Riza.
-Witaj Kurt. Kto przyszedł z tobą? – Rzekła cichym i skromny głosem kobieta.
-Przyprowadziłem starego znajomego. Mojego i twojego.
   Riza obróciła się i ujrzała przybysza.
-Cześć Jackal. – Powiedziała równie cicho, co poprzednio. Miała długie, białe, faliste włosy, błękitne oczy i wyblakłe czerwone usta. Po sekundzie obróciła się i klikanie znów wypełniło całe pomieszczenie
-Dalej bawi się zapalniczką.
-Tak. To chyba jedyna rzecz, która się nie zmieniła.
– Odparł Kurt. Jackal zaczął iść w jej stronę, a gdy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności zobaczył co znajduje się w tej jaskini. Cała była niemal po brzegi wyłożona trotylem. Podszedł do niej powoli i przykucnął.
- Ładnie tu urządziłaś. - W odpowiedzi kobieta pokiwała głową.
-Dziękuję. Przynajmniej kilku osobom się podoba. O czym chciałbyś ze mną porozmawiać?
-O tym co kiedyś było. Pamiętasz jeszcze naszą drużynę?
-Tak, całkiem dobrze. Pamiętam ich twarze, charaktery. Pamiętam ich śmiech i ich płacz. Z wyjątkiem Ciebie.
-No tak. Brakuje Ci tego  co robiliśmy?
-Czasami.
-A gdybym poprosił Cię abyś do tego wróciła? Byłaś najlepszym specjalistą od materiałów wybuchowych jakiego mieliśmy.
-Ja... Sama nie wiem. Ostatnio nachodzą mnie dziwne myśli. Są tak realne, że aż przerażające. Ciężko jest mi się w nich odnaleźć. Teraz... Niemal słyszę tę bezdźwięczną ciemność, która mnie otacza.
– Riza zamknęła zapalniczkę, schowała ją i spojrzała w górę, w sam środek światła. – Jednak mimo to jestem szczęśliwa, a przynajmniej staram się. Jeśli będziesz potrzebował pomocy to możesz na mnie liczyć.
-Dziękuję. Do zobaczenia.
– Wstał i odszedł od niej. Razem Kurtem wyszli w rytm klikania.
-Mówiłem, że jest lekko stuknięta. – Rzekł Kurt
-Nie. Tacy jak ona widzą i słyszą więcej niż my. Są bardziej normalni i przystosowanie do tego świata i dlatego ich nie rozumiemy.

   Pod wieczór wrócili do Centrali i weszli do kryjówki nad barem. Jackala zaciekawiła broń jakiej używał Kurt.
-Właściwie co to jest? – Zapytał i wskazał karabin.
-To? Zaraz po przyjeździe do Centrali znalazłem to na bazarze. Jest na bardzo niski kaliber jak na broń  tego typu. Przerobiłem magazynki, dogadałem się ze znajomym rusznikarzem i oto jest. Teraz strzela czymś takim. – Wyjął z kieszeni wąski podłużny pocisk i rzucił go Jackalowi. - Płaszcz pocisku jest bardzo cienki. Praktycznie rozpada się po trafieniu w cel. Wystarczy jednak żeby ochronić to co jest wewnątrz. – Jackal delikatnie wyjął płaszcz z łuski i ujrzał igłę. – Wewnątrz jest proch i niewielka strzykawka z tytanu. Po uderzeniu w cel pęd strzykawki dociska tłok i wstrzykuje jej zawartość.
-A konkretnie co
? – Zaciekawił się Jackal.
-Pamiętaj, ze jestem nie tylko medykiem. Płyn wewnątrz to specjalna trucizna przygotowana przeze mnie. Jest to zmieszana w odpowiednich proporcjach hemo i neurotoksyna. Jeśli tym dostaniesz to masz góra minutę zanim krew zmieni Ci się w galaretę, albo dosłownie usmaży Ci układ nerwowy.
-Ciekawa metoda zabijania? A granatnik?
-Też znalazłem. Tylko mało kto umie zrobić, lub ma amunicję do niego. Wystrzeliwuje małe kule, z których po trafieniu w twardą powierzchnie wysuwają się setki małych szpilek. Chwilę później wybucha ładunek prochowy.

-Kapuje. Poczekaj sekundę zejdę na dół, bo mi się whisky skończyła. –Zrobił jak powiedział, lecz gdy wrócił Kurt już spał. Usiadł przy świeczce i wypił jeszcze kilka szklanek, aż  końcu i sam zasnął. Ranek okazał się dość niezwykły. Było pochmurno i wietrznie. To oznaczało tylko dwie możliwości: burzę piaskową lub deszcz. Pierwsze zjawisko nie było niczym nadzwyczajnym ale drugie było bardzo niebezpieczne. Nie dlatego, ze groziło powodziami, lecz dlatego, że z pod ziemi wychodziły wszystkie stwory, które nie chciały się udusić, a wśród nich  były najbardziej niebezpieczne horlogi. Były to długie, wijopodobne  stworzenia. Problem z nimi polegał na tym, że dorosły osobnik osiągał osiemdziesiąt metrów długości i dziesięć metrów wysokości. Ponadto so silne i szybko się regenerują, lecz na szczęście matka natura nie wyposażyła ich w zbyt grube pancerze. Jackal usiadł przy oknie i oglądał przelatujące chmury. Niektóre z nich miały niemal barwę ołowiu. Zastanawiał się co mógłby teraz robić. Nie miał konkretnych planów, więc mógł zacząć robić cokolwiek. Nagle rozległo się głośne łomotanie do drzwi, które obudziło Kurta. Po chwili obaj usłyszeli damski głos.
-Jackal otwórz mamy problem!
-Riza?
– Zapytał ze zdziwieniem Kurt.
-Nie. To ktoś inny. – Jackal otworzył drzwi i do pokoju wpadła Kendra. Już chciała coś powiedzieć, lecz zobaczyła Kurta. On również zobaczył ją i w ułamku sekundy oboje wycelowali do siebie.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Witajcie. Koniec roku się zbliża, ocena mam lepsze i mogę wrócić do właściwej działalności. Mam nadzieję, że serwer nie będzie już miał żadnych większych problemów. Dziś wstawiam specjalną dłuuuugą wersje wszystkiego co zaległe. A od wakacji... cóż wakacje :).

-Co ten dupek tutaj robi? – Wrzasnęła Kendra.
-Od razu dupek. Ja tylko chciałem zarobić na życie. Powiedz mi lepiej Jackal, co Ciebie z nią łączy. – odparł Kurt. Jackal spodziewał się różnych reakcji jednak coś takiego nie przyszło mu na myśl. Po chwili ciszy rzek:
-Zatem już się znacie. Może mi teraz któreś z was powiedzieć dlaczego chcecie się pozabijać? – Znów zapadła cisza.
-Ten ćwok polował na mnie. Nie wiem nawet czemu. Reszta nie ma znaczenia. – Wycedziła Kendra przez zęby.
-Dla mnie ma! Lepiej żeby wiedział z kim pracuje. Jeśli ty mu nie powiesz to ja to zrobię.
-Dosyć!
– Kendra szybkim ruchem wytrąciła Kurtowi broń.
-Dobrze, powiem... Jestem córką Voxusa. – Ta wiadomość wstrząsnęła Jackalem. Po chwili przypomniał sobie to co już mu o sobie powiedziała i zrozumiał przez co przeszła. Czas się dłużył, więc musiał coś powiedzieć.
-To rzeczywiście nie ma znaczenia Kurt. Ona nie lubi Alaskanów. Najchętniej jednego za drugim powbijałaby na pal. Kendra schowaj broń i mów co się stało.
-Travis zniknął. Nie ma z nim żadnego kontaktu. Ona kazała mi znaleźć Ciebie. Ty zaś masz znaleźć Travisa.
-Kurt zbieraj się. Mamy robotę.

   W ciągu pół godziny obaj byli gotowi. Odeszli z dala od Centrali i dalej zaczęli lecieć. Udali się do jeszcze jednej osoby. Gdy wylądowali zaczęło padać.
-Poczekaj chwilę. Zaraz wrócimy. – Rzekł Jackal do Kendry. Razem z Kurtem weszli do jaskini, w której wnętrzu słychać było echo klikania. Na końcu na krześle siedziała Riza. Usłyszała ich i schowała zapalniczkę.
-Witajcie. Co tym razem was do mnie sprowadza?
-Potrzebujemy pomocy. Zaginął jeden z członków mojej drużyny. Pomogłabyś nam go znaleźć?
-Tak jak obiecałam. Daj i trochę czasu. Za parę minut będę gotowa.
-Rozumiem. Czekamy przed wyjściem.
– Jackal z Kurtem wyszli i czekali. P chwili z mroku wyszła Riza. Miała na sobie długi płaszcz podobny do tego, który miał Jackal. Miała plecak i sporą torbę w ręce. Spod płaszcz połyskiwały klamry od potężnych butów wojskowych.
-Gdzie wyruszamy? – Spytała swym delikatnym głosem.
-Na wschód. Chcę wpierw kogoś Ci przedstawić. Oto Kendra, ma niezwykły dar. – Kobiety podały sobie dłonie.
-Jaki dar? – Zaciekawiła się Riza. Kendra odeszła kilka kroków i zamieniła się w smoka.
-Piękny dar. Masz wiele szczęścia. – Podsumowała. Po chwili wszyscy lecieli wysoko nad chmurami. Po kilku godzinach wylądowali.
-Jestem już zmęczona. Muszę odpocząć. – Powiedziała Kendra. Rozbili niewielki obóz i czekali. Lot z jednym człowiekiem nie był męczący, ale troje ludzi oraz ich oporządzenie potrafiło wykończyć. Równiny wschodu były całe zielone z nielicznymi skupiskami krzaków i drzew. Rozpalili ognisko i zjedli ciepły posiłek. Nagle usłyszeli grzmot, a po minucie zaczęła padać gęsta mżawka.
-No pięknie. Brakowało mi deszczu do szczęścia. – Rzekł z ironią Kurt.
-Ja tam lubię deszcze. – Odparła Riza.
-Cicho. – Powiedział Jackal. Kucnął i przyłożył rękę do ziemi. Wyczuł silne wibracje z zachodu.
-Kendra dasz radę wystartować?
-Nie w deszczu.
– Odparła kręcąc głową.
-Kod B304! – Krzyknął do pozostałych.
-Co to znaczy? – Zapytała Kendra.
-Obrona, cel duży, brak informacji o opancerzeniu, zachód.
   Szybko zaczęli ustawiać prowizoryczną barykadę z gałęzi i po chwili byli gotowi. W międzyczasie wibracje znacznie wzrosły i wszyscy je czuli. Zaczęli też słyszeć jakiś dźwięk, który brzmiał jak szuranie narastające stopniowo. Zza horyzontu wyłonił się niewielki punkt. Jackal spojrzał przez lunetę i ujrzał wielką paszczę z czterema oczami pełznącą w ich stronę. Wycelował i pociągnął za spust, lecz przeciwnik wzdrygnął się i wciąż podążał w stronę ludzi.
-Pozwólcie mu podejść bliżej i ognia. – Wszyscy usłuchali. Riza zdjęła płaszcz. Miała na sobie szelki taktyczne oraz ładownice na udach. Na plecach miała szynę, z której wysunęły się kolejne ładownice. Z torby wyciągnęła dwa pistolety maszynowe. Szybkim ruchem wsunęła magazynki do broni i wycelowała w stronę potwora. Miała zmienione uczesanie czego wcześniej nie zauważyli. Jej włosy były zaplecione w siedem długich warkoczy. Robak z każdą sekundą narastał im w oczach.
-Horlog? – Zapytał Kurt.
-Ta. Twoje pociski zadziałają na niego?
-Są obliczone na wszystko do stu kilogramów, a on waży kilkadziesiąt razy więcej. Na szczęście odpowiednia dawka się zsumuje.

   Jackal kiwnął głową. Monstrum przekroczyło granicę stu metrów i wszyscy w jednym momencie otworzyli ogień. Horlog odnosił rany, lecz wciąż parł przed siebie. Drużyna nie poddawała się. Magazynki leciały na ziemię jeden za drugim. Nagle potwór uniósł głowę i w ułamku sekundy wyrył tunel, w którym się schował. Jackal i pozostali wstrzymali ogień. Przed nimi widniał otwór sporej średnicy. Czekali na następny ruch wroga.
-Na boki! -  Wrzasnął Jackal i wszyscy odskoczyli ze swoich miejsc, a robak wyskoczył spod ziemi. Ponownie go ostrzelali i szybko wrócił do środka. Po chwili stało się coś nieoczekiwanego. Cała czwórka poczuła potężny wstrząs i głuchą eksplozję tuż pod nimi.
-Co to było? – Spytał zdezorientowany Kurt.
-Chyba nabawił się niestrawności. – Spokojnie powiedziała Riza. Nagle pozostali zauważyli detonator, który trzymała w ręce i skojarzyli fakty.
-Dzięki. – Rzekł Jackal. –Kendra startujmy najszybciej jak się da. Może ich być więcej.
   Ta pokiwała głową. Byli tak zajęci walką, że nie zauważyli, gdy deszcz ustał. Kendra odpoczęła jeszcze chwilę i wylecieli w dalszą podróż. Wieczorem znaleźli się w Narkon. Jednego z większych miast na wschodzie. Tam rozstali się z Kendrą i weszli do miasta. Po upływie paru minut znaleźli bar. Mieli nadzieję dowiedzieć się gdzie szukać Travisa. Gdy tylko weszli do środka wszelkie rozmowy ucichły. Troje przybyszów podeszło do lady i usiedli. Jackal zamówił whisky, Kurt piwo, a Riza wodę. Gdy czekali na zamówienie do Rizy podszedł jakiś facet. Czuć było od niego alkohol na kilometr i był nieco podpity.
-Tylko woda? – Powiedział. –Może dasz się namówić na coś mocniejszego? - Riza spojrzała na niego pogardliwie i odparła, iż raczej nie skorzysta z propozycji.
-Daj spokój. – Nalegał dalej. – Będzie miło. – Wyciągnął rękę i chciał ją objąć. Riza nie wytrzymała. Oblała mężczyznę jakimś płynem, a ten się cofnął.
-Ty durna... - Zanim zdążył skończyć Riza przybiła go przed ramieniem do kontuaru, odpaliła zapalniczkę przed twarzą i niemal wykrzyczała:
-Poznajesz ten zapach? Tak, to benzyna. Jeśli nie chcesz skończyć jak opał w piecu to wara ode mnie. – Kurta zamurowało, a Jackal ze spokojem nachylił się i szepnął do niego:
-Dalej jesteś pewien, że nie jest tą samą osobą? – W odpowiedzi Kurt zdołał wybełkotać tylko kilka słów:
-Teraz już nie czego nie jestem pewien.
   Riza puściła mężczyznę, który wybiegł z lokalu. Po tym pokazie wszyscy znów zaczęli rozmawiać wiedząc już, że nie mają do czynienia z byle kim. Barman podał im ich napoje. Jackal pociągnął łyk i spytał go:
-Znasz może Travisa? Taki nieco niższy ode mnie...
-Tak znam. Bywa tu czasem, wypija kilka drinków i wychodzi. Co z nim?
-Szukamy go. Mamy interes.
-Z tego co wiem mieszka gdzieś na wschód od nas, w garażu na złomowisku. Podobno dziwne rzeczy się tam dzieją. Sam nigdy tam nie byłem, lecz słysząc tyle opowieści nie zamierzam się tam wybierać.
-Dziwne rzeczy? Na przykład...
-Na przykład ostatnio wróciła ze złomowiska jakaś wyprawa. Jedni gadali o chodzącym trupie, inni z kolei widzieli jakieś humanoidalne maszyny. Szczerze mówiąc brzmiało to jak brednie obłąkanych.
-Dzięki.
– Jackal wyciągnął pieniądze i zapłacił za wszystko. Cała trójka wyszła i ruszyła dalej na wschód. Godzinę później zatrzymali się przy wejściu na wysypisko. Rozstawili sobie namioty i rozpalili ognisko. Usiedli przy nim i każdy przygotował sobie jedzenie. Gdy skończyli posiłek Kurt zapytał:
-Jak myślisz co znajdziemy na miejscu?
-Nie mam pojęcia.
– Odparł Jackal – Ale to nic dobrego skoro Travis zniknął. To musiał być ktoś naprawdę silny lub nie był to człowiek.
-Kim on jest?
– Spytała Riza.
-Jest złotą rączką i świetnym strategiem. Strzelać też umie bez większych problemów. Jak już go znajdziemy to mam nadzieję, że nam wyjaśni co się stało. Dobra, kładźcie się spać ja biorę pierwszą wartę, Kurt drugą, Riza trzecią. Zmiana co trzy godziny. – Jackal został pry ognisku, a pozostali weszli do swoich namiotów. Do wschodu słońca było dużo czasu, który mimo to wszystkim szybko zleciał. Noc tutaj była chłodniejsza niż się spodziewali, lecz nikt nie zmarzł. Poranne słońce wytaczające się zza horyzontu ukazało im z czym będą musieli się zmierzyć. Wszędzie leżały góry śmieci wysokie jak mury Centrali. Spakowali się i zaczęli przedzierać przez gąszcz metali, drewna i kto wie czego jeszcze. Wpierw chcieli znaleźć garaż, w którym mieszkał Travis. Przez następne minuty mijali wąskimi uliczkami części samochodów, wiatraki, różnobarwne metale. Nagle się zatrzymali. Z daleka doszły ich jakieś nie zrozumiałe słowa. Powoli zbliżyli się do źródła dźwięku. Za zakrętem ujrzeli robota, a właściwie to co niego zostało. Nie miał on nóg, ręki a jego oprogramowanie się zacięło i powtarzał ciągle z metalicznym podźwiękiem: Błąd, błąd, błąd.
-Myślałam, że cała stara technologia została zniszczona w czasie wypadku. – rzekła Riza.
-Najwidoczniej niecała, lub ktoś się bardzo nudzi i ma dużo czasu... - odparł Kurt i kopnął resztki maszyny. Irytujący dźwięk ustał, lecz mimo to coś było nie tak. Po chwili usłyszeli głośny ryk i chwycili za broń. Z przodu wyszedł na nich gigantyczny gort. Nie był on taki jak inne. Jego łuski były grubsze i miały granatową poświatę. Zwierz zaryczał ponownie i ruszył w stronę ludzi. Mimo swej masy poruszał się bardzo szybko. Prawie staranował ich, lecz w ostatniej chwili odskoczyli. Gort przebiegł za nich i w miejscu zawrócił. Jackal i pozostali otworzyli ogień. Kurt wyciągnął granat, odbezpieczył i cisnął pod nogi potwora. Niestety eksplozja tylko zachwiała nim lekko i ogłuszyła. Usłyszeli szczęk metalu i zobaczyli, że góry śmieci runęły na nich. Rzucili się do ucieczki, a za nim i gort. Wszyscy gnali co sił w nogach. Jackal kątem oka wypatrzył wąską uliczkę, w którą wbiegł, a pozostali za nim. Na swoje nieszczęście gort zablokował się  niej a spadające kawałki przygniotły go. Jeden problem się rozwiązał. – pomyślał Jackal. Sekundę później usłyszał głos Rizy:
-Tego szukaliśmy? –Obrócił się i zobaczył podłużny budynek z niewielkimi drzwiami. Weszli przez nie do środka. Kurt wcisnął przełącznik na ścianie i zapaliły się cztery duże lampy halogenowe, które oświetliły całe pomieszczenie. Wewnątrz stał transporter zbudowany przez Travisa. Nie było widać śladów jakiejkolwiek alki.
-To tutaj ale wszystko wygląda tak, jakby po prostu zniknął. – Weszli głębiej w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów i poszlak.
-Mam wrażenie jakby... - Jackal wyciągnął pistolet i wycelował w wentylację nad sobą.
-Nie strzelaj! – Odparł czyjś głos. Naglę część kanału zarwała się i do środka wpadła zakapturzona postać.
-Ktoś nas obserwował. – Dokończył.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#38
Witam wszystkich po przerwie wakacyjnej :). Trochę czasu minęło od ostatniego posta ;D. Niestety dziś jest już późno i nie dam rady wstawić dalszej części ale jutro to zrobię. Plan lekcji mam tak ułożony, ze nadal będę mógł wstawiać co poniedziałek. Niestety wstawiłem już 3/4 tego co napisałem i niedługo prawdopodobnie będziecie musieli czekać aż napiszę dalej :-\. Na razie to tyle z najnowszych wieści.

EDIT:

Za mało mam czasu...

   Przybysz wstał i odszeptał się z kurzu i podniósł głowę. Nagle Jackal ujrzał znajome czerwone światełko.
-To ty nas wyprowadziłeś wtedy w centrali. – stwierdził chłodno.
-Tak ja jaśniepanie, Ma godność Raa Shaar, Jam pomógł jaśnie wielmożom gdyż wam nogi za pas brać śpieszno było.
-Dziwnie gada.
– Zauważył Kurt.
-Tak, tak. Jam wiekowy, zapominam. Ponad wszelaką miarę żyję. Ponad wiek już sobie liczę ale ile nie spamiętać mi już dane.
-Ponad sto lat? Jak to możliwe?
– Zdziwiła się Riza.
-Wielmoży Jackal wie. Nieprawdaż Od – Anrotn'ok.?
   Jackala przeszyły ciarki. Nie sądził ze ktoś poza nim ma jeszcze takie znajomości.
-To nie ma teraz znaczenia. Szukamy kogoś kto tu mieszkał. Znasz go może? Widziałeś go?
-Tak panie. Przyszło wielu stalowych ludzi i zabrali go. Zaprowadzę jaśnie wielmożnych.
– Po tych słowach ruszył do wyjścia, a pozostali za nim. Wyszli przez drzwi garażowe i ponownie otoczyły ich sterty śmieci.
-Czym w ogóle jesteś? – Zapytał Kurt po kilkunastu minutach marszu.
-Człowiekiem panie. Jednak ciało mam ci nie zdolne do tak długiego żywota. Dlatego ma prawica i noga z metalu kończyną zastąpiona.
-A czerwone światło? – Dopytał Jackal.
-Widziadło przedziwne. Do tego.. niewgrywania. Zaiwaniłem jegomościom z wioski. Jak to mawiają: Lagą tego co nie pilnuje swego.
-Raczej do nagrywania. – Poprawiła Riza. – Mówiłeś, że masz ponad sto lat. Czy to znaczy, że pamiętasz co się stało po otwarciu Wrót? – Jackala nie zaskoczyło to pytanie, gdyż miał ochotę sam je zadać. Zaskakująca była jednak odpowiedź.
-Nie o pani. To był znacznie, znacznie wcześniej niż ktokolwiek z dychających mógłby pamięcią sięgnąć.
-Jak to możliwe? Przecież...
-Proszę poczekać panie Jackal. Kiedyś natknie się pan na... opinię i wiedzę wielkiego myśliciela. On wytłumaczy...
-A co z nami? Też chcielibyśmy wiedzieć. – rzekł Kurt. Raa Shaar machnął ręką i nie odpowiedział. Chwilę później usiadł na jakimś, jak im się zdawało, kokpicie i wyciągnął spod narzuty puszkę z jedzeniem.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Wszyscy spojrzeli po sobie, a później na Raa Shaara. Trochę im się spieszyło, a gdy poczuł na sobie ich wzrok wyciągnął rękę z puszką i zapytał:
-Strawy?
   Kurt mało nie wybuchł śmiechem, Riza uśmiechnęła się, a Jackal nie dał po sobie czegokolwiek poznać. Kazał się tylko streszczać i usiał niedaleko na kawałku fotela i wyciągnął mapę. Sporo czasu minęło odkąd ostatnio ją aktualizował. Nagle zawiał silny wiatr i wyrwał mu kawałek papieru z ręki. Jackal schylił się, a gdy go ponosił zauważył jeszcze jeden zwitek. Jak się okazał to również była mapa. Przestawiała teren na którym znajdowali się obecnie. Jackal przypatrzył się uważnie i odkrył coś dziwnego. Wiedział, iż mapa jest stara, lecz nie sądził że aż tak, bo według niej stali na skraju gigantycznej aglomeracji.
-Ruszajmy zatem mości panowie. I pani. – Rzekł Raa Shaar połykając ostatni kęs. Jackal schował obydwa dokumenty i przypomniał sobie informacje, które przekazała mu Ona.
-Raa Shaar – powiedział. – Szukam pewnego miejsca. Nazywają je ,,Rozmycie".
-Nie... Nie znam. – Odparł bez wahania.
-A może znasz kogoś kto tu mieszka? Osoba ta podobno była tam.
-Nie, też nie.

   Jackal nie pytał o nic więcej, choć miał wrażenie, że Raa Shaar wie coś na ten temat. Do wieczora przeszli bezproblemowo spory kawałek drogi. Rozbili, obóz, zjedli posiłek, ustalili wartę. Kurt i Riza poszli spać zostawiając Jackala i ich nowego kompana przy ognisku.
-Nie sypiasz? – Spytał Jackal.
-Jam sypia Panie. Lecz nie lza mi długo jako wam, bom nie jest wstanie.
-Powiedz mi, dlaczego nie chcesz rozmawiać o tamtym miejscu?
– Raa Shaar nie wiedział, prze chwilę co powiedzieć. Rozumiał, ze przed Jackalem nie będzie mógł pewnych faktów ukryć.
-Tak... Znam ja ci dobrze człeka zmyślnego co tam dobierzył. Lecz nijak to miłe wspomnienia.
-A gdybym powiedział, że próbuję się tam dostać?
-Wówczas zapytam, Czy twoja myśl to Panie aby udać się tam, gdzie żywot się gubi.
-Idę tam, bo... Muszę. Czuję potrzebę aby tam się znaleźć.
-Zatem pomogę.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.