Mój bez tytułowiec:

Started by Tireaniawtu, April 25, 2011, 12:07:58 PM

Previous topic - Next topic

0 Members and 1 Guest are viewing this topic.

Tireaniawtu

-Zatem pomogę. Nie wszystko opowiem, gdyż nie mnie to pisane. Czasy temu miejsce tamto powstało. 50 lat nad łbem mi świeciło. Chorowitym był i zdawać mogło się, że następnej wiosny nie dane mi będzie ujrzeć. Wtedy ten się zjawił, który nas łączy. Spełnić mój najgłębszy pomyślunek obiecał. Widzisz, jam człek nauki, choć wiek swoje czyni. Bardzom zobaczyć chciał dokąd ludzie zajdą. Jednak warunek... Żałuję żem się ugodził.
-Co musiałeś zrobić?
-Miałem ci ja syna i miałemże wyprawić go w tamto miejsc. Powrócił w rok od wyruszenia. Przekazał mi dzienniki i mapę, a późnij na mych oczach samobójstwo popełnił
-Przykro mi.
– odparł Jackal po chwili milczenia, na co Raa Shaar pokiwał głową.
-Jeśli zechcesz jego notatki twymi są. Być może tobie pomóc w stanie będą.
-Co to znaczy, że ,,mnie będą w stanie pomóc"?
-Nie bierz do siebie Panie tego, ale nie pierwyś z tych, którzy w to miejsce ruszyli. Jednak z jakichś powodów śmiem sądzić, iż choć oni polegli ty zwyciężysz. Mam zatem prośbę: Zniszcz notatki i to miejsce. Nie wiem jak, ale uczyń to. Proszę.

   Jackal pokiwał głową. Informacja o jego poprzednikach dała do myślenia, choć zbytnio się nią nie przejął. Razem z Raa Shaarem siedzieli przy ognisku, aż przyszedł Kurt. Wówczas Jackal poszedł do swojego namiotu i zasnął. Rano, tuż po świcie, obudził go jakiś dźwięk. Narastał on przez chwilę, po czym kończył się głuchym tąpnięciem. Wyszedł z namiotu i zobaczył dookoła mnóstwo rozszarpanych na kawałki robotów, podobnych do tego, którego resztkę widział poprzedniego dnia. Nagle zauważył, że wszyscy pozostali zniknęli. Ich rzeczy były na miejscu, lecz po właścicielach wszelki ślad zaginął. Dopiero po chwili zrozumiał co się stało. Przyszli po nich w czasie snu. Ale dlaczego nie zbliżyli się do mnie?
-Bo nie mogli. –Odparł czyjś głos. Jackal chwycił za broń i rozejrzał się wkoło, jednak nikogo i niczego nie zauważył.
-Kim jesteś? Pokaż się.
-Własnego pracodawcy nie poznajesz? Sprawdzam jak Ci się wiedzie Od-anrotn'ok.
– Jackal domyślił się z kim ma do czynienia.
-Gdzie jesteś?
-Tu i tam. Wszędzie i nigdzie. Ale przede wszystkim...
- Jackal odwrócił się i ujrzał mężczyznę w czerwonym garniturze siedzącego na czarnym, skórzanym fotelu z wysokim oparciem. Miał on równie czarne, średniej długości włosy i krótki zarost, bladą cerę i orli nos. Jego oczy były brązowe, lecz wydawały się jakieś puste.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Przepraszam, was bardzo, ale zachorowało było mi się w zeszłym tygodniu i odechciało mi się pisać. Naturalnie dziś wersja z nadwyżką zaległą  :)

-Widzę, że czegoś się nauczyłeś, choć sam jeszcze o tym nie wiesz.
-Co masz na myśli? To?
– Jackal wskazał na stertę metalu wokół namiotu.
-Tak... Powiedz, o czym dziś śniłeś?
-Ja...
- zawahał się i przypomniał sobie – Siedziałem w jakiejś chacie, było ciemno na zewnątrz, świeciła latarnia, na stole była jakaś zupa, wziąłem chleb i... - urwał.
-Rozdarłeś na mniejsze kawałki i zjadłeś ciepły, smaczny posiłek. – dokończył za niego. – Czułeś ciepło latarni, smak zupy, zapach drewnianej chaty... Bardzo realny sen, idealnie imitujący rzeczywistość. Tam na dole nazywamy to ,,Błędem zegarmistrza".
-Co to znaczy?
-To znaczy, że masz wielką władzę, że podczas tego snu możesz dowolnie przekształcać rzeczywistość. Wszystko co nieożywione jest pod twoją kontrolą. Możesz tworzyć rzeki, przenosić głazy, zrównywać góry. Nawet dezintegrować całe planety. Musisz się nauczyć kontrolować i rozpoznawać takie sny, a wtedy... Na razie to tyle ode mnie.
-Chwila co z nimi? Nie pomożesz mi ich znaleźć?
– Mężczyzna zaśmiał się i odparł:
-Zatrudniam tylko Ciebie. Nie ich, poza Raa Shaarem. Mimo to jestem pewien, że sobie poradzisz. – Po tych słowach z ziemi buchnął zimny, ale realnie wyglądający płomień, a fotel z właścicielem zniknął. Jackal został sam, lecz szybko obmyślił jakiś plan. Wziął ze sobą tyle sprzętu ile tylko dał radę i ruszył w stronę dziwnego dźwięku. Ten zaś narastał z każdą minutą podróży. Był coraz wyraźniejszy i można było odróżnić w nim pracę siłowników hydraulicznych i silników. Nie zmienne zaś pozostawało głuche uderzenie gdzieś we wnętrzu ziemi. Pokonując jedno ze wzniesień zauważył niewielkie zejście w dół strzeżone przez roboty. Domyślił się, ze wszystkich zabrano pod ziemię. Sprawdził, czy nie ma więcej maszyn w pobliżu, lecz prócz dwóch strażników niczego nie znalazł. Usadowił się z karabinem w rękach i oddał dwa precyzyjne strzały, które zakończyły działanie wroga. Ruszył do wejścia. W dół prowadziły długie kręte schody, którymi zaczął schodzić. Zajęło u to dużo czasu, lecz dotarł na samo dno. Wyszedł przez szklane drzwi i stanął w tunelu szerokim na jakieś piętnaście metrów. Było bardzo ciemno, lecz nie do tego stopnia, że uniemożliwiało to chodzenie. Nie bardzo wiedział gdzie iść, więc postanowił rzucić monetą. Wyjął latarką i monetę, która po chwili poszybowała w górę. Powiódł za nią latarką w górę, i w górę, i w górę... Nagle Jackal zobaczył coś nieoczekiwanego. Wysoko na jego głową świeciło niewielkie światełko. Zrozumiał, ze nie znajduje się tunelu. Wyjął dalmierz i wycelował w światełko. Wskaźnik pokazał 383 metry. Wyjął mapę, którą znalazł poprzedniego dnia i wszystko stało się jasne. To miasto nie zostało zniszczone, ani nie zniknęło. Po prostu je zakopali. Teraz wiedział gdzie iść. Po paru minutach otarł do posterunku chronionego przez grupkę robotów. Pilnowali jednego ze skrzyżowań. Ponownie spojrzał na mapę i znalazł przejście nie wymagające zwracania na siebie uwagi. Prowadziło ono przez wąskie uliczki kilkadziesiąt metrów dalej. Przeciskał się przez nie z trudem, ale dał radę i wyszedł z labiryntu korytarzy. Chwilę później zaskoczył go pewna sytuacja. Wychodząc zza rogu budynku stanął twarzą w twarz z wrogiem. Blaszana maszyna jego zrostu natychmiast go zauważyła i brzęknęła denerwującym dźwiękiem. Jackal chwycił za broń i wycelował, ale czekał na następny ruch. Robot ponownie brząknął. Jackal nie wytrzymał i szybkim ruchem przetrącił kolbą głowę wroga. Po tym incydencie ruszył dalej, a po kilku godzinach dotarł do mostu. Było to jedno z dwóch przejść na drugą stronę kanionu ciągnącego się na całą szerokość miasta. Paręset metrów dalej widniał drugi, dobrze oświetlony most, ale węższy i słabszej konstrukcji, niż ten przez, który szedł. W połowie drogi podłożył ładunki wybuchowe z torby Rizy. Odwrót mieli już bezpieczny, a przynajmniej do pewnego stopnia. Wstając usłyszał znajomy metaliczny dźwięk. Znowu wy? – Pomyślał zirytowany. Wyjął broń i jednym strzałem zniszczył maszynę na sobą. Coś było jednak nie tak. Nastały kolejne, brząknięcia, i kolejne... Jackal obrócił się i ujrzał całe stado robotów. Po trzecim brzęknięciu ich oczy zmieniły kolor na czerwony i otworzyły ogień o Jackala. Ten zaczął biec między wrakami pojazdów zręcznie unikając ich kul. Strzelali dość celnie, jednak wolno się poruszali. Spojrzał za siebie i szybko ocenił, że wrogów jest jakieś pół setki. Dotarł do końca budynku i nacisnął przycisk detonatora. Cały odział wroga wyleciał razem z mostem w powietrze. No to jedną z dróg powrotnych mamy z głowy. Zauważył dzięki mapie, że jest niedaleko placu położonego w centrum miasta. Już wtedy wiedział, ze jest tam jakiś ruch. Wszedł do budynku obok i wspiął się wysoko po gruzach schodów. Na siódmym piętrze wszedł do środka jakiego zniszczonego mieszkania. Tam wyjrzał przez okno i oniemiał na widok tego co zobaczył. W dole znajdowało się mnóstwo ludzi otoczonych przez kordon robotów. Mężczyźni nosili części i dorzucali węgla do wielkich pieców hutniczych. Kobiety zaś składały drobne elementy i pracowały przy taśmociągach. To była wielka taśma montażowa, na której były tworzone roboty. Nagle jeden z mężczyzn upał ze zmęczenia i rozsypał części, które niósł w kartonie. Próbował wstać, lecz na próżno. Jedna z maszyn podeszła do niego, złapała w stalowy uścisk i wywlókł z placu. Mężczyzna szarpał się i krzyczał, Prosił o pomoc, błagał o litość. Gdy tylko zniknął z rogiem jego wrzaski ucichły.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

nataliapop

Brakuje mi tego opowiadania, Tireaniawtu.