Mój bez tytułowiec:

Started by Tireaniawtu, April 25, 2011, 12:07:58 PM

Previous topic - Next topic

0 Members and 1 Guest are viewing this topic.

Tireaniawtu

Owszem. Taka jest prawda, że mimo pisania tego od pół roku wciąż nie mam tytułu. Wstawiam to co już napisałem + nowe. Proszę o nie pisanie w tym temacie. Jedziemy.


    W życiu nic nie ma za darmo. Kasa nie rośnie na drzewach ani nigdzie indziej. Ludzie przekonali się o tym zwłaszcza w ciągu ostatnich 80 lat. Jeszcze ten legendarny wypadek przy Wrotach. Lecz co się tam naprawdę wydarzyło chyba nikt nie wie. Szacuje się, że na całej planecie pozostało około 50 tys. osób. W tym bandyci, najemnicy korporacji Alaskan i zwykli ludzi.  Tych ostatnich jest ledwo 8000. Porozrzucani tam gdzie tylko da się przeżyć starają się znaleźć dom pośród tego co przeżyło. Opad radioaktywny przetrwały psy, kruki, mrówki, nietoperze i co chyba najbardziej oczywiste... karaluchy. Jednak to, że żyją miało swoją cenę. Sporo urosły, a ich ciała uległy mutacji. Kruki wyglądają jak orły, a nietoperze jak pterodaktyle. Najdziwniejsze było to, że pojawili się kosmici. Stwory te nazwano Dymirianami. Nie wiedzieć czemu usunęli wszystko co było radioaktywne. A ja? Kim ja jestem? Całe życie musiałem uciekać, przez swoją inność. Dopiero teraz mogę zacząć wszystko od nowa. - odłożył długopis i przeczytał list od nowa. Jackal nie wiedział co jest nie tak z tym co napisał. Wyjął zapalniczkę i podpalił kartkę, która w jednej chwili zniknęła w płomieniach.
- Czemu to robisz? - zapytał barman. - Przychodzisz, piszesz coś, a po chwili wszystko ląduje na moim parkiecie.
- Nie wiem. - odparł. - Nie wiem...
    Już miał wypić do końca szklankę whisky, gdy do salonu wpadł jakiś facet i wrzasnął:
- Jackob przyjechał!!!
    W przeciągu kilku sekund bar opustoszał. Został tylko barman i on samotnie siedzący przy ladzie. Nie śpiesznie dopił trunek, założył okulary przeciwsłoneczne i wyszedł. Udał się na spotkanie z tym kogo szanowało całe miasto i kto właśnie wrócił. Jackob był bowiem kimś jak kupiec czy dostawca, który stacjonował właśnie w Hotrock. Gdy zaczynało czegoś brakować wskakiwał na swoją budę na kółkach i jechał do centrali. Żywność, papierosy, alkohol, broń, amunicja; wszystko to tam było. Mało kto wiedział gdzie ona się znajduje. Jeśli jednak jakaś wioska znajduje się w spisie centrali otrzymuje wówczas łącznika. Oczywiście nie za darmo.
    Po 30 minutach cały zapas papierosów został wykupiony. Została też tylko połowa alkoholu, z czego część pójdzie do baru. Jackal podszedł do przyjaciela, gdy odeszła ostatnia osoba.  Jackob był nie za chudym facetem, średniego wzrostu, z dużym orlim nosem.
- Widzę, że nadal nie brak Ci klientów. - powiedział.
- To prawda
- po chwili wyjął czarną skrzyneczkę i położył ją na ziemi. - Oto twoje zamówienie: 60 sztuk amunicji do snajperki, 50 sztuk do rewolweru i 20 do strzelby. Łącznie... 360 dolarów. I dodatek dla stałego klient: Butelka whisky
- Dzięki. To twoja forsa.
- Miło się robi z tobą interesy. A właśnie... Jeśli chcesz trochę zarobić wpadnij do mnie z rana.
    Jackal kiwnął głową na znak zrozumienia, wziął skrzynkę i wrócił do domu. Zdjął płaszcz, okulary,
usiadł przy stole i zaczął liczyć pociski. W tych czasach każda kula była niemal na wagę złota. Gdy skończył było już późno. Przeczyścił szybko broń i położył się spać.
   Posłuchaj mnie. Wiem, ze nie masz żadnych podstaw, aby mi zaufać, ale potrzebuję twojej pomocy. Kim ja jestem nie jest teraz istotne. Za kilka dni spotkasz wyjątkową osobę. Ona wyjaśni ci więcej szczegółów i... - obudził się.
Cholera co to było? – pomyślał. Popatrzył na stół, gdzie stała butelka, którą dostał poprzedniego dnia. Była opróżniona do dna.
Muszę mniej pić. – stwierdził. Był już ranek, dlatego nie próbował zasnąć. Ubrał płaszcz, wziął broń  i poszedł do Jackoba. Po drodze zauważył, że ktoś go śledzi. Cały czas szedł do celu z palcem na spuście. Gdy doszedł do drzwi sklepu gwałtownie się obrócił i wycelował w... pustkę... Nikogo za nim nie było. Poczekał przez chwilę w tej pozycji, lecz jedyną zmianą był wiejący wiatr. Schował broń i wszedł do środka.
- Tak myślałem, że zaraz się zobaczymy. – powiedział Jackbo witając przyjaciela ruchem ręki.
- Do rzeczy. Co masz tym razem?
- Na północ od Hot rock mieszka facet imieniem Nicholas. Jakiś czas temu kupił ode mnie trochę broni amunicji dla swojej grupy. Jest mi winien jakieś dziesięć tysięcy.
- Mam to od niego wyegzekwować, a jak nie to...
- Tak. Dostaniesz 10% i butelkę whisky...
- I ewentualny zwrot zużytej amunicji.
- Umiesz się targować, co? Niech będzie, ale kasa ma się jeszcze dziś u mnie znaleźć.

   Jackal kiwnął głową i wyszedł.
- Eh... biedni kolesie – pomyślał Jackob.
   Na dworze nadal nikogo nie było. Niewiele myśląc wrócił do domu i zabrał zapas amunicji. Wiedział, że po dobroci nie otrzyma gotówki. Gdy był już obok bramy miasta zauważył osobę, która go śledziła. Już chciał wrócić i zadać kilka pytań, ale jak miał w zwyczaju mawiać: Kasa nie rośnie na drzewach. Ta myśl przemknęła mu przez głowę, po czym ruszył dalej. Przed nim były cztery godziny marszu, nie wliczając powrotu i czasu na strzelaniny. Tak, strzelaniny. Nie tylko ludzie muszą jeść. Fauna też żyje. Na razie jednak nic go nie zaatakowało. Szedł już od około godziny, lecz nagle coś zauważył. Kucnął za wzniesieniu przyłożył lunetę do oka i delikatnie się wychylił. Zobaczył trzy przerośnięte karaluchy, pieszczotliwie nazywane ,,żuczkami". Ich obecna nazwa zmieniła się na biksy. Wyglądem mało się zmieniły. Miały trzy pary długich kończyn, gruby pancerz i paskudną mordę. Ich inteligencja znacznie wzrosła. Najgorsze jest to, że polowały stadami nawet po 20 osobników. Wiedział, ze jeśli go zauważą to zawołają resztę, i będzie ich trzy, cztery razy tyle. Plusem było to, że były kompletnie głuche. Poczekał, aż dwa trochę odejdą i strzelił. O jednego mniej. Trudno było nie trafić z pięćdziesięciu metrów w cel wielkości opony samochodowej. Ta sama taktyka poskutkowała na pozostałe robale.  Teraz wystarczyło tylko przemknąć się po cichu. Z tym nie było kłopotów. Dalej, aż do obozu dłużnika nic nie napotkał.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Gdy był na wzgórzu obok obozowiska, usiadł i obserwował potencjalnych wrogów. Po piętnastu minutach znał obraz sytuacji.
Piętnastu ludzi, dwa karabiny maszynowe, jedna wyrzutnia rakiet, dwanaście szturmówek. Bywało gorzej. – pomyślał. Jeszcze raz dokładnie obejrzał teren. Założył snajperkę na plecy i poszedł do wejścia frontowego.
- Co się stało? Zgubiłeś się? – usłyszał Jackal stając przed bramą.
- Ja do szefa, jestem od Jackoba. – odpowiedział.
   Było ich dwóch. Obaj uzbrojeni w tanie pistolety maszynowe.
- Od Jackoba powiadasz. Poczekaj chwilę. – kiwnął głową na drugiego, a ten wszedł do budki. Po sekundzie Kraty rozsunęły się. Wszedł do kampusu. Wewnątrz stało kilka namiotów. Na samym końcu stał Nicholas. Był wysokim mężczyzną z chustą na twarzy i wygoloną głową.
- Wiedziałem,, że do tego dojdzie. – Rzekł. – Jackob ma obsesję na punkcie forsy. Nie poczekałby kolejnego dnia. Dostałby zaraz apopleksji, albo co innego... Ile mu jestem winien?
- Dziesięć tysięcy.
– odparł ze spokojem Jackal.
- Ach tak. A co jeśli nie zechcę zapłacić?
-Mam mu forsę przynieść jeszcze dziś. Nic nie wspomniał o metodach jakie mam użyć.
– mówiąc to odsłonił płaszcz pokazując rewolwer.
- Ciekawe – szepnął Nicholas – Niestety nie mam teraz tyle. I co teraz?
-Teraz... masz problem...

   Jackala zalała fala śmiechów, lecz nie wzruszony ciągnął:
- Póki daję wam ostatnią szansę skorzystajcie. Oddaj kasę...
   To rozśmieszyło ich jeszcze bardziej.
- Nas jest piętnastu, a ty tylko jeden. Wszystkich nie pokonasz!
- Ostrzegłem... - Następne zdarzenia trwały w sekundach, lecz dla Jackala była to wieczność. Wyjął rewolwer i oddał pięć strzałów. Namiotów było tyle samo, a stały w okręgu. Z tyłu przy wejściu stał facet z rakietnicą. Pierwsze trzy pociski trafiły w beczki z benzyną koło namiotów. Już dziewięciu pożegnało się ze światem. W między czasie Jackal uchylił się przed rakietą, która trafiła czwarty namiot, posyłając kolejnych trzech w zaświaty. Czwarty strzał trafił w nogę Nicholasa, zaś ostatni powitał wnętrzności czaszki bandyty z wyrzutnią. Teraz ze spokojem podszedł do Nicholasa i powiedział:
- Ciesz się, ze chciałem cię tylko uszkodzić. Nie odstrzelić nogę. A teraz jeszcze raz – przystawił mu broń do głowy i kontynuował – To gdzie jest forsa?
- Budka przy bramie... sufit...
- Dziękuję
– Schował broń i poszedł do owej budki. Nie było już przy niej strażników. Nicholas wyciągnął broń i krzyknął:
- Idź do... - Nie zdążył skończyć i oddać strzału. Było słychać już tylko jego wrzaski.
- Diabła? – dokończył Jackal - Pozdrów go ode mnie.

Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

   Rzeczywiście pieniądze ukryte były w schowku w suficie. Równo dziesięć tysięcy. Teraz trzeba było tylko wrócić do Hotrock. Po przejściu kilkudziesięciu kroków ,,wylądowała" przed nim broń. Był to rewolwer o numerze seryjnym RVST09476. Po wybuchu i powstaniu centrali ustalono wspólny dla wszystkich firm system numeracji oraz kaliber. Pierwsza i druga litera broni oznaczały rodzaj broni. Trzecia i czwarta firmę. W rezultacie było bardzo łatwo sprawdzić co trzyma się w ręce. Produkowano setki przenośnych pagerów z czytnikami. Wystarczyło tylko przyłożyć kod i wyświetlały się informacje o broni. Jackal wyjął swój czytnik i postanowił dowiedzieć się nieco więcej. Już po wyglądzie wiedział, że nie jest to cud techniki. I rzeczywiście tak było. Zainteresowała go jednak szacowana wartość. Przy tym napisie wyświetliła się liczba 158. Schował rewolwer do plecaka i ruszył do miasta. Kolejnym udogodnieniem było ustawienie automatów, które dzięki wysokiej jakości elektronice były połączone z centralą. Można w nich było kupić niemal wszystko. Niestety cena była zwykle dwa, trzy razy większa niż w sklepie. Można też było w nich sprzedawać znaleziska. Taką to maszynę spotkał Jackal wracając. Tylko czemu stała pośrodku pustkowia? Ciekawiło go to przez krótki moment, po którym postanowił zarobić magiczną kwotę z pagera. Gdy odszedł od pudła wyjął kawał mięsa i rzucił w górę.
- Dobra robota. Oto twoja zapłata. – powiedział. Jedzenie leciało przez chwilę, po czym zostało schwytane i zniknęło. Niektórzy widzieli tę sytuację, ale nie wiedzieli co to było. Tych parę godzin szybko minęło i nim się obejrzał, był w mieście.
   - Nie do cholery, nie! Radovy z lewej, a Stormsy do piwnicy! – Krzyknął Jackob na pracownika. Po sekundzie przyszedł drugi ze skrzynką, która szybko wylądowała na podłodze.
- Gdzie to zanieść? – spytał. Jackob usłyszał, że coś uderzyło o ziemię oraz pytanie. Odwrócił się i zobaczył co to było. Od razu rzucił się za ladę.
- Szefie?
- Chcesz nas wszystkich pozabijać? Zobacz napis na tym.

   ,,Śmiałek" obrócił skrzynię, a Jackob widział jak w jego oczach pojawia się przerażenie. Słowo składało się z siedmiu liter, które tworzyły napis: Granaty. Czasem bywało, że zbyt silny wstrząs uszkadzał detonatory czasowe, co powodowało samo eksplozję.
- I co teraz? – spytał jąkając się.
- Co, co... Na twoje szczęście nic.. Centrala wie jak pakować takie rzeczy. Do sejfu z tym. I raczej nie rzucaj już tą bombą.
- Tak, tak...
- Kiedyś zginę przez nich.
– szepnął. Nagle zaczęły skrzypieć drzwi. Zatrzasnęły się.
- A jednak zdążyłeś. Jest ledwo siedemnasta – ciągnął Jackob. Jackal podszedł do lady i położył na niej pieniądze.
- Oto twoje 10% i...
- Nie tym razem Jackob. Mam ostatnimi czasy jakieś dziwne sny przez tą whisky.
- Jak chcesz... Weź chociaż to...
– wyją z pod lady granat i podał go.
- Prosto z centrali co?
- Tak. Ile jestem ci winien amunicji?
- Pięć do rewolweru i trzy do snajperki.
- Hehe... Jak zwykle oszczędnie...

   Teraz podał mu pociski. Siedzieli jeszcze parę godzin i rozmawiali. Później Jackal wrócił do siebie i położył się spać.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

- Posłuchaj mnie. Wiem, że...
- Szlag. Znów ten sen. – pomyślał. Nie wiedział, czy wariuje, czy rzeczywiście, ktoś chce się z nim skontaktować. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że to coś nie było spowodowane przez whisky. Zatem mógł pić dalej. Był zbyt zmęczony by to rozszyfrowywać. Szybko zasnął, a sen już go nie dręczył.
   Rankiem postanowił rozwiązać zagadkę opuszczonej skrzynki. Najpierw jednak zajrzał do Jackoba, Gdy wszedł do sklepu spytał:
- Masz coś nowego? – W odpowiedzi zobaczył jak jego kolega potrząsa głową. Ruszył więc do swojego celu. Wychodząc z miasta widział jak coś krąży nad horyzontem. Gdyby myślał nad wszystkimi dziwnymi rzeczami, wówczas nie miałby czasu na nic innego. Dlatego uznał to za nie godne uwagi. Szedł powoli mijając kolejne skały. Od opadu większość z nich miała odcienie od żółci, aż po brąz. Gdy miał w zasięgu wzroku owy obiekt stało się coś co go bardzo zaskoczyło. Na horyzoncie pojawiła się ta sama sylwetka, którą zauważył przed wyprawą. Z początku sądził, że to warz. Jeden z tych zmutowanych nietoperzy. Jednak po krótkiej obserwacji stwierdził, że to bardzo duży obiekt. Co gorsza leci prosto na niego. Szybko wyciągnął broń i schował się za skałą. Po kilkunastu sekundach potężny wstrząs uniósł w powietrze mniejsze kamyki. Było też słychać głośne sapanie, które szybko ustało. Odczekał minutę i postanowił się wychylić. Powoli zerkał coraz to odważniej , lecz jedyną rzeczą jaką ujrzały było puste pole, pełne kamieni i piasku. Nagle ogłuszył go przerażający ryk. Odwrócił się instynktownie, a jego oczom ukazała się... głowa smoka. Reszta cielska wyszła zza głazu na silnych czterech łapach. Smok był koloru brązu zmieszanego z oliwkowym. Miał siarczyście żółte oczy i ciemno czerwony grzebień ciągnący się od czubka głowy, aż po koniec ogona. Jackal wstając bardzo powoli patrzył się prosto w oczy stworzenia. Dostrzegł w nich coś ludzkiego. Moment później dowiedział się co to było. Smok przemówił do niego:
- Witaj Jackalu. Szukałam ciebie.
- Skąd znasz moje imię?
– To pytanie nurtowało go bardziej niż to skąd zwierze umie mówić.
- Stąd – ciągnął ze spokojem – że to ja mam ci wyjaśnić szczegóły. A teraz radzę ci zamknąć oczy.
   Jackal przymknął oczy, lecz to nie wystarczyło. Nagły błysk oślepił go chwilowo. Gdy jego oczy doszły do siebie ujrzał kobietę. Średniego wzrostu, o smukłej posturze. Tak jak jej poprzednia forma miała żółte oczy i czerwone włosy. Miała na sobie koszulkę, dżinsy i ciężką kamizelkę wojskową rozpiętą całkowicie. Podeszła do niego i lekkim, ale stanowczym głosem przedstawiła się:
- Jestem Kendra. Drugie ogniwo. Przydział zachodni. Zaraz ci wszystko wytłumaczę ale zejdźmy z widoku... i słońca.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Mam dziś dobry humor, więc wstawię wam dalszą część  :).


   Jackal założył okulary przeciwsłoneczne i odpowiedział.
- A gdzie chcesz się schować? Gdzie nie spojrzeć tam piach. – Kendra nie odpowiedziała. Ponownie błysło. Przed nim znów stał gad.
- Wsiadasz czy zasuwasz z buta? – spytała. W tej formie jej grzbiet był na wysokości czubka głowy dorosłego mężczyzny.
- Nie pomożesz mi wejść?
- Ja tu jestem facetem?
– odpowiedziała zirytowanym tonem. Nie zastanawiając się długo wdrapał się na górę po wyrostkach na jej łapie. Gdy tylko wygodnie siedział Kendra zaczęła biec i machać skrzydłami, aż ostatecznie wystartowała.
- Możesz się zamieniać w coś jeszcze? – spytał.
- W każde żywe stworzenie.
- Zatem czemu akurat smok?
– dopytywał.
-Z kilu powodów. Po pierwsze: Wygoda i szybkość poruszania się. Dwa: Tylko pociski z działek mogą mi zaszkodzić. Trzy: Mogę ziać ogniem i nie tylko. Cztery: Myślisz, że ktoś będzie na tyle głupi, żeby walczyć ze smokiem?
Jackal uśmiechnął się lekko. Lecieli jakiś czas, aż dotarli do opuszczonego hangaru. Po wylądowaniu weszli do środka. Był tam jeden mężczyzna. Był normalnej postury, ubrany w szerokie spodnie i koszulkę. twarz miał zasłoniętą, przez maskę pracowniczą. Po postawieniu pierwszego kroku Jackal zatrzymał się. Nie dlatego, że chciał, ale nie mógł iść dalej. Ten przestał rysować i spytał:
- Kendra to on?
- Ta. Puść go.

   Jackal Odzyskał władzę w ciele. Podszedł do niego i powiedział:
- A ty jesteś...?
- Travis. Ogniwo trzecie. Przydział wschodni. Podobno nieźle strzelasz.

   Jackal popatrzył się za niego. Szybkim ruchem wyciągnął broń i trafił w sam środek puszki stojącej na drugim końcu hangaru.
- Trochę lepiej niż nieźle – poprawił go – Kendra umie się zmieniać w zwierzęta... Dobra.
A ty?
- Jak myślisz czemu nie mogłeś się ruszyć?
- Rozumiem hipnoza na odległość.
- Nie do końca. Umiem panować nad materią organiczną. Jednak z ograniczeniami. Mam kontrolę jedynie nad ludźmi. Im silniejszy umysł, tym mniej mogę.

   Rozmawiali o swoich umiejętnościach i ich pochodzeniu. Jackal się wyćwiczył. Travis jest związany z anomaliami genetycznymi. Kendra korzysta z kryształu starego jak świat. Dosłownie. Nagle uświadomił coś sobie.
- Jest ogniwo drugie i trzecie. A gdzie pierwsze?
- Tutaj.
– odpowiedział ciężki silny głos zza jego pleców. Z cienia wyłoniła się ogromna umięśniona postać.
-  Mam na imię Richard. Ogniwo pierwsze. Przydział północny. Rozumiem – zwrócił się do reszty – że już mu wszystko wyjaśniliście?
- Jeszcze nie
– odpowiedziała Kendra – Czekamy na nią.
   Jackal domyślił się, że chodzi o tą osobę, którą widział w snach.
- Richard. A ty co potrafisz? – ten popatrzył na stół, który stał obok niego i się zamachnął. Wtem, zamarł.
- Nie do cholery! – wrzasnął Travis – Nie będę składał siódmego stołu. Tam masz coś lepszego – wskazał na stojący pionowo, zabetonowany słup wystający na wysokość jednego metra. Puścił przyjaciela. Richard podszedł do niego i uderzył w sam czubek słupa, który nagle skurczył się do kilku centymetrów. Jackal był pod wrażeniem.
- To nie wszystko. Jednak teraz nie ma powodu by to pokazać. – rzekł Richard ściągając rękawiczki.
- Już czeka – powiedziała Kendra.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Ogłoszenie parafialne: Prosiłem o nie pisanie w tym temacie i za to dziękuję. Wydaje mi się jednak, że każdy kto już to czyta ma własną opinię i sugestie. Jeśli chcecie mi coś napisać to czekam na PM.

Koniec ogłoszenia - teraz lekturka:



   Cała czwórka zebrała się dookoła wielkiego wyświetlacza hologramowego. Rozbłysło światło i ukazała się postać kobiety. Odbiór był słaby, więc obraz był zamazany.
- Witajcie. Richard, znalazłeś coś?
- Przeszukałem kwadrat E7, ale ciągle nic.
- Dziękuję. Travis. Jak projekt?
- Prawie skończyłem, ale może brakować materiałów.
- Rozumiem. Później z tobą porozmawiam o tym. Kendro. Dziękuję za odnalezienie i sprowadzenie go.
- Nie ma za co.

   Jackal starał się zrozumieć o czym mówią i co ona może od niego chcieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
- Teraz ty – rzekła kobieta – Przepraszam, że to wszystko jest dla ciebie wciąż nie wyjaśnione, ale są powody. Do rzeczy. Zapewne słyszałeś o wrotach.
- Ciężko byłoby nie słyszeć. Skoro o nich wspominasz, to zgaduję, że ktoś wpadł na mało inteligentny pomysł ponownego ich otwarcia.
- Świetnie rozwiązujesz zagadki. Jednak nie ktoś, tylko coś. Korporacja..
- Alaskan
– powiedział z nutą wściekłości przerywając jej.
- Tak. Od jakiegoś czasu szukają wejścia: kluczy otwierających Wrota. Z ustaleń wynika, że są one gdzieś na północy. Szukaniem ich zajmuje się Andrew. Zajęła bym się tym osobiście, ale nie ma mnie tam.
- Co to znaczy?
– spytał zaciekawiony. Ledwie znał tych ludzi, a nie chcieli mu o wszystkim mówić. Skoro nie chcą mu ufać, to jak on ma ufać im?
- Zrobiłam coś z czego nie jestem szczególnie dumna. Musiała stamtąd uciekać, daleko. Teraz mam szansę by w jakiś sposób to odpokutować. Tak czy inaczej wasza czwórka ma zdolności, dzięki, którym możecie ich przed tym powstrzymać.
- A co jeśli nie chcę wam pomóc.
– ponownie przerwał – Przecież mam wybór.
- Oczywiście. Zawsze masz wybór. Jeżeli nie zechcesz się przyłączyć zrobimy to bez ciebie. Będzie trudniej, ale damy radę. Jednak mam pewien argument, który może cię nakłonić do pomocy nam. Misja ta jest biletem w jedną stronę.

   Oczy Jackala rozszerzyły się. Czy to możliwe? Czy mógłby dokonać to co dotąd było nieosiągalne?
- Zgoda – odpowiedział bez wahania.
- Świetnie. Od teraz jesteś czwartym ogniwem. Przydział południowy. Przynajmniej na ,,papierze". Po szkoleniu będziesz oficjalnie. To tyle na dziś. Następne spotkanie za trzydzieści dni. Będę obserwować. – hologram wyłączył się. Wszyscy zastanawiali się co teraz muszą zrobić. Jackalowi chodziło po głowie to co usłyszał. Bilet w jedną stronę.
- Dobra. Bierzmy się do roboty. Muszę wracać, mam robotę. – W głosie Richarda było słychać pośpiech.
   Przez następne kilka dnie Richard i Travis trenowali czwarte ogniwo. Richard nauczył go siły, zaś Travis logiki i strategii. Jackal w zamian za to całą trójkę nauczył technik strzeleckich. Dowiedział się również jakiej boni używają i gdzie w razie czego leży zapasowa amunicja.
- Dla ciebie. – powiedział Travis – Ona prosiła mnie o coś specjalnego dla ciebie.
    Podał Jackalowi skrzynkę z pociskami do snajperki i wskazał płytę z metalu. Była całkiem gruba. Jackal wziął do ręki karabin i załadował jeden pocisk. Wycelował i strzelił. W żelastwie pojawiła się dziura o średnicy długości dłoni. Miała bardzo postrzępione brzegi.
- Jest to jednocześnie najstraszliwsza i najlepsza amunicja, jaką umiem zrobić dla tego kalibru. Przez wtajemniczonych rusznikarzy jest nazywana Rykiem Lwa. Nazwa jest od postrzępienia, które przypomina kształtem lwią grzywę, oraz od charakterystyczne dźwięku wystrzału. Nie chroni przed nim żadna kamizelka. Nie przebija pancerzy, które mają więcej niż pół metra. Na szczęście dla nas tylko ja umiem ją stworzyć. Mówią krócej są to pociski przebijająco-rozszarpujące. – dokończył Travis. Jackal przyglądnął się amunicji.
- Choć. – przerwała my rozmyślania Kendra.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#6
     Podeszła do krzesła i ściągnęła kamizelkę. Miała na sobie koszulkę bez pleców. Następnie stanęła pośrodku sporego kręgu. Splotła ręce przed sobą, a jej oczy wypełnił blask. Nagle stopniowo na jej skórze zaczęły się pojawiać wzory podobne do tatuaży. Gdy skończyła poprosiła ruchem ręki, aby Jackal podszedł do niej. Kendra zdjęła sznurek z kryształem i trzymając go jedną ręką podała mu. Złapał za linkę, po czym usłyszał.
- Richard, Travis chrońcie nas. Jackal, ten kryształ wie o wszystkich zdarzeniach na planecie. Nawet ja nie znam jego sekretów. Połączymy się z nim i pokaże ci wydarzenia, które doprowadził do tego co jest teraz. Będę go i to co się będzie działo miała pod kontrolą. Sam nie dasz rady. Jest tak ponieważ posiada on coś na kształt własnej świadomości. Ja umiem się z nim porozumieć. Gdy spróbuje ktoś inny, wtedy kryształ go zabije.
     Na Jackalu nie zrobiły te słowa wrażenia. Zamknął oczy i poczuł jak dziwna fala przeszywa mu umysł. Widział setki obrazów, zupełnie jak film, Widział tych wszystkich ludzi, którzy otworzyli Wrota, a później zobaczył tych, którzy przez to zginęli. Setki tysięcy istnień nagle zniknęła. Poczuł ból i cierpienie towarzyszące umierającej osobie. Samej śmierci nie był w stanie odczuć. Usłyszał głos Kendry:
- To zaledwie ułamek tego co się tam zdarzyło. Teraz pokażę ci co dokładnie tam zaszło. Trochę to potrwa, dlatego chciałam, by przez ten cza nas chronili. Idź lepiej kup popcorn.
   Tymczasem ma zewnątrz ich umysłów sytuacja była spokojna, ale do czasu. Travis siedział przy stole i rysował projekt. Wtem do środka wpadł Richard.
- Zamykaj tylne drzwi – krzyknął – Gorty biegną.
   Travis szybko podbiegł do przełącznika i stalowa płyta z hukiem zatrzasnęła się. Chwycił za swój karabin i rzucił przyjacielowi jego broń. Hangar nie miał frontowej bramy, ani innych zabezpieczeń. Razem zaczęli z beczek i szaf ustawiać barykadę.
- Ile ich może być? – spytał Richard sapiąc.
- Kilkadziesiąt, ale jest kilka plujących kwasem.
   Gorty były pozostałością po psach, jednak stały się znacznie silniejsze i większe od nich. Ich skórę pokrywały niewielkie tarczki, przez co trzeba było je trafić kilka razy, żeby zdechły. Niektóre z nich w drodze mutacji zostały obdarzone żywiołami. Gdy skończyli układać prowizoryczną osłonę przynieśli spory zapas amunicji. Załadowali broń i usadowili się na pozycjach. Z przodu budynku było wzniesienie, które ograniczało widoczność do 50 metrów. Czekali przez chwilę, aż ujrzeli falę wylewającą się zza wzniesienia.   
- Mówiłeś, że jest ich kilkadziesiąt.
- Może trochę skłamałem
– odburknął Richard. Gdy zwierzęta zbliżyły się na trzydzieści metrów otworzyli ogień. Stwory padały jak muchy, lecz nawałnica nie ustawała. Wysypywały się w coraz większych ilościach. Kilogramy ołowiu leciały w stronę wroga. Gdy na polu walki pozostały już niedobitki jeden z gortów zaskoczył ich. Wykonał długi sus nad ich głowami i pognał wprost na Kendrę i Jackala. Skoczył no nich, lecz w ostatniej chwili Travis strzelił i trafił zwierzę. Niestety bezwładne ciało trafiło w ich ręce rozrywając połączenie Kendry. Tym samym kryształ pozostał w rękach Jackala. Kendra obudziła się i szybko podeszła do czwartego tak jak Richard i Travis. Widzieli jak nim całym wstrząsają fale dreszczy, a mięśnie napinają się do granic wytrzymałości. Trwało to przez kilka sekund po czym wszystko ustało.
- Zabił go. – Powiedziała Kendra. Podeszła do niego bliżej, a  międzyczasie zniknęły wzory z jej ciała. Już miała wyjąć kryształ z ręki, gdy nagle stało się coś co zszokowało ich wszystkich. Jackal otworzył oczy.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#7
Cała trójka patrzyła z niedowierzaniem jak ten wstaje i otrzepuje się z kurzu. Po chwili wręczył Kendrze jej własność i odszedł. Usiadł przy stoliku, nalał szklankę whisky i nic nie mówił. Wszyscy stanęli obok niego.
- Lepiej usiądźcie. To długa historia. – Jak powiedział tak zrobili.
- Widzicie – kontynuował – W moim życiu było, jest i będzie dużo śmierci. Widziałem jak ginie mój ojciec, matka oraz siostra. To odczuwanie śmierci tak często mnie nawiedzało, że całkowicie zastąpiło inne, którego już nie odczuwam. Gdy miałem 23 lata musiałem uciec z pewnego miasteczka. Niechcący uwiodłem córkę jakiegoś wróżbity. Odtrącałem tą dziewczynę. Pewnego razu wybuchła strzelanina,  której miałem udział. Ona, miała na imię Mira, Była tam i została przypadkiem postrzelona przez jednego z bandytów. Zmarła na rękach ojca, który stwierdził, że to moja wina. Wiedząc jaka jest moja przeszłość przeklął mnie. Z początku w to nie wierzyłem, ale później zaczęło się. Ta klątwa ciąży nade mną do dziś. Nie pozwala mi ona umrzeć. Plusem jest to, że na przykład nie choruję. Próbowałem jednak popełnić samobójstwo, bo miałem dość tego wszystkiego. Broń wtedy nie wypaliła. Zrozumiałem, że warunkiem mojej śmierci jest to uczucie, którego nie znam. Miłość, czyli coś czego nigdy nie będę w stanie osiągnąć. Gdy człowiek zda sobie sprawę z tego co go czeka przez wieczność, pojawiają się minusy. Codziennie czuję jak coś wyrywa mi duszę kawałek po kawałku. Jak już mam umrzeć, czuję, że jestem bliski śmierci, wówczas to coś oddaje mi całą energię życiową. Wszystko zaczyna się od nowa. Odnalazłem jeszcze coś co zwykłemu człowiekowi może się wydać niedorzeczne. Znalazłem w kalendarzu dzień, który nigdy nie nadejdzie.  W tym dniu będę mógł zamknąć oczy na zawsze.
   Zapadła cisza. Pozostali próbowali zrozumieć to co przed sekundą usłyszeli.
- Dlatego, gdy powiedziała, że to "bilet w jedną stronę" od razu się zgodziłem. – skończył.
- Czyli szukasz własnej śmierci. – Powiedziała Kendra. – Pierwszy raz widzę taki przypadek. Tak czy inaczej, od teraz jesteś formalnie jednym z nas.
   Wszyscy rozeszli się i zaczęli pakować. Później udali się do swoich regionów. Gdy Jackal wszedł do swojej chatki było już późno, a on bardzo zmęczony. Położył wszystko na swoje miejsce i zasnął. Tym razem, żaden sen go nie trapił. Mógł wreszcie porządnie odpocząć. Rankiem stwierdził, że coś jest nie tak. Na ulicy było zbyt cicho. Słychać było tylko wiatr i skrzypiący szyld. Mgła, co było bardzo dziwnym zjawiskiem zwłaszcza w Hotrock, sprawiała, że wszystko wyglądało jak Miasto Widmo. Powoli wyszedł z mieszkania i udał się do Jackoba, aby dowiedzieć się co się stało podczas jego nieobecności. Po drodze zauważył kilku ludzi, co było dobrym znakiem. Wchodząc do sklepu wyczuł ponurą atmosferę, tą samą jaka panowała na zewnątrz. Podszedł do lady i zagadnął Jackoba.
- Cześć Jackob. Albo mi się wydaje, albo coś przegapiłem.
-Tak przegapiłeś. Jak cię nie było do miasta wpadł Wissarion ze zbirami. Zastrzelili kilku ludzi, a w tym... - Tu urwał. Wyciągnął spod lady lśniący pistolet.
-Prosił mnie, żebym Ci go dał.
   Jackal nie mógł w to uwierzyć. Ta broń... Właśnie ta... Pistolet należał do jego przyjaciela Xandera. Xander był mu jak brat. Razem dorastali, uczyli się, lecz teraz to wszystko zniknęło. Wziął broń do ręki i otworzył zamek. Został tam ostatni pocisk. Wyjął go i schował do kieszeni, a broń do plecaka.



Dziś wstawiłem ostatni post bezpośrednio z pliku. Oznacza to, że będę musiał na bieżąco przepisywać, jednak nie jestem niezadowolony z tego powodu. Teraz to co ważniejsze:
Chcę wam dać szanse współtworzenia książki. Mógłbym to zrobić sam, bo mam pełno pomysłów, ale myślę, że taki mały akcent od kogoś z was byłby dobry :). Oczywiście jeśli wydam tą książkę to wspomnę o wszystkich, którzy pomogli ;).
-W jaki sposób pomóc?
To proste: Ten mini konkurs odbędzie się w trzech kategoriach:
a) Postać powiązana z głównym bohaterem
b) Postać wroga głównemu, bądź drugoplanowemu bohaterowi.
c) Ciekaw miejsce
-I co dalej?
Nie musicie wziąć udziału we wszystkich kategoriach. Jeśli chodzi o bohaterów musicie stworzyć mini kartę postaci, a w niej:
-Imię (i ewentualnie nazwisko)
-Płeć
-Wiek
-Opis wyglądu
-Powiązania z głównym bohaterem lub -Przeszłość osoby(w przypadku wroga)
-Opis przeszłości(do 10 zdań)

Jeśli chodzi o miejsce to:
-Nazwa miejsca
-Opis

Wszystkie zgłoszenia proszę wysyłać mi jak wiadomość prywatną. To tyle.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Broń ta była wyjątkowa z tego powodu, że stała się pamiątką po poprzednim świecie. Miała zatem inny kaliber, lecz Jackal znał osobę, która jest w stanie zrobić do niej pociski.
- Jackob, masz telefon? Muszę zadzwonić.
   Wskazał mu drzwi na zaplecze. Po krótkiej rozmowie wrócił do domu i spakował wszystko co było mu potrzebne. Była tego spora skrzynia, która zostawił na dachu. Następnie udał się nad grób przyjaciela. Stał nad nim z godzinę, po czym przyleciała po niego Kendra. Trzymała jego skrzynie w tylnych łapach.
- Dobrze, że jesteś. Zaczyna padać.
- Jest bezchmurne niebo.
– Odparła zaskoczonym głosem.
- A jednak pada... - Na ziemię prosto z jego policzka spadła jedna łza. Następnie wyciągnął z kabury swój rewolwer i położył go na grobie.
- Przykro mi.
– rzekła. Jackal bez słowa wspiął się na nią i odlecieli. Gdy dotarli do hangaru Jackal przeszedł się po nim w poszukiwaniu pokoju, lecz nic takiego nie znalazł. Postawił zatem kilka blach pionowo i miał gotowe pomieszczenie. Ustawił w rogu skrzynki, a na nich położył deski. Ze swojej skrzyni wyciągnął koc i rozłożył na deskach. Później stworzył prowizoryczny stół, który szybko zasypały części od broni. Urządzał przez chwilę ,,mieszkanie", po czym usłyszał:
- Co chcesz teraz zrobić?
-Dorwę  tego Wissariona. Niech się modli, żebym go nie znalazł.
-Pomóc Ci jakoś?
–Jackal nic nie odpowiedział. Zabrał się za wykańczanie. Zrobił kilka półek, zaimprowizowaną lampkę i stwierdził, że to  mu wystarczy. Wyciągnął karabin i zaczął go czyścić.
-Możesz tu zostać ile chcesz.
-Dziękuję. Za to, że przyleciałaś i za nowy dom.

   Kendra pokiwała głową i wyszła z hangaru. Po chwili było widać, jak odlatuje za horyzont. Jackal znów był sam i mógł kilka spraw przemyśleć. Czyszcząc broń rozmyślał o Xanderze.
-Będzie mi Cię brakować. – powiedział cicho. Odłożył swoją snajperkę i wziął do ręki broń przyjaciela. Uznał, ze ją też trzeba przeczyścić. Gdy odsunął i zablokował zamek zobaczył, że wewnątrz lufy jest mała karteczka, Były na niej cyfry tworzące jakieś hasło. Były to liczby: 49636414. Trzymał kartkę próbując się domyśleć, co owe liczby otwierają, Pociągnął kilka łyków whisky z butelki i schował kartkę. Zamknął zamek, odłożył broń, dokończył butelkę i zasnął.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Przygotujcie się teraz na trochę przynudzania, bo trzeba go najpierw znaleźć ;).


   Następny ranek był spokojny. Wściekle czerwone słońce leniwie wychodziło nade horyzont, a niebo przyjęło kolor pomarańczy. Mimo, że był to klimat pustynny to noce nie były chłodne, jednak dni upalne dopiero popołudniami. Jackal kończył jeść śniadanie, gdy w okno u góry coś zaczęło pukać.
- Nie chce Ci się polować, co?! – krzyknął i rzucił przez ramię kawał mięsa. Następnie podszedł do mapy i znalazł wszystkie miejsca, w których mogła się znajdować baza Wissariona. Po wyznaczeniu ich zaznaczył je na swojej kopii. Zebrał sprzęt, założył plecak i ruszył do pierwszej lokacji. Była położona na piaszczystym terenie. Z zachodu i wschodu otaczały ją niewysokie, lecz strome pagórki. Jackal idąc czuł delikatne, lecz suche i ciepłe powietrze napływające mu na twarz. Wiatr poruszał tu i ówdzie rosnącymi krzakami i kępami traw. Był to teren wyludniony na wiele kilometrów kwadratowych. Idealne miejsce aby się ukryć.
Wędrując wprost na południe zauważył coś niedużego pod skałą kilkadziesiąt metrów od niego. Niezdrowa ciekawość kazała mu podejść i sprawdzić co to takiego. Przedmiotem tym okazała się skrzynia, którą po kilkunastu minutach Jackal wydobył na powierzchnię. Zaskoczył go symbol na niej. Była to tarcza przebita mieczem, zaś za nimi widniało koła, z którego wychodziły dwa trójkąty. Historia tej skrzyni i jej podobnych była Jackalowi znana, lecz dotąd nigdy jeszcze takowej nie znalazł. Po otwarciu Wrót nastąpił wybuch zbrojowni Alaskan. Broń trzymali w tego typu kontenerach, które wytrzymują ciśnienie 2500 atmosfer i temperaturę prawie 3000 stopni Celsjusza, a elektronika była tak zmontowana, że wytrzymywała przeciążenia rzędu 500 G. Ze względy na swoją prawie niezniszczalność skrzynie te zostały porozrzucane we wszystkich kierunkach. Część z nich Alaskanie odnaleźli, a pozostał zaginęły. Jackal przekręcił i pociągnął główny zawór. Pojemnik zasyczał, po czym pozostałe zamki otworzyły się i odchyliły wieko. Wewnątrz leżało sporo amunicji różnego rodzaju oraz strzelba o kodzie SGLH11798. Jackal przyłożył czytnik. Była to strzelba samopowtarzalna firmy Lahker, której cena wynosiła 800$. Miał szczęści, gdyż wyroby tej firmy cechowała wysoka szybkostrzelność. Wyjął kilka magazynków ze skrzyni. Jeden włożył do gniazda, a resztę do plecaka. Rozłożył kolbę i wycelował w stojącego nieopodal kaktusa. 15 nabojowy magazynek został opróżniony w niecałe 3 sekundy. Roślina była cała poszarpana amunicja śrutową. Zabezpieczył broń i schował do plecaka. Następnie zamknął skrzynie, zakopał ją i zaznaczył to miejsce na mapie. Wrócił do wędrówki. Szedł jeszcze przez kilka godzin, aż słońce zaczęło bezlitośnie smażyć. Zatrzymał się przy skale przypominającej grzyb, która rzucał spory cień. Mógł teraz odpocząć w chłodniejszym miejscu.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Przepraszam, że wczoraj nie wstawiłem, ale tak jakoś wyszło.

     Wyjął konserwę, whisky i zaczął się posilać. Gdy skończył słońce wciąż nie ustępowało.  Postanowił zostać pod skałą do rana. Rozwinął mapę i znalazł miejsce gdzie obecnie przebywał. Był w połowie drogi. Zdjął plecak, rozłożył posłanie, a broń zabezpieczył przed piaskiem. Położył się i do wieczora rozmyślał o tym co ostatnio zaszło. Wszystkie te wydarzenia nastały tak szybko. Jedno po drugim. Innych być może by to przytłoczyło, ale nie jego. Zbyt dużo przeżył żeby poddać się czemuś takiemu. Po jakimś czasie zauważył, że słońce równie leniwie co, rano zniknęło za horyzontem. Chwilę po tym zasnął. Lecz jego sen był inny. Miał wrażenie jakby brał w nim udział. Stał na wzgórzu obok jakiegoś człowieka. Przed nimi rozciągała się polana, na środku której leżała wielka sterta złomu. Zobaczył jak człowiek się kuli i po chwili ,,chmura" owadów przeleciała nad nim. On ponownie wstał. Nagle rozległ się krzyk: Wenkooooo...!. Nagle sen się skończył, a Jackal otworzył oczy. Był już następny dzień. Zwinął obóz i kontynuował wędrówkę. Nie było zbyt gorąco, więc podróż go nie męczyła. Koło południa dotarł na miejsce. Wszedł na wschodni pagórek delikatnie się wychylił i ujrzał... pustkę. Niestety nikogo, ani nic tam nie było. Wyjął mapę, skreślił to miejsce i wyznaczył kierunek do następnej pozycji. Nagle usłyszał głośny, przeraźliwy dźwięk za plecami. Szybko przeskoczył na drugą część wzniesienia, tak aby nie ześlizgnąć się w dół. Wyciągnął karabin i przyłożył lunetę do oka. W jego stronę leciał spory warc. Bała to mieszanka nietoperza i węża. Zwierze miała rozpiętość skrzydeł do 10 metrów. Jackal szybko zmienił broń na strzelbę, którą znalazł dzień wcześniej i włączył nauszniki. Warce miały ciekawą zdolność, a zarazem sposób na polowanie. Potrafiły wyemitować dźwięki o specyficznej częstotliwości, które potrafiły usypiać żywe organizmy. One zaś były całkowicie głuche. Ponadto ich zmysł wzroku był tak świetnie rozwinięty, że miały duży refleks. Dlatego szansa zestrzelenia ich istniała tylko na małych dystansach. Jackal czekał cierpliwie, aż warc się zbliży. W pewnym momencie skulił się i pozwolił, aby zwierz przeleciał nad nim. W momencie gdy ten minął go, Jackal otworzył ogień. Stworzenie zawyło żałośnie z bólu i spadło na ziemię. Schował broń i ruszył przed siebie. Po kilku godzinach słońce zaczęło smażyć otoczenie oraz jego. Znów przystanął przy skala i zjadł posiłek. Nie miał ochoty ruszać się stamtąd do rana. Zaczął zastanawiać się nad snem z poprzedniej nocy. Niestety nie pamiętał zbyt wielu szczegółów, więc zbyt wielu wniosków nie mógł wyciągnąć. Gdy zastał go wieczór pociągnął kilka łuków whisky i zasnął. Tym razem nic mu się nie śniło. Noc przebiegła spokojnie a on się wyspał. Rankiem sprawdził gdzie się znajduje. Mógł ruszyć w stronę kanionu w Górach Arfrezyjskich, lub w stronę rzeki Olibast biegnącej przez miasto o tej samej nazwie. Zdecydował się odwiedzić góry. Wieczorem dotarł do podnóży dwóch wielkich, czerwonych skał. Były one połączone z górami i tworzyły rozpadlinę szeroka na 60 metrów. Ponieważ wyszedł z pustyni słońce przestało nieznośnie palić, lecz dzień szybciej się kończył, dlatego było już dość ciemno. Postanowił przed snem sprawdzić teren. Szedł powoli wzdłuż stromych ścian kanionu i nagle zauważył małe światełka. Przyłożył lunetę do oka i uśmiechnął się, bo znalazł czego szukał. W kryjówce znajdowało się 7 chatek postawionych na ścianach kanionu 20 metrów nad ziemią. Jedna z nich była cała metalowa włącznie z dachem. W obozie było łącznie cos koło 40 ludzi. Problem mogły stanowić mosty łączące półki skalne z domkami. Wracając do miejsca ze gdzie zostawił swoje rzeczy zauważył, że ktoś przy nich siedzi. Niestety było całkiem ciemno, a jedynym źródłem światła było ognisko, które wcześniej rozpalił. Podkradł się pod głaz stojący nieopodal, lecz zanim zdążył się wychylić usłyszał:
- Potrafię wyczuć twoją obecność, choć czekałem, aż sam się pokażesz.
   Jackal wyszedł zza skały i ujrzał Travisa.
-Co tu robisz? – spytał.
-Ona prosiła mnie, bym nie dał Ci czegoś przeoczyć. Wissarion ma coś, co Alaskan nie może dostać. Poza tym masz już jakiś plan jak tam wejść i go zabić?
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Przepraszam, że nie w poniedziałek, ani wtorek. Miałem trochę na głowie.

-Ta... - Przez chwilę zawahał się – Wejdziemy, przejmiesz kontrolę nad jego ludźmi, każesz rzucić się w dół, a Wissarion jest mój.
-Nie uda się.
– Odparł bez namysłu. – Mogę kontrolować tylko 5 ludzi naraz i muszę być na dystansie mniejszym niż 30 m. Zresztą  jak myślisz: Czemu dach jedna z chat ma metalowy dach? Tak naprawdę są to dwie rozsuwane płyty. Wewnątrz ma zamontowane pół-calowe wielolufowe działko.
-Zatem pierwszego ściągnę operatora, a później... Sekunda. Skąd mają taka amunicję? Myślałem, że coś takiego ma tylko centrala.
-Kiedyś Ci to opowiem,
– Odparł Travis – Nie tylko ty masz przeszłość.
   Do północy dopracowali plan, aż zmógł ich sen. Jackala nawiedziła kolejna część snu. Ujrzał wielką hale, i tego człowieka. Chwiejnym krokiem szedł w stronę środka gdzie stał wielki posąg. Nagle upadł, wyciągnął rękę w stronę posągu. Gdy miał go dotknąć sen zatrzymał się. Po chwili zaczął się cofać. Coraz szybciej i szybciej i szybciej... Wszystko działo się odwrotnie.  W pewnym momencie ,,film" przestał się cofać. Ten sam człowiek stał przy mapie i wskazywał miejsce podpisane jednym słowem: Rozmycie. Otworzył oczy. Miał wrażenie, że to wszystko się wydarzyło i czuł, że to miejsce istnieje. Kilka minut po nim wstał Travis. Przygotowali się, powtórzyli plan i ruszyli do kanionu.
-Jaką masz broń? – Spytał Jackal.
-Karabin maszynowy. Spokojnie, zrobię taki zamęt, że będziesz mógł ich bez problemu ściągać. Łap... - rzucił w stronę Jackala podłużny przedmiot. –Tracisz niewiele na sile obalającej, ale przynajmniej cię nie słychać i nie widać błysku.
   Przyjrzał się temu co złapał. Był to tłumik świetnej jakości. Zamontował go na snajperce i oddał strzał na próbę. Cichy świst rozniósł się po kanionie i szybko znikł. Przeszli jeszcze kilkadziesiąt metrów i zatrzymali się. Było widać pierwsze oznaki, że wróg jest blisko. Travis wyczuł obecność dwóch strażników przy pierwszym moście. Sprowadził ich do Jackala a ten ich załatwił. Po tym Jackal postanowił obejrzeć pierwszą półkę. Wychylił się z lunetą przy oku. Nikogo nie było.
-Pusto. Biegnij, osłaniam.
   Travis rozglądnął się i przebiegł 40 metrowy most. Stanął pod drzwiami pierwszej z chat i dał znak Jackalowi by przybiegł. Osłaniając się dobiegli na kolejną część. Tam wyciągnęli granaty i naraz wrzucili je do środka. Zanim wrogowie wszczęli alarm byli wewnątrz trzeciej chaty i rozprawiali się z ludźmi w środku.  Gdy wyszli natychmiast przytłoczył ich ostrzał bandytów. Schowali się za budynkiem po czym Travis odpowiedział ogniem. Ostrzeliwał ich bez problemów i nagle wyszedł przeciwnik z granatnikiem. W momencie gdy obracał się aby w niego wycelować jego głowa wybuchła. Po tym usłyszał szczęk metalu za plecami. Gdy skończyli z czwartą rozpoczęli wymianę z piątą. Jackal chwycił strzelbę pobiegł na drugą stronę mostu. Tam rozprawił się z niedobitkami i snajperką zaczął osłaniać przejście kolegi. Mimo, że nie miał zbyt wysokiej szybkostrzelności skutecznie utrudniał wrogom strzelanie. Po kolejnej kilku minutowej wymianie ołowiu dobili się na piątą półkę. Gdy tylko podeszli pod chatę rozległa się głośna syrena. Strzały umilkły. Po pół minucie z chaty Wissariona wyłoniło się działko.

Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Ufff... Dziś bez poślizgu  :).

     Głośna kakofonia wystrzałów ogłuszyła Jackala i Travisa. Nie byli w stanie się wychylić, więc walczyli z wrogami na szóstej półce.  Gdy nikogo żywego już tam nie było rozrzucili granaty dymne wzdłuż mostu i przebiegli przez niego. Tam Jackal delikatnie wychylił się i celnym strzałem załatwił operatora działa.
- Został już tylko Wissarion – Powiedział Travis. – Chcesz iść sam?
-Wszystko mi jedno. – Odparł. Nie chciał już niczego innego tylko pomścić przyjaciel. Razem przeszli jeszcze dwa mosty i zobaczyli Wissariona stojącego przed niewielkim namiotem. Jackal dał znak Travisowi by zaczekał i ruszył na bandytę.
- Nie sądziłem, że uda wam się przebić. Ale skoro już tu jesteś i wiem dlaczego to proponuję pojedynek. Wybierz czas kiedy zaczniemy.
     Jeśli chcesz się bawić przed śmiercią... - Pomyślał Jackal. Wyjął swój rewolwer, oddał strzał w górę i schował broń. Obaj czekali, aż pocisk spadnie na ziemię. Stali w miejscu czekając na to co za chwilę się stanie. Po minucie pocisk świsnął między nimi i z cichym puknięciem dotknął piachu. Padły dwa strzały. Obydwa ze strony Jackala. Pierwszy rozbroił Wissariona, a drugi trafił go w nogę. W stronę Jackala posypała się ostra wiązanka słów. On jednak ich nie słyszał. W takich momentach czas zwalniał dla niego. Wyciągnął z plecaka broń przyjaciela. Odsuwając zamek słyszał jego szuranie o korpus broni. Włożył do komory ostatni pocisk i zamknął zamek. Odciągnął kurek podszedł do Wissariona, przyłożył mu broń do skroni i powiedział:
- Jak już trafisz do piekła to pozdrów diabła. – Pociągnął za spust i poczuł uderzenie w ręka, a ciał Wissariona zesztywniało. Z Jackala zeszła cała chęć zemsty. Znów był sam.
-Dobra, to co tu mamy znaleźć? – Spytał i podniósł łuskę.
-Choć to zobaczysz – Polecił Travis. Przeszli do chaty Wissariona, a na jej końcu leżała skrzynia. Nie taka jak te ze zbrojowni Alaskan, jednak tez miała automatyczny zamek. Wcisnęli przycisk, a Wiek uchyliło się i ukazało kawałek skały z zielononiebieskimi zdobieniami. Była ułamana w kilku miejscach.
-To kawałek klucza – Powiedział zaskoczony Jackal.
-W istocie. Dymirianie dobrze zrobili niszcząc go na kilka kawałków.
Jackal schylił się i wziął skałę do ręki. Nagle zaczęło mu piszczeć w uszach, a przed oczami wyskoczyły kolorowe plamy. Świat zaczął wirować, a on stracił przytomność.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#13
Kolejna cześć bez poślizgów. Mam ważną wiadomość. Jeden z moich kolegów zajmuje się tworzeniem rysunków i prac pojazdów i nie tylko. Udało mi się nawiązać z nim współpracę dzięki czemu co jakiś czas będą wraz z postami pojawiały się miłe dla oka obrazki. Moim zdaniem kreska jaką się posługuje będzie pasował do książki. Na razie uchylę wam rąbka tajemnicy, że jeden z rysunków ma już Koncept-art, zatem w najbliższym czasie możemy się go spodziewać, jednak co to będzie zobaczycie sami. Oto link do jego bloga: http://radioartiv.wordpress.com/



    Otworzył oczy i zauważył, że stoi przed lustrem jego wysokości . Jego odbicie niczym nie się różniło. Usłyszał jakiś szmer za sobą i odwrócił się, jednak nic nie zauważył. Znów spojrzał w lustro, jednak coś umknęło jego uwadze. Szkło zniknęło i zostało tylko odbicie, które zaczęło się ruszać.
- Witaj Ja. Jestem tobą. Chciałem Ci coś pokazać, ale nie jesteś jeszcze na to gotowy. Kiedyś porozmawiamy o tym. Jednak teraz... - Odbicie skończyło mówić, podeszło do swojego właściciela i mrugnęło. Jackal poczuł się śpiący i zaczął spadać. Gdy otworzył oczy bolała go głowa. Rozglądnął się dookoła i sprawdził czy to na pewno on. Znów był w hangarze. Spojrzał na datę i zauważył, że był nieprzytomny przez ponad dwa tygodnie. Poczuł głód, więc ubrał się i poszedł coś zjeść. Podczas posiłku zastanawiał się co odbicie, czy raczej on sam miał na myśli. Gdy zjadł wszystko do hangaru weszła pozostała część drużyny.
- Ocknąłeś się wreszcie – Powiedział Richard – Już myśleliśmy, że prześpisz całą naszą misję.
- Jednak na szczęście wstałem.
-  Odparł. – Travis mam pytanie: Jaka jest najsilniejsza amunicja jaką dasz radę zrobić dla tego kalibru? – Rzucił mu łuskę. Travis obejrzał ją dokładnie.
- No proszę. Dawno nie widziałem tego kalibru. Najsilniejsza jest ,,Czarna dziura", ale nie ma broni, która przetrwałaby wystrzał z niej. Sugeruję, abyś najpierw znalazł taki pistolet, który nie rozleci ci się w ręce.
- Rozumiem, dzięki. Kendro, wiem, że część przedmiotów można napełnić mocą kryształu. Dałoby radę to samo zrobić z bronią? – Kendra była zaskoczona tym pytaniem. Niepewnym głosem odpowiedziała:
- Tak, to jest możliwe jednak wymaga bardzo dużych ilości energii. Nikt by tego nie przeżył, chyba, że...
-Jest ktoś, kto nie może umrzeć. Spróbuję to zrobić po transmisji.
– Skończył i wrócił do swojego pomieszczenia. Wyjął spod łóżka skrzynkę, a z niej butelkę whisky. Położył ją wraz z mapami na stole i zaczął szukać miejsca, które widział na mapie we śnie. Minutami przeszukiwał mapy centymetr po centymetrze. Niestety bezskutecznie. A jeśli mapa jest niekompletna – pomyślał. Próbował sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów, lecz wszystkie wspomnienia były nieostre. Opróżnił już połowę butelki i nadal ze spokojem wpatrywał się w papier. Nie mając już pomysłu co dalej robić odłożył wszystko na półkę i zaczął czyścić broń. W strzelbie wymienił lufę na dłuższą, co poprawiło zasięg broni. Snajperkę zostawił z zamontowanym tłumikiem. Broń zmarłego przyjaciela położył pod ręką. Jackal siedział w pokoju jeszcze kilka minut i popijał whisky, aż zaczął pikać hologram. Cała czwórka zebrała się wokół niego. Travis wcisnął przycisk i rozpoczął się przekaz.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Zakończyły się wakacje, a zatem wracam do cotygodniowych czynności. Czyli kolejne części mojego bez tytułowaca. Zapraszam:

- Witajcie. Richard, jak poszukiwania?
- E7 i E8 to same skały. Pusto jak wcześniej.
- Dziękuję. Travis skończyłeś?
- Tak mam cały projekt. Potrzebuję jednak sporo surowców. Ponadto nie wiem czy uda mi się wytłoczyć wszystkie części.
- W takim razie prześlij mi te plany. Zobaczę co da się zrobić.
- Dobrze. Razem z Jackalem znaleźliśmy jedną z części klucza, tam gdzie mówiłaś.
– Wiadomość ta wyraźnie ją ucieszyła.
- Wspaniale, jesteśmy o milowy krok dalej. Kendro, jak sytuacja na zachodzie?
- Wciąż cisza. Generałek wysyła ich tylko po kawę.
- Póki nic nie robią jest dobrze. Jackal, wiesz może coś co może nam pomóc?
- Staram się wiedzieć najwięcej jak mogę, lecz żadnych ciekawych pogłosek nie słyszałem. Zdziwi Cię jednak fakt, że jestem drugą osobą, która przeżyła spotkanie z kryształem.
-Rzeczywiście... To możliwe, a mimo to zaskakujące. Mam dla ciebie zadanie. Pojedziesz z Richardem na północ. Wytłumaczy Ci on wszystko na miejscu.
- Nie ma problemu. Mam jeszcze jedno pytanie. Podczas podróży miałem sen, a raczej wizje,  o dziwnym miejscu nazwanym ,,Rozmycie". Wiesz może coś o nim. Ja szukałem na mapach, lecz nic nie znalazłem.
-Hm... Nie słyszałam o tym. Przeglądnę moje źródła informacji i postaram się znaleźć to miejsce. Na r5azie każde z was ma zadanie. Następne spotkanie za trzydzieści dni. Będę obserwować.
– Hologram wyłączył się.
-Masz dużo ciepłych ubrań? – odezwał się Richard do Jackala,
-Tak, a co?
-Spakuj je wszystkie, bo zamarzniesz.
– Odpowiedział z lekkim uśmiechem.
   Jackal zaczął pakować do sporej torby potrzebne mu rzeczy. Broń, amunicję, swetry i whisky.  Gdy skończył postawił wszystko przy wyjściu z pokoju, a następnie podszedł do Kendry.
-Mogę spróbować?
-Jasne.
– Kendra zdjęła kryształ ze sznurkiem i podała go Jackalowi. – Ciekawa jestem jak on zareaguje na ciebie. Dotąd bezpośrednio łączył się tylko ze mną.
     Jackal nic nie mówiąc wyciągnął bron Xandera i tak jak kilka tygodni temu stanął pośrodku kręgu. Tym razem sam. Ściągnął okulary przeciw słoneczne i zaczął kontaktować się z kryształem. Poczuł jego świadomość zaczyna otaczać pustka. Głęboka nicość z której promieniuje strach i ból. Nie były jednak to jego emocje. Zupełnie tak jakby wydarzenia, które przechowywał kamień były źródłem tych odczuć.  Gdy czerń przerodziła się w biel ujrzał przed sobą wielkie drzwi. Były z czarnego drewna, okute stalowymi wzmocnieniami. Miały wypalone wzory podobne do tatuaży Kendry. Wpatrywał się w nie i po chwili usłyszał gruby zimny głos:
-Witaj Jackalu Od–anro'tnok. Widziałem, że kiedyś się spotkamy, lecz nie sądziłem, że tak szybko. Co cię do mnie sprowadza?
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Przepraszam bardzo, że wczoraj nie wstawiłem, ale miałem potężny sprawdzian z biologii, a na poziomie rozszerzonym nie ma żartów. NA szczęści zanim będzie następny to trochę potrwa  ;D. Przepraszam również, ze tak mało, ale w tym miejscu na 100% będzie koniec rozdziału, choć jeszcze ich nie porobiłem.

-Pamięć o tym, który zginął niesłusznie.
-Rozumiem. Nie jesteś tu jednak po to aby wskrzesić tę osobę. I słusznie, bo mimo, że śmierć jest Ci bratem, to niemądrze z nią igrać.

-Tak, to prawda. Wytłumacz mi, czemu nazwałaś mnie Od –anro'tnok?
-To stara nazwa na takich jak ty. Omijanych przez śmierć bądź nie umierających. Tak czy inaczej ciekawe są warunki twej klątwy. Właściwie obu.
-Nic Ci do tego
– warknął. – Nie przybyłem do ciebie, żeby o tym gadać. Chcę prosić o pomoc w uczczeniu tego człowieka. Nie umiem tego wyjaśnić, dlatego chcę byś to zobaczył. -  w tej chwili przesłał myśli do jaźni kryształu..
- Ach tak. Wiesz jakie są warunki, prawda?
-Tak. Pierwiastki i energia duszy. Ponieważ nie umieram weź jej ile potrzeba.
-Niech zatem tak będzie.
– Po jego słowach zamki drzwi otworzyły się, a te lekko uchyliły. To w nich była pustka, która była źródłem jego odczuć. Teraz czuł jak ta czerń wysysa z niego życie. Z trudem łapał powietrze. Chciał powiedzieć cokolwiek, lecz nie był wstanie. Nie miał siły. Proces ten trwał kilka minut w rzeczywistości, jednak wewnątrz było zupełnie inaczej. Czas dłużył się potęgując zmęczenie. Nagle wszystko dobiegło końca.
-Od teraz jesteś związany z tą bronią. – Kryształ usunął się z myśli Jackala, a on wrócił do ciała. Spojrzał na broń, lecz ta nie była zmieniona. Gdy jednak się poruszył pistolet zaczął pokrywać czarny kolor. Od czubka lufy, aż po rękojeść, a gdy to się zakończyło na zamku rozjaśnił się krwiście czerwony napis: ,,Ze śmiercią do końca". Odwrócił się i oddał Kendrze kryształ, a do Travisa powiedział:
- Zatem mam broń.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#16
Jestem w szkole i czekam na kogoś, zatem mam trochę czasu. Jakość może nie być najlepsza lecz jak tylko wrócę poprawię co trzeba będzie.

    Richard i Jackal czekali przy dwóch długich stalowych belkach. Pogada była słoneczna, lecz nie upalna. Mijał kwadrans za kwadransem, aż Jackal nie wytrzymał:
-Na co właściwie czekamy? - spytał z zaciekawieniem.
-Na Stalowego byka. Zresztą co CI będę gadał. Sam zobaczysz. - Gdy skończył ostatnie słowa poczuli silny powiew wiatru z południa, który niósł ze sobą dziwną woń. Jackal nie potrafił sobie przypomnieć co to za zapach. Był on metaliczny zmieszany z tlenkiem siarki i czymś jeszcze.
-Co to?
-Nasz środek transportu. - odparł ze spokojem. Po chwili zza horyzontu wyłoniła się ogromna sylwetka maszyny. Pędziła w ich stronę z zawrotna prędkością. Mimo to zatrzymała się przed nimi niemal w ułamku sekundy.
-Oto stalowy byk - Ostatni transport kolejowy na tej planecie.
    Drzwi otworzyły się i z wnętrza pociągu wyłonił się przysadzisty mężczyzna. Miał na sobie roboczy strój czyli grube skórzane buty, grube rękawice i czarne spodnie na szelkach. Jego twarz pokrytą licznymi zmarszczkami ozdabiały długie, gęste wąsy oraz piwne, prawi jak ze szkła oczy.
-Richard. Jak zwykle w tym samym miejscu. A kim jest twój koleżka? - spytał ciepłym głosem
-Współpracownikiem. Ty za to jak zwykle punktualnie. Masz mój pokój wolny?
-Oczywiście, już czeka. Wchodźcie lepiej.
Richard i Jackal podnieśli swoje bagaże i weszli do środka. Po przejściu kilku korytarzy mężczyzna przedstawił się mówiąc, że ma na imię Mozer. Gdy doszli do pomieszczenia nad którym wisiała tabliczka z napisem "Kotłownia", Richard pociągnął jeden z zaworów. W ścianie obok znikąd pojawił się otwór, przez który przeszli i znaleźli się w obszernym pomieszczeniu.
-Witaj w celi. - rzekł z uśmiechem Richard -Ten pokój jest specjalnie zbudowany dla mnie. Rozgość się. Czeka nas 18 godzin jazdy. Rób co chcesz, prześpij się, napij... Ja muszę z kimś pogadać. Jeśli usłyszysz dwie syreny wróć tu jak najszybciej. Będziemy jechać przez teren częściowo opanowany przez Alaskanów i lepiej żeby nas nie znaleźli. A! Jeszcze jedno to dla ciebie. - Kończąc zdanie rzucił Jackalowi spory kawał białego materiału.
-Po co mi to?
-Bo twoja broń raczej się nie zamaskuje.
- Wyjął z szafy strzelbę i pokazał mu ją. Miała namalowane świetnej jakości białe maskowanie. Zaraz po tym wyszedł. Jackal zostając sam zajął się swoją bronią. Dobrze ją przeczyścił i zamaskował w białe płótno. Nie mając nic innego do zrobienia wypił kilka szklanek whisky i zasnął.
    -Wstawaj śpiąca królewno. Dojeżdżamy.
Jackal otworzył oczy. Ubrał się w ciepłe ubrania. Założył kaptur, gogle ochronne, chustę na twarz i rękawiczki. Wziął resztę swoich rzeczy i razem z Richardem ruszył do wyjścia. Gdy właz opadł oczom Jackala ukazał się obraz, którego się nie spodziewał.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Było... Biało... Kompletnie biało. Ziemia, dachy budynków, parapety. Wszystko było białe.
-Witaj w stolicy mrozu – Powiedział Richard.
     Po przejściu kilku metrów Jackal zorientował się, że coś pada z nieba, lecz nie był to deszcz. Spytał zatem co to takiego.
-Nazywają to... Wciąż zapominam.... Śnieg.
     Jackal zdjął rękawiczkę, a płatek spadł mu na dłoń rozpuszczając się. Pierwszy raz czuł taki chłód i był tym niemal zafascynowany.
-Uważaj, bo można oszaleć od tego. – ostrzegł go Richard.
     Minęli Elikace i doszli do niewielkiego składowiska śmieci. Znów pociągając ,,magiczną" dźwignię Richard otworzył przejście. Po wejściu do środka Jackal ujrzał spore pomieszczenie podzielone na mniejsze. W jednym z nich był potężne stalowe drzwi na zamek szyfrowy. Richard podszedł do mapy i wyznaczył kilka punktów.
-Ten, ten i ten. Te trzy sektory musimy przeszukać. Jesteś tu bo te tereny są pod kontrolą Alaska'ów i sam mógłbym nie dać rady. Bierz sprzęt, plecak z prowiantem dla siebie i ruszamy. Weź też lepszą amunicję, bo ich żołnierzy wyposażają w kamizelki, a co poniektórych w tarcze ochronne.
-Prywatne tarcze ochronne?
– zdziwił się Jackal. –Taka tarcza jest wielkości sporego plecaka.
-Tak wiem. Nikt jednak nie powiedział, że Ci którzy je noszą są twojej postury.

     Jackal nie miał pytań. Wyruszyli i przez następne kilka godzin przedzierali się przez śnieżne zaspy w poszukiwaniu wejścia do Wrót. Spojrzeli na zegarek. W przeciągu sześciu godzin przeszli zaledwie piętnaście kilometrów. Zaczęło się ściemniać, więc zaczęli rozbijać obóz. Jackal rozpalił ognisko i zaczął przygotowywać posiłek. W międzyczasie Richard zajął się ,,mieszkaniem" na tę noc. Gdy skończyli jeść Jackal zadał pewne pytanie.
-Jak zostałeś zwerbowany? – Richard zaśmiał się.
-Może Cię zdziwię, ale w najbardziej normalny sposób z naszej trójki. Zgłosiłem się do pomocy. Z początku testowała mnie różnymi łatwymi zadaniami. Później wytłumaczyła mi o co chodzi i zgodziłem się. Dalej dołączyła Kendra i Travis. W końcu ty. Przeszukałem bardzo dużo, lecz nie znalazłem dotąd czegokolwiek. Jeszcze Alaskan mi utrudnia życie. Czasem chcę zrezygnować, ale chwilę później przypominam sobie czemu to robię.
-No i? – Dopytywał.
-Żeby coś udowodnić sobie i tym którzy we mnie nie wierzyli. Zwłaszcza rodzina. Nie mówię, że mnie ojciec i matka nie kochali, jednak na pewno nie wierzyli we mnie. Mam marzenie. Być może śmieszne ale chce być bohaterem. Nie ważne co zrobię. Chcę się zapisać jakoś w historii po to, żeby o mnie nie zapomniano. Dlatego chcę powstrzymać Alaskan'ów. Wydaje mi się, że uratowanie świata wystarczy, bo jeśli uda im się otworzyć Wrota to tym razem nikt tego nie przeżyje.
    Ogień dogasał, a oni zasnęli pod niebem, na którym tańczyły setki kolorowych wzorów.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

#18
Rano wzeszło słońca. Jackal leniwie wygramolił się ze śpiwora i rozejrzał dookoła. Zrozumiał czemu tak ciężko było znaleźć Wrota. Aż po horyzont ciągnęły się wysokie góry całe pokryte białym puchem. Patrząc na to człowiek odnosił wrażenie, że chmury oplotły wszystko wokół. Zza skały wyszedł Richard.
-Dobrze, że wstałeś.- Rzekł na powitanie –Zbieraj się i idziemy dalej.
-Jak Duży jest obszar, który mamy przeszukać? - Spytał Jackal. Richard popatrzyła na mapę i po chwili zastanowienia odparł:
-Jakieś... 70 na 30 kilometrów.
   Świetnie. Ponad 2000 kilometrów kwadratowych. – pomyślał.
-Zasada szukania jest prosta – kontynuował Richard – Idziemy jakoś... kilometr od wschodniej granicy sektora, aż do północnego końca A14. Później idziemy 3 tysiące metrów na zachód i na południe A12. I tak dalej, aż skończymy całość. Obecnie mamy już 25 dni na przeszukanie tego. Odległość do pokonania to jakieś... 450 kilometrów. Czyli musimy zrobić dziennie... powiedzmy 18 kilometrów.
    Tak też się działo. Pokonywali góry codziennie z planem. Mijały godziny za godzinami, dni za dniami. Utrzymywał się ten stan do ósmego dnia. Wtedy to natknęli się na Alaskan'ów.
-Obchodzimy ich, czy kasujemy cały obóz? – Spytał Jackal.
-Musimy się dowiedzieć dlaczego tu są. Jest ich sporo, zatem coś chyba zwęszyli. Podkradnę się do nich i spróbuję czegoś dowiedzieć. Osłaniaj mnie. – Po tych słowach Jackal ustawił się na pozycji, a Richard ruszył w stronę wroga. Jego strój sprawiał, że był niewidoczny na śniegu. Potrzeba było naprawdę dobrego oka aby go wypatrzeć. Po kilku minutach był schowany za stosem skrzyń i przysłuchiwał się grupie żołnierzy. Wyłuskiwał potrzebne mu informacje, a w międzyczasie Jackal sprawdzał jaki mają sprzęt ze sobą i zlokalizował wyższych stopniem oficerów. Dojrzał ich 4, lecz nie było to trudne. Mieli na sobie średnie pancerze i byli poobwieszani medalami jak choinka ozdobami w święta. Niżsi stopniem mieli lekkie kamizelki w odcieniach szarości i karabiny szturmowe. Wychodzi na to, ze im wyżsi stopniem tym bardziej kolorowi – pomyślał Jackal. Zagadką pozostawał sam generał – Voxus. Mało kto go znał osobiście i równie nieliczni się z nim spotykali.
    Po pewnym czasie grupa, którą podsłuchiwał Richard zaczęła się rozchodzić. Richard postanowił wychylić się i obejrzeć obóz z bliska. To był błąd. W tym samym momencie jeden z żołnierzy odwrócił się i go zobaczył. Następną rzeczą jaką ujrzał Richard był chaos wywołany przez bezwładnie osuwającego się na ziemię wroga.
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Tireaniawtu

Przepraszam, ze dopiero dziś ale najzwyczajniej wyleciało mi z głowy   ???.
     Richard ze wsparciem Jackala rozpoczął szturm. Wrogowie padali jak muchy, lecz wrogów nie ubywało, zupełnie tak jakby powstawali ze śniegu. Jackal ostrzeliwał Alaskanów bez przerwy. Nagle ujrzał, że przyjacielowi skończyły się pociski. Obserwował co Richard zrobi dalej. Ten jednak ze spokojem  odłożył broń na bok i wyjął z kieszeni jakiś mały przedmiot. Okazała się nim srebrzysta kulka. Ścisnął ją, a ta zamieniła się ciecz. Zaczęła pokrywać jego rękę, ramię, aż w końcu całe ciało. Wyglądał jak stalowy posąg. W między czasie wrogowie zaprzestali ostrzału i powoli zbliżali się do skrzyń za którymi chował się Richard. Bez chwili zastanowienia wyszedł na nich, lecz okazało się, ze ołów nie jest efektywny na stalową powłokę. Podbiegał do każdego z nich i jednym uderzeniem miażdżył im płuca lub czszki. Po minucie, gdy zrozumieli, że nie dadzą mu rady postanowili uciec z pola bitwy. Jednak za sprawą Jackala daleko nie uciekli. Po tym zszedł na dół do Richarda.
-To jest ta twoja umiejętność?
-Tak. Raz na jakiś czas zdarza się, ze na rtęć, ołów, tytan i kilka innych metali działają najbardziej ekstremalne czynniki na tej planecie. W wyniku tego powstaje roksodyt, który jest w stanie strawić każdą żywą komórkę. Z tego powodu poddaje się go działaniu kwasu, gorąca i mrozu naraz. Wówczas powstaje to – roblaton. Dzięki kwasowi nabiera właściwości elektrochemicznych. To z kolei powoduje, ze przez układ nerwowy można... ,,mówić" mu jaką formę ma przyjąć.
-Ciekawa rzecz. I ot tak możesz się tym bawić?
-Nie do końca. Widzisz to jest metal, zatem waży. To tak jakbyś nosił na sobie zbroje. Im grubszy pancerz tym więcej waży. W przeciwieństwie do kryształu Kendry tym każdy zawładnie. Ale nie każdy będzie mieć siłę, aby to dźwigać. Trzeba dobrze wypośrodkować tę zbroję między pancerzem jaki tworzy, a jego wagą. Dlatego muszę ćwiczyć, żeby móc ze sobą to nosić.
-Rozumiem. Dowiedziałeś się czegoś?
-Nic ciekawego. Znajdźmy lepiej namiot sztabu. Tam trzymają wszystkie mapy i informacje.

     Po krótkich poszukiwaniach odnaleźli go. Stały w nim szafki z raportami, a na dużym stole leżały mapy.
-Świetnie. - Powiedział Richard – Mają zaznaczone wszystkie przeszukane sektory. Część się na pewno pokryje, ale i tak ułatwili mi robotę. Nie musimy przeszukiwać dalej sektorów, ale jest inna robota.
-Papierkowa?
– spytał Jackal.
-Ta... Dużo papierków...
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.