AVATAR - Prolog [RPG] sesja otwarta

Started by Unicorn, February 05, 2010, 07:53:52 AM

Previous topic - Next topic

0 Members and 1 Guest are viewing this topic.

Na'rìngyä vrrtep

Parker Selfridge, kręcił się po swoim pokoju. Był zmęczony. Nowe transporty i związane z tym problemy zawsze są wyczerpujące. Przy załadunku unobtanium na prom, wynikło kilka uchybień i do wieczora załadunek był wstrzymany. Parker był zaniepokojony - takie opóźnienia mogą mieć katastrofalne skutki. Jedynym rozwiązaniem, jest przyspieszenie załadunku w dniach następnych. Szkoda że tak niewielu go rozumiało. W razie opóźnienia, to właśnie Selfridgowi się obrywało, nikomu poza tym. Ale nie, to nie wszystko. -Parker podszedł do swojego biurka- Problemów było więcej. Quartich, Grace, Na'vi... Wszystkie te czynniki działy na niekorzyść. Najgorsza była Grace. Według Parkera, nie zdawała, lub nie chciała sobie uzmysłowić, że problemy z wydobyciem i konflikty z tubylcami, oznaczały też problemy dla jej programu. Weźmy na przykład Bakera -Parker wziął do ręki teczkę Mata- Przez zwykłą złośliwość Grace, musi poświęcić kilku doskonałych techników, wysokiej klasy specjalistów, by obsługiwali avatara Mata. Przy czym koszty porażki mogły odbić się poważnie na całej karierze Selfridga.
Nagle Parker usłyszał pukanie do drzwi.
Kto to może być? -pomyślał, wyrwany z zadumy. Rzucił teczkę z powrotem na biurko i powoli podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę. Za progiem stała dr. Grace Augustine, a tuż za nią dr Creeze.
Quote- Parker mamy do pogadania...
posłużyło to Grace za przywitanie.
Parker gestem ręki, zaprosił towarzystwo do pokoju. Pokazał im gdzie mogą usiąść i siląc się na uprzejmość, zaczął:
-Grace! Jeżeli mnie pamięć nie myli, to rozmawialiśmy już dzisiaj. Czy od tamtej pory coś się zmieniło? Chodzi może o Quarticha?
-Quaritch... Grace, nie denerwuj się. To ja dałem mu ten rozkaz. Tak właśnie ja. Poleciem mu wykonanie misji odwetowej, w sposób humanitarny, bezkrwawy. I z tego co wiem, misja się powiodła. Postraszył, postraszył i tyle. Zaznaczam, że był to akcja odwetowa, za ten atak na posterunek. Świetnie zdaję sobie sprawę, że ciebie to nic nie obchodzi, ale Na'vi zaatakowali nasz posterunek - w nocy. Ciał, śladów nie znaleźliśmy. Mamy więc pewność, że to nie dzieło drapieżników.



Kxamìl

#21
Dzień jak zwykle zapowiadał się dobrze. Pxen'tìl jak co dzień rano szedł nad strumień by się napić. Lecz w połowie drogi usłyszał czyjeś głosy. Nie były to głosy Na'vi lecz Ludzi Nieba. Zaciekawiony tym, co mogą oni robić tak daleko od bazy, wdrapał się na pobliskie drzewo by ich bacznie obserwować. Było ich dwóch. Więc sądząc, że zagrożenia niema. Z szedł po cichu z drzewa i przywitał się z nimi.
- <Kaltxì, ma mesawtute.> - powiedział Pxen'tìl. Żołnierze jak to usłyszeli, instynktownie zaczęli do niego celować z broni. Pxen'tìl to widząc od razu zaczął uciekać, gdyż dosyć miał już problemów. Po ucieczce w bezpieczne miejsce pomyślał:
- <Rety. Jeżeli wszyscy Ludzie Nieba są tacy, to czemu nas ciągle tolerują ?> - I tak w zamyśleniu zaczął iść przed siebie.

Kilka godzin później.
Z drzemki na drzewie zbudziły go pewne odgłosy. Słysząc je od razu zerwał się na równe nogi i zaczął nasłuchiwać. Jak się okazało pod nim stali jego dawni znajomi, a zarazem przyjaciele: Tsu'tey, Txon'ite oraz Pakx'Ti. Szkoda, że nie mógł zejść niżej by wyraźniej słyszeć ich rozmowę. Gdy wpatrywał się w tą trójkę, zaczął żałować, że uciekł z plemienia.
- <Dlaczego ja w tedy uciekłem ? I co mnie w tedy do tego podkusiło ?> - Pomyślał Pxen'tìl i zaczął znowu się w nich wpatrywać.
- <Ach. Txon'ite żebyś ty wiedziała jaka jesteś ładna lecz tobie przecież zawsze podobał się Tsu'tey.> - Po krótkim zamyśleniu chciał znowu się im przyglądać lecz oni zniknęli.
- <nie ma co. Dziś wracam do plemienia. Tylko o jakiej porze ?> - Powiedział cicho Pxen'tìl.
Po tym postanowieniu położył się z powrotem spać by mieć siły na powrót do domu.
Ke'u ngay ke lu, fra'u letsunslu lu.

Livu mì fpom.

Terìran Tawka

#22
Po opuszczeniu stołówki Brown udał się (oczywiście po odpowiednio długim namawianiom ze strony swej współpracowniczki) do swojego laboratorium. Przez pół godziny udawał przed sobą że pracuje, jednak w końcu stwierdził że dziś badania go przerastają. Zerwał się sprzed monitora i ruszył w kierunku wyjścia.
-A ty dokąd? – spytała się częściowo rozbawiona, częściowo już zmęczona zachowaniem Browna Sally.
-Przewietrzyć się – skłamał Brown, mijając ją szybkim krokiem
-W sali podłączania avatarów, czy w laboratorium biologicznym? – odparowała, głosem pełnym sarkazmu. – Poczekaj, idę z tobą. Trzeba cię pilnować jak dziecko...

Szli przez bazę w ciszy. Brownowi było głupio z powodu swego nienormalnego zachowania, na które jednak nic poradzić nie mógł,  Sally zaś było trochę przykro że się tak pastwi nad kolegą. Ale tylko trochę. Gdy weszli do laboratorium, gdzie przetrzymywano avatary do czasu wyciągnięcia ich ze zbiorników w których przybyli, ich oczom ukazał się obraz przypominający bardziej mrowisko niż placówkę naukową. Naukowcy kłębili się przed komputerami kończąc sprawdzanie stanu ciał, technicy medyczni już przygotowywali się do ich wyciągnięcia i osuszania, a między nimi biegał Max Patel, nadzorując podwładnych.
-Brown, wynoś się stąd, proszę cię bardzo! – zawołał Max gdy tylko go zauważył w drzwiach. -  Sally! Jak dobrze że jesteś. Weź go stąd! Mamy uporać się ze wszystkim wciągu kilku godzin, a zamieszanie z tym komandosem wcale nie pomaga. Przyjdźcie o dwudziestej, na wtedy planujemy próbne podłączenie.
-Ok! Powodzenia Max! - odkrzyknęła Sally wyciągając zdezorientowanego Browna z pomieszczenia. Gdy byli na zewnątrz szturchnęła go – Przykro mi, musisz poczekać do wieczora. Co zamierzasz?
-Ehhh... – Brown westchnął ciężko. – Może naprawdę się przewietrzę... A ty moja droga nie zawracaj sobie mną głowy. Idź do laboratorium i zobacz jak komórki Capsulatum Virgatum reagują na związek który otrzymaliśmy wczoraj. Czy dwa dni temu... – tutaj Brown lekko się zaczerwienił i uśmiechnął – wtedy gdy dało się jeszcze ze mną pracować.
-Tylko nie wyjdź za ogrodzenie! – pożegnała go Sally, śmiejąc się.

Brown nie udał się jednak na zewnątrz. Poszedł do pokoju dr Creenziego, gdzie z uwagi na godzinę go oczywiście nie zastał. Nie znalazł go też w laboratorium które dzielił z dr Augustine. Co dziwne, jej też tam nie zastał. Brown dał więc za wygraną i ruszył w stronę wyjścia z kompleksu. Przed wyjściem łyknął swoją pigułkę i założył maskę. Ruszył w kierunku toru przeszkód, czy raczej placu zabaw dla avatarów, gdzie ku swemu rozczarowaniu nie spotkał nikogo. Wściekły już nieco Brown, stwierdził że pozostało już tylko jedno miejsce gdzie mógł nieco się uspokoić – strzelnica. Wprawdzie doktor generalnie nie lubił broni, istniał jednak jeden wyjątek – jego Springfield M1842, którego sprowadził z Ziemi pięć lat temu za horrendalną sumę pieniędzy. Nie zdobył dzięki niemu wiele sympatii – większość naukowców gardzi bronią, a żołnierze śmieją się otwarcie na jego widok. Jedyną osobą której zaimponował był Frank Harper– jeden z kwatermistrzów, z którym Brown niemal się zaprzyjaźnił. Dziś właśnie Frank czuwał nad strzelnicą. Brownowi od razu polepszył się humor.
-Dzień dobry panie Harper – Brown ukłonił się kwatermistrzowi
-Dzień dobry doktorze! Dawno pan tutaj nie zaglądał... Już podaję pańskie cudeńko. – Harper zakrzątnął się po baraku wypełnionym po dach bronią i po chwili trzymał w rękach ładną, drewnianą kasetkę z karabinem. – O ile pamiętam, uzupełniłem kule, proch i kapiszony. Miłego strzelania! – Brown z uśmiechem odebrał kasetkę, jeszcze raz się ukłonił i udał się na stumetrową strzelnicę. Powinien był wcześniej na to wpaść. Nie strzelał już z trzy miesiące, a nic tak nie oczyszcza umysłu jak godzinka huku...

Godzinka przeciągnęła się w dwie, ale Brown nie żałował. Uśmiechnięty, z twarzą siną od prochu oddawał kasetkę, gdy na strzelnicę przyszły dwa wysokie indywidua – wyglądali na żołnierzy, choć wydawali się być trochę bardziej inteligentni od przeciętnych 'łysoli'. Brown jednak nie zaprzątał tym sobie głowy zbyt długo i wyruszył do swojego laboratorium. Chyba znów zaczynała go boleć głowa...
You are not on Pandora anymore. You are on Earth, ladies and gentlemen.
pamrel si nìna'vi ro [email protected] :)

Roprr

Quote- Życie bez papierosa nie ma sensu... - skomentowała w kierunku Roberta i spojrzała na niego dopiero teraz widząc jego uśmiech. - Uważaj bo się zadyszysz dziecko drogie! Musisz więcej poćwiczyć nad ciałkiem, bo wydaje mi się, że zaczynasz tyć.. chyba że Sara Miller takiego cię woli... - podniosła brew pytająco... lekki przytyk w jego stronę. Lubili się drażnić. To była taka ich osobista gra.
- Jestem zaszczycony faktem, że tak bardzo interesujesz się moim życiem prywatnym, Grace - uniósł lekko brew nieznacznie uśmiechając się - Ja także interesuję się Twoim... - Robert zaśmiał się cicho - ...życiem prywatnym. Kiedy Ty właściwie ostatni raz uprawiałaś seks? W trakcie wojny secesyjnej? Przecież to było... - zamyślił się, uniósł oczu ku górze, spojrzał z powrotem na dr Augustine - kilkaset lat temu!

Zdziwił się, gdy Grace zapukała w drzwi gabinetu Selfridge'a. Raczej nie miała tego w nawyku, nawet do jego sypialni wchodziła bez pukania, czego najlepszym dowodem był dzisiejszy list od Sary. Mimo wszystko bardziej go to bawiło niż drażniło - nie łączyła go żadna silna więź z panną Miller, która doskonale rozumiała zasady - ludzie na Pandorze stanowili zdecydowaną mniejszość, a trzeba było jakoś zaspokajać swoje potrzeby. Co do samych Na'vi: niektórych sama myśl o seksie z kimś takim jak oni napawała obrzydzeniem, w końcu traktowali je jak rozumne zwierzęta lub, w najlepszym wypadku, jak bandę niebieskich, olbrzymich dzikusów z ogonami. Ci, których to nie odstraszało: mogli i tak co najwyżej pofantazjować o tym pod prysznicem.

Quote- Parker mamy do pogadania... - rzuciła w kierunku Parkera mając nadzieje, że go zaskoczyła.
Robert patrząc na Parkera odniósł wręcz odwrotne wrażenie. Parker chyba się jej spodziewał. Może nie w tym momencie, ale zdecydowanie nie wyglądał na zaskoczonego. Cały dobry humor, którego nabrał Creenze przez czas pobytu z Grace, ulotnił się natychmiast po spojrzeniu na twarz Parkera. Nie potrafił zrozumieć jak człowiek o tak ciepłym spojrzeniu i przyjemnej aparycji potrafił wzbudzać tyle negatywnych emocji. Creenze stał, Grace też chyba nie wyglądała na taką, która miała zamiar siadać.
Quote-Quaritch... Grace, nie denerwuj się. To ja dałem mu ten rozkaz. Tak właśnie ja. Poleciem mu wykonanie misji odwetowej, w sposób humanitarny, bezkrwawy. I z tego co wiem, misja się powiodła. Postraszył, postraszył i tyle. Zaznaczam, że był to akcja odwetowa, za ten atak na posterunek. Świetnie zdaję sobie sprawę, że ciebie to nic nie obchodzi, ale Na'vi zaatakowali nasz posterunek - w nocy. Ciał, śladów nie znaleźliśmy. Mamy więc pewność, że to nie dzieło drapieżników.
- I dlatego odbijacie się na dzieciach? - naprawdę nie chciał tego powiedzieć. Próbował ze wszystkich sił, ale jego mózg chyba już zaczął źle przekazywać sygnały. Spojrzał na Grace, zamilkł. Był zły, gdyby nie obecność zdecydowanie bardziej charyzmatycznej od niego dr Augustine - pewnie nie powstrzymałby się. Spojrzał na Parkera, zamknął usta. "Niech Cię szlag, pieprzona marionetko."

Unicorn

dr Grace Augustine

Quote from: Robert- Jestem zaszczycony faktem, że tak bardzo interesujesz się moim życiem prywatnym, Grace. Ja także interesuję się Twoim... ...życiem prywatnym. Kiedy Ty właściwie ostatni raz uprawiałaś seks? W trakcie wojny secesyjnej? Przecież to było... kilkaset lat temu!

- Bardzo śmieszne - skomentowała sucho... ale w kącikach ust błąkał się lekki uśmieszek.

Lubiła to przekomarzanie się z Robertem. Dogryzali sobie małymi złośliwościami, ale obydwoje wiedzieli, że to tak z sympatii. Ale jego słowa rzeczywiście miały coś w sobie! Kiedy ona ostatni raz uprawiała seks? Oj nie mogła sobie przypomnieć! Nie żeby to było najważniejsze.. Tak po prostu ta myśl przeleciała jej przez głowę.
Tutaj wszystko było troszeczkę inne niż na Ziemi. Tutaj potrzeby ludzkie były większe... i bardziej ograniczone. Większe może dlatego, że byli daleko od domu... i odczuwali potrzebę... hmmm.. bliskości? Ale Grace jakoś tak tego nie odczuwała. Może dlatego, że dla niej praca zawsze była ważniejsza.
Chociaż gdyby nie Robert i jego osobowość... i gdyby nie kilka innych osób tutaj to pewnie nie miała by tak lekkiego podejścia do siebie... Ale dzięki Robertowi mogła się zająć jego życiem osobistym, a nie swoim. Miała tylko nadzieje, że sam jej przyjaciel aż tak tego nie odczuwał.

Niestety jej nadzieje nie miał podstaw. Parker w ogóle nie wydawał się być zaskoczony jej przybyciem! Czy była aż tak wielkim wrzutem na dupie RDa, że wiedział kiedy przyjdzie i po co?

Quote from: Parker Selfridge-Grace! Jeżeli mnie pamięć nie myli, to rozmawialiśmy już dzisiaj. Czy od tamtej pory coś się zmieniło? Chodzi może o Quarticha?

Grace zignorowała zaproponowane miejsce do siedzenia i złożyła ręce przed sobą patrząc przenikliwie na Parkera. Quarticha? Och tak! O nim też chętnie mogła by powiedzieć kilka słów! Gdyby miała taką władzę już dawno by tu tego żołnierzyka nie było. Ten goryl nie miał za grosz wyobraźni! Tylko by strzelał i zabijał.
Grace rzuciła ukradkiem spojrzenie w kierunku Roberta po czym spojrzała z powrotem na Parkera gdy ten kontynuował swoje wywody.

Quote from: Parker-Quaritch... Grace, nie denerwuj się. To ja dałem mu ten rozkaz. Tak właśnie ja. Poleciem mu wykonanie misji odwetowej, w sposób humanitarny, bezkrwawy. I z tego co wiem, misja się powiodła. Postraszył, postraszył i tyle. Zaznaczam, że był to akcja odwetowa, za ten atak na posterunek. Świetnie zdaję sobie sprawę, że ciebie to nic nie obchodzi, ale Na'vi zaatakowali nasz posterunek - w nocy. Ciał, śladów nie znaleźliśmy. Mamy więc pewność, że to nie dzieło drapieżników.

Już zbierał się w niej gniew... postraszyć? Dzieci?? Przecież tam nie ma odpowiedzialnych za te ataki! Zresztą nie wiadomo dlaczego zaatakowano tamten posterunek! Dzieci nie były temu winne!
Już miała coś odpowiedzieć, ale ktoś ją ubiegł.

Quote from: Robert- I dlatego odbijacie się na dzieciach?

"Cholera!" przeklęła w duchu. Po co on się odzywał? Przecież miał siedzieć cicho... A właściwie to po co go ciągnęła ze sobą? Mogła przyjść i pokrzyczeć na Parkera bez niego.
Doktor Augustine spojrzała na przyjaciela gniewnie nakazując mu spojrzeniem cisze. Miała tylko nadzieje, że jej posłucha. Zazwyczaj tego nie robił.

- Posłuchaj Parker! Tam są dzieci! Nie ma potrzeby ich straszyć! A ten cały twój goryl powinien siedzieć w klatce i pilnować bananów! Robi o wiele za dużo hałasu i nie potrzebnych napięć.. - westchnęła i spróbowała się opanować. - Wiem, że tamci ludzie nie powinni zginąć, ale jestem przekonana, że to musiało być jakieś straszliwe nie porozumienie! Porozmawiam z Omatikaya i to wyjaśnię! Nie trzeba od razu wchodzi z bronią do szkoły!

Zaczęła ostro gestykulować...

- Przecież to ja mam zająć się kontaktami z Na'vi! Zapomniałeś o tym Parker? Czy cofasz moje badania?

Wiedziała, że stąpała po cienkim lodzie, ale nic na to nie mogła poradzić, gdy już zaczęła mówić nie mogła się powstrzymać!

Na'rìngyä vrrtep

Odpowiedź Creezego zdmuchnęła uśmiech z twarzy Parkera. Jego autorytet w tym momencie został zachwiany. O ile Grace mógł to wybaczyć, Robertowi na pewno nie. Postanowił jednak, że na razie zignoruje Roberta. Zostawi go sobie na później. Wiedział, że jest bliski Grace - cios wykierowany w niego, byłby również bolesny dla Grace.
Quote- Posłuchaj Parker! Tam są dzieci! Nie ma potrzeby ich straszyć! A ten cały twój goryl powinien siedzieć w klatce i pilnować bananów! Robi o wiele za dużo hałasu i nie potrzebnych napięć.. - westchnęła i spróbowała się opanować. - Wiem, że tamci ludzie nie powinni zginąć, ale jestem przekonana, że to musiało być jakieś straszliwe nie porozumienie! Porozmawiam z Omatikaya i to wyjaśnię! Nie trzeba od razu wchodzi z bronią do szkoły!
Ah ta jej  ignorancja. - pomyślał Parker
-Quartich jest odpowiednią osobą, na odpowiednim stanowisko. Ma trochę szorstką powierzchowność, ale jest również najlepszym szefem ochrony jakiego do tej pory mieliśmy! Chciałbym też zanaczyć, że odkąd on kieruje ochroną i akcjami militarnymi, statystycznie liczba ofiar wśród tubylców zmalała. Nie liczą się metody, tylko efekt. Nie myślisz chyba, że Quartich jest na tyle głupi by grozić bronią dorosłym Na'vi? he? Było to na tę chwilę, jedyne "spokojne" rozwiązanie - Parker wstał i zbliżył się nieco do dr. Augustine- Nieporozumienie? A więc tak się to teraz nazywa? To może zbombardujemy jakąś ich wioskę i powiemy że to było nieporozumienie! Nie rób ze mnie kretyna, każdy w tej bazie wie... A ty próbujesz ich bronić. Jak mam to rozumieć? Po co masz się z nimi spotykać?
Cholera coś knuje. -pomyślał Parker
Selfridge chciał kontynuować, jednak nie zdążył nic powiedzieć.
Quote- Przecież to ja mam zająć się kontaktami z Na'vi! Zapomniałeś o tym Parker? Czy cofasz moje badania?
Krzyknęła Grace, jednocześnie zaczynając gwałtownie gestykulować.
-Ha, trafiłaś w sedno - dobrze wiesz że to nie ja decyduję o twoich badaniach. Ale, to ja mogę ci je utrudnić. Jestem ciekaw jak byście sobie poradzili bez tej całej dodatkowej pomocy RDA?



Unicorn


Tsu'tey


Tsu'tey patrzył na Txon'ite gdy jej twarz ponownie spoważniała... Po trochu żałował, że już się nie uśmiecha i znowu powróciła do swojego chłodnego tonu... oficjalnego. Lubił jak ludzie wokół niego zachowywali się naturalnie... Kiedy byli po prostu sobą. Niestety rzadko mógł tego doświadczać. W tej chwili zatęsknił w myślach do momentu kiedy obserwował wszystkich z ukrycia. Wtedy gdy był bardziej rozluźniony. Może i kręciły się w jego głowie różne dręczące go myśli, ale  przynajmniej nie wymuszał na nikim sztywnych reakcji... nie wymuszał by ktoś zachowywał się tak a nie inaczej. Niestety jego sama obecność sprawiała, że ludzie sztywnieli. Nic na to nie mógł poradzić.

Quote from: Txon'ite- <Nie, ma Tsu'Tey. Ani przez chwilę nie twierdziłam, że to jest śmieszne.>

Dobrze, że się z nim zgadzała. Pokiwał głową... ale jego uwagę przyciągnęły oczy Txon'ite, która wpatrywała się w niego. Była taka poważna gdy to mówiła.
Naprawdę Tsu'tey był zdenerwowany i zaniepokojony faktem, że Ludzie Nieba mogą w jakikolwiek sposób zagrażać ich dzieciom. Dzieci to przyszłość klanu... gdzieś wśród nich dorastali łowcy, jeźdźcy Ikranów... gdzieś wśród nich dorastał kolejny wódz... jego następca. Wśród nich kryła się energia Eywy... Musieli strzec swoich dzieci...
A Ludzie Nieba burzyli przepływ energii.

Tsu'tey nie ufał im.. Nawet tej całej Grace. Mogła wydawać się miła i pomocna, ale nie była Omatikaya... i Tsu'tey nigdy jej nie zaufa. Ciało, w którym była i rozmawiała z nimi było tylko pustym pojemnikiem bez duszy i energii.. Diabelskim wynalazkiem obcych. I to właśnie Tsu'tey i reszta wojowników musiała pilnować by dzieciom Na'vi nie spotkała krzywda z ich strony.

Gdy zjawił się Pakx'Ti, co rozbawiło Tsu'tey nie koniecznie musiało być zabawne dla Txon'ite, która nie zareagowała jak on... Tsu'tey i tak już był daleki od rozbawienia... Teraz jego myśli były skierowane ku zadaniom jakie czekały go dzisiejszego dnia. Nie miał zamiaru iść do szkoły Grace, ale to była słuszna decyzja. Nie wiadomo, co się mogło stać po wczorajszym wypadku. A jeżeli wojownicy Ludzi Nieba powrócą?
Lepiej tam być i mieć sytuację na oku.

Quote from: Txon'ite<Strzeżcie się, Tawtute Oto wraz z tym wojownikiem nadchodzi kres waszego życia. Musicie przestać oddychać, tutejsze powietrze należy tylko do Na'vi. Młodzieży! Idziemy!>

Może Txon'ite myślała, że jej nie usłyszą, a może właśnie na to liczyła? Kąciki ust Tsu'teya poruszyły się w niemym uśmiechu na jej drwiące słowa. Czasami lubił tą jej ironie...
Też chciałby czasami powiedzieć, coś innego, coś odmiennego... coś czego nikt nie będzie analizować... Coś nie skrępowanego. Ale nie mógł... On musiał się pilnować.

Krzyk Txon'ite w kierunku dzieci wyrwał go z zamyślenia i Tsu'tey spojrzał jak grupka rozbawionych dzieci ruszyła w dobrze im znanym kierunku. Przyszły wódz ruszył za nimi mając Txon'ite i Pakx'Ti blisko przy sobie.

Szedł przez jakiś czas w milczeniu. Jego głowa napełniała się znowu wieloma skrajnymi myślami. Obok jego najlepszy przyjaciel rzucił smutne spojrzenie w kierunku myśliwych, ale Tsu'tey tego nie zauważył. Spojrzał na Pakx'Ti dopiero gdy opuścili znajome tereny wioski i wstąpili na ścieżkę wśród dżungli. Pakx'Ti nie zaprotestował przed wyruszeniem do szkółki Ludzi Niebos... Choć Tsu'tey jakoś przeczuwał, że jego przyjaciel wolałby być teraz na szlaku polując.

- <Pójdziemy na polowanie jutro...> - rzucił mimo chodem w kierunku Pakx'Ti... i spojrzał na niego szukając jakiegokolwiek znaku, że się z nim zgadza. Czasami wolałby, żeby ludzie mówili mu co myślą o jego rozkazach... a nie wykonywali je ślepo. Chciał  być dobrym wodzem, ale nie ślepym.

- <Txon'ite? Dużo już umiesz mówić w tym języku.... angielskim?> zapytał z ciekawości..

(((sluchajcie... możecie doprowadzić grupkę do szkółki w swoich następnych postach :) )))

Unicorn

#27
Ranek
koło godziny 10...

Tsawltskxe

#28
Wokół panowała cisza. Nie słychać już było krzątaniny żołnierzy wyruszających na poranne patrole, naukowcy też przestali co i rusz trzaskać drzwiami "bo czegoś zapomnieli". Samson co chwilę przekręcał się z boku na bok. -Chyba wyspałem się za najbliższe 6 lat w trakcie lotu tutaj. - mruknął sam do siebie i odruchowo spojrzał na zegarek. Krótsza wskazówka oscylowała w okolicach dziesiątki, dłuższa leniwie przesuwała się między szósktą a siódemką. -Minęły dopiero 4 godziny od naszego lądowania, a czuję się jakbym spędził tu cały dzień. - Samson siedział już na łóżku. Jego myśli ciągle krążyły wokół rozmiaru tutejszych zwierząt i innych niebezpieczeństw czekających na nieostrożnych ludzi za ogrodzeniem bazy. -Trzeba iść do Quaritcha. - z tą myślą wstał z łóżka, przypiął kaburę z Walterem do uda i wyszedł z pokoju.

Znalezienie pułkownika nie było trudne. Siedział na siłowni. Ludzie, których Samson pytał od Quaritcha mówili, że jesli chce się go znaleźć, to trzeba sprawdzić siłownię i kontrolę lotów. Jeśli go tam nie ma, to znaczy że jest poza bazą.
-Pułkowniku, mam do Pana sprawę. - Samson stanął przy ławeczce do wyciskania.
-Jaką sprawę? Nie przydzielamy prywatnej ochrony. Nawet osobom z rodowodem. - Quaritch nawet nie przerwał ćwiczeń.
-Nie, sam potrafię o siebie zadbać. Chodzi mi o pewien eksperyment.
-Eksperyment? Jak chcesz robić eksperymenty to idź do jajogłowych. Ja odpowiadam tu za ochronę ludzi i sprzętu.
-Właściwie ten esperyment ma sprawdzić w jakim stopniu człowiek jest bezpieczny poza granicami bazy.. - nie zdążył skończyć myśli gdy pułkownik wszedł mu w zdanie.
-Powiem Ci w jakim. Te niebieskie małpy zaatakowały nasz posterunek. Było tam 5 świetnie wyszkolonych ludzi. Po żadnym nie została nawet najmniejsza kość. Nie wiem czy ich zeżarły, czy zawlokły do swojej wioski jako trofea, ale chłopaki nie mieli najmniejszych szans. Żaden nie zdąrzył nawet wystrzelić.
Samson spoważniał. 5 ludzi to nie igła, nie mogli tak po prostu zniknąć.
-Pułkowniku, mogę sprawdzić co się z nimi stało. Musiał zostać po nich jakiś ślad.
-Ty?! 20 moich ludzi szukało ich przez 24 godziny. A Ty chcesz ich znaleźć sam?! - Quaritch był już wyraźnie zdenerwowany pewnością siebie nowego.
-Z całym szacunkiem, ale Pańscy ludzi mogliby się potknąć o zwłoki i powiedzieliby że to kłoda. Oni nie umieją tropić. Ja z tego żyję.
Quaritch wpadł na chwilę w zadumę. Widać było, że przelicza szanse Samsona na powrót z tej eskapady.
-Dobrze. Możesz iść. Ale zanim wyjdziesz chcę widzieć na swoim biurku pismo z odręcznym podpisem, w którym oświadczasz, że robisz to na własną rękę. Posterunek o którym mówiłem jest niecałe 100 klików na północny zachód stąd. W okolice posterunku zabierze Cię Samson. Do samego posterunku będziesz musiał dotrzeć sam.
-Oczywiście. - Samson odwrócił się na pięcie i opuścił siłownię. Odchodząć usłyszał jeszcze "Pamiętaj, że o 20 masz spotkanie z jajogłowymi!". Samson wrócił do pokoju. Zaczął planować co zabierze ze sobą. Nie może to być nic dużego i ciężkiego, nie może też zabrać za mało prowiantu. Stanęło więc na łuku i zapasach żywności na 48 godzin. -Dobrze - pomyśłała sobie - ten zniszczony posterunek dostarczył mi świetnego pretekstu żeby wyrwać się poza granicę bazy. Nie zmarnuj takiej okazji. - myśli przelatywały Samsonowi przez głowę. Założył kołczan i pas z ładownicami po czym udał się w stronę bram Hells Gate.
Prawdy życiowe:
QuoteZaprawdę powiadam wam. Kto nie ma w barach, ten ma w jajach.

Thorinbur

Quote from: Tsu'Tey<Pójdziemy na polowanie jutro...>
Powiedział Tsu'Tey, gdy on, Pakx'Ti oraz Txon'ite zmierzali w kierunku szkółki angielskiego. Za nimi szła rozgadana grupka dzieci. Pakx'Ti spojrzał na Tsu'teya i kiwnął głową twierdząco, po czym uśmiechnął się na tę myśl. Tak zdecydowanie lubił polowania. Choć wolał te z grzbietu ikrana, to te z grzbietu pa'li też były ciekawe. Mógłby się sprzeciwić Tsu'Teyowi. Powiedzieć, że nie chce iść do szkoły, ale po pierwsze byli przyjaciółmi, a po drugie. Tsu'Tey nie bez powodu miał zostać nowym przywódcą. Gdy coś powiedział, nawet nie rozkazywał, nawet kiedy prosił, czy po prostu stwierdzał jakąś ewentualność wywoływał poczucie, że to jest właściwa decyzja. Że właśnie tak należy postąpić. Pakx'Ti często zauważał, że Tsu'Tey ma nad nim w pewnym sensie kontrolę, mimo iż nie stara się go kontrolować. Wystarczyło jedno słowo i Pakx'Ti gotów był zrobić cokolwiek Tsu'Tey mu powiedział. Było to o tyle dziwne, że z natury Pakx'Ti był uparty i naprawdę trudno było go do czegoś zmusić. Może po prostu zgadzał się ze wszystkim z Tsu'Teyem?
Quote from: Tsu'Tey<Txon'ite? Dużo już umiesz mówić w tym języku.... angielskim?>
Dodał po chwili Tsu'Tey gdy Pakx'Ti okazał się niezbyt rozmowny. No właśnie. Txon'ite.
<Czy ona też musi z nami iść?> Zastanawiał się Pakx'Ti. Nie przepadał za Txon'ite, choć nigdy nie miał odwagi tego powiedzieć głośno. Tolerował ją, ale nie bardzo lubił kiedy się kręciła koło Tsu'Teya. Może był lekko zazdrosny o przyjaciela. Cały czas miał wrażenie, że ona coś do nie go czuje. Choć nigdy o tym z nikim nie rozmawiał. Widać było jak dokładnie dobiera słowa podczas rozmów. Jak zachowuje się zbyt... normalnie, wręcz nienaturalnie normalnie. Choć Pakx'Ti wiedział, że to nie jego sprawa. Inną rzeczą powodującą niechęć Pakx'Ti do Txon'ite, było jej zaufanie i zainteresowanie aysawtute. <Przecież oni nie widzą! Są ślepi! Czego możemy się od nich nauczyć?> - rozmyślał. Poprawił łuk i zaczął przysłuchiwać się rozmowie dwójki dzieci idących za nimi. Rozmawiały one o liczebnikach po angielsku. Poprawiając się nawzajem policzyły do 20. Największy problem miały z 15-fertìng. Pakx'Ti też w myślach powtarzał kolejne liczebniki. Inne dzieci kłóciły się jak poprawnie wymawiać słowo om oznaczające, o ile dobrze zapamiętał kelutrel. Choć kelutrel to dosłownie om'tri. Resztę podróży Pak'Ti spędził praktycznie powtarzając poznane do tej pory słowa i przysłuchując się rozmawiającym.
oel kame futa oel kekame ke'u

Unicorn

dr Grace Augustne

Grace zauważyła reakcje Parkera na słowa Roberta i od razu pożałowała, że zabrała przyjaciela ze sobą. Po co ten idiota się odzywał? Zawsze musiał zrobić coś na opak! Jednak w tej chwili jedno groźne spojrzenie w jego kierunku musiało wystarczyć... Nie mogła przed Selfridgem rugać swojego przyjaciela i podkomendnego jakby nie patrzyć.

Quote from: Parker-Quartich jest odpowiednią osobą, na odpowiednim stanowisko. Ma trochę szorstką powierzchowność, ale jest również najlepszym szefem ochrony jakiego do tej pory mieliśmy! Chciałbym też zanaczyć, że odkąd on kieruje ochroną i akcjami militarnymi, statystycznie liczba ofiar wśród tubylców zmalała. Nie liczą się metody, tylko efekt. Nie myślisz chyba, że Quartich jest na tyle głupi by grozić bronią dorosłym Na'vi? he? Było to na tę chwilę, jedyne "spokojne" rozwiązanie

Grace słuchała łypiąc gniewnie na Parkera. Odpowiednią osobą? Ten brutal wszystko niszczył! Niszczył jej stosunki z Na'vi... pogarszał napiętą sytuację i była pewna, że gdyby miał okazję wybił by wszystkich Na'vi z powierzchni planety. Zapewne czekał jedynie na taki rozkaz. Dla niego życie nie miało wartości, napędzała go jedynie mania zabijania.
Statystycznie odnośnie do czyjegoś życia było najgorszym określeniem w jej mniemaniu. Owszem była naukowcem i wiele razy podkreślała, że coś statystycznie się działo częściej, lub jest tego mniej, więcej... ale tutaj chodzi o życie innych istot. O ich życie! Tu nie powinna wchodzić statystyka! Tym powinno rządzić zupełnie co innego! Zrozumienie do jasnej cholery! Dlaczego nikt nie mógł tego pojąć?
Nie liczą się metody???
Grace już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Parker jeszcze nie skończył... A nawet się do niej zbliżył.

Quote from: Parker- Nieporozumienie? A więc tak się to teraz nazywa? To może zbombardujemy jakąś ich wioskę i powiemy że to było nieporozumienie! Nie rób ze mnie kretyna, każdy w tej bazie wie... A ty próbujesz ich bronić. Jak mam to rozumieć? Po co masz się z nimi spotykać?

Grace odwróciła od niego spojrzenie na chwile... Tak miał w tym trochę racji. Sama zastanawiała się dlaczego Na'vi zaatakowali tamten posterunek... ale chyba musieli mieć jakiś powód! Na'vi nie byli z natury tacy, że robili coś bez przemyślenia.

- Jak to po co? - wybuchnęła nagle. - Żeby załagodzić tą absurdalną sytuację! Trzeba o tym z nimi porozmawiać... Jeżeli będziemy odpowiadać straszeniem dzieci bardzo szybko może dojść do wojny!

Quote from: Parker-Ha, trafiłaś w sedno - dobrze wiesz że to nie ja decyduję o twoich badaniach. Ale, to ja mogę ci je utrudnić. Jestem ciekaw jak byście sobie poradzili bez tej całej dodatkowej pomocy RDA?

I z tymi słowami Grace zamknęła usta i spojrzała z całą złością na Parkera. Utrudnić jej badania? Jak on śmiał tak w ogóle mówić? Niestety przeczuwała, że miał takie możliwości i wcale by się nie zawahał przed zrobieniem jej jakiegoś świństwa gdy tylko nadarzy się taka sposobność. Po chwili odwróciła spojrzenie i zastanowiła się nad opcjami wyjścia z tej sytuacji. Nie mogła sobie pozwolić by Parker do końca zamienił się w jej wroga, bo wtedy jej praca rzeczywiście będzie utrudniona... Mogłoby to też wpłynąć na stosunki z Na'vi. RDA zaczęło by robić co chcą bez jakiekolwiek kontroli z jej strony... Nie! nie mogła do tego dopuścić...
Spojrzała znowu przelotnie na Roberta... tym razem bardziej zrezygnowana.

- Dobrze... Nie będę już się sprzeczać...Tylko nie rób takich akcji bez mojej wiedzy.

Westchnęła próbując się jeszcze bardziej uspokoić.

- Właściwie to przyszłam tu w sprawie tego Bakera... Możemy go podłączyć... ale jeżeli popełni jakąś głupotę to go wywalę... bez dyskusji. Zgoda?

Czekała na jego odpowiedź przewiercając go groźnym spojrzeniem.

Na'rìngyä vrrtep

#31
Parker wyczuł drobną zmianę w zachowaniu Grace. Uznał to za sukces, a przynajmniej za zamknięcie tej niewygodnej kwestii. W gruncie rzeczy, wcale nie dążył do utrudniania Grace pracy. Był to tylko straszak, program "Avatar" był zbyt ważny i drobny donos na Parkera w tej sprawie, był szalenie niebezpieczny.
Quote- Dobrze... Nie będę już się sprzeczać...Tylko nie rób takich akcji bez mojej wiedzy.
Selfridge odetchnął w duchu. Nadal był górą, jego naturalne zdolności się przydawały.
Quote- Właściwie to przyszłam tu w sprawie tego Bakera... Możemy go podłączyć... ale jeżeli popełni jakąś głupotę to go wywalę... bez dyskusji. Zgoda?
Parker odpowiedział:
-A skąd u ciebie taka nagła zmiana, co? Mam nagle uwierzyć, że całkiem zmieniłaś zdanie. Wiem. Chcesz by Mat znalazł się pod twoją kontrolą, mi rzucając kość.
Parker podejrzewał już od pierwszej rozmowy, że Grace nie zostawi sprawy Bakera w spokoju. Ta kobieta naprawdę nie lubiła mieszania się do jej działki. Właściwie była to cecha podobna. Grace się z tym nie obnosiła, ale jakieś cechy przywódcze miała - wyraźnie się wybijały przy takich sytuacjach.
-Zgodzę się, ale mam pewne warunki. Mat Baker uda się z tobą na miejsce z potkania z Na'vi. Przeszedł konieczny trening - zna język, kulturę, a ponadto ma dużą wiedzę naukową. Może nawet go polubisz. To jest warunkiem, zgadzasz się?
Parker wyraźnie zdenerwował Grace. Przycisnął ją do ściany, mógł być pewien że jej się to nie podoba. Dla załagodzenia sytuacji, kończąc tym samym rozmowę z Grace, dodał:
-Aha, jeszcze jedno. Kika dni temu prosiłaś o nowego pilota. Przydzielam ci Trudy Chacon wraz z jej maszyną i jednego strzelca do ochrony. -Parker podszedł do drzwi, jednocześnie sygnalizując, że to już koniec- Zarząd przysłał mi również myśliwego, tropiciela. Ma za zadanie ochraniać grupy naukowe w dżungli. Oddałem tę sprawę Quartichowi - więc nie miej o to do mnie pretensji. Facet nazywa się Samson McKnight. Radzę byś ty, lub Creeze z nim pogadali. Właśnie, panie Creeze, proszę się do mnie zgłosić jutro rano. A teraz żegnam.
Parker zamknął drzwi za parą naukowców.



Na'rìngyä vrrtep

Mat Baker był rozdarty. Po dłuższych rozmyślaniach w samotności, wreszcie dostrzegł swoją rolę w tym wszystkim. Jako avatar, był dla każdego tutaj szalenie ważny. Każdy chciał go kontrolować, zrobić z niego swojego pieska, maskotkę. Parker, Quartich i Grace. Najważniejsze osoby na całej Pandorze. Każda z nich miała władzę, miała swoje osobiste cele. Co prawda Mat nie zdążył jeszcze ich poznać, ale z wypowiedzi Wainfleeta i Maxa, domyślił się o co chodzi. Postawiono przed nim wybór. Nie mógł pozostać neutralny, nie tu, nie na Pandorze. Quartich - wyraźnie dążył, do wykorzystania Bakera, w formie tłumacza, oraz dużego niebieskiego komandosa. Prawdopodobnie jutro, razem z Carlsonem i Wainfleetem - mieli znów odwiedzić szkołę dr. Grace Augustine. Baker domyślał się w jakim celu. I tu stawał przed nim wybór... Na miejscu, mógłby odmówić współpracy z żołnierzami - tym samym zniechęcając do siebie Quaritcha, co mogło być niebezpieczne. Mógł również, postraszyć młodych Na'vi - za cenę zniszczenia przyszłych stosunków i kontaktów z nimi. Byłby to cios wymierzony w Grace, która z pewnością by go znienawidziła. Z początku Mat widział tylko te dwa rozwiązania. Obydwa strasznie stronnicze, niekorzystne dla niego. Nie lubił naukowców, ale jednocześnie jego charakter i osobowość, nie pozwalały mu na straszenie dzieci. Baker sam uważał się za tego dobrego "good guy".
Istniał jednak trzecia opcja. W pewnym stopniu neutralna - mógł pozostać jutro w bazie. Jednak to rozwiązanie, wymagało by od niego zwierzenia się przed Selfridgem z jego rozmyślań. Nie mógł być pewien, czy Selfridge utrzyma to w tajemnicy, przed resztą. Wtedy stracił by w oczach wszystkich.
Po krótkim namyśle, rozważeniu wszystkich opcji, Mat postanowił, że jutro pójdzie do Selfridga i powie mu o szkole Grace. Mogło się wydawać, że jest to najlepsze dostępne rozwiązanie...



Sa'ethri

#33
Txon'ite

Quote from: Tsu'Tey- <Txon'ite? Dużo już umiesz mówić w tym języku.... angielskim?>

- <Trochę... Wciąż się uczę> - powiedziała niechętnie. - <Dzieciom to jakoś łatwiej przychodzi. Ale myślę, że byłabym w stanie się porozumieć.>

Nie była w najlepszym nastroju. Wydawało jej się, że dostrzega jakąś zmianę zmianę w zachowaniu Pakx'Ti wobec Tsu'Teya. Może to było mylne wrażenie, ale wyczuwała między nimi jakby chłód... Prawie ze sobą nie rozmawiali. Zresztą, odkąd przybyli Ludzie Nieba, ze wspólnotą plemienia działo się coś złego. Ona, Txon'ite, zawsze trzymała się na uboczu, ale ostatnio wszyscy jakby stali się nagle bardziej powściągliwi, ostrożniejsi... Mniej szczerzy. Czy to obecność obcych tak na nich działała? I co były warte jedność i braterstwo Omaticaya, skoro samo przybycie Tawtute zdołało nimi zachwiać?
Nie dało się zaprzeczyć - coś niedobrego wisiało w powietrzu. Czuła się, jakby nad ich głowami zbierały się czarne chmury, zwiastujące burzę... Mimo, że niebo było czyste i jasne.
Rozmowa się nie kleiła, a Txon'ite nie miała ochoty podtrzymywać jej na siłę. Względna cisza, przerywana tylko zdawkowymi komentarzami oraz śmiechem i przekomarzaniem dzieci, trwała aż do momentu, gdy dotarli do szkółki.

Unicorn


Grace

Quote from: Parker-A skąd u ciebie taka nagła zmiana, co? Mam nagle uwierzyć, że całkiem zmieniłaś zdanie. Wiem. Chcesz by Mat znalazł się pod twoją kontrolą, mi rzucając kość.

Grace nie odpowiedziała, podniosła jedynie brew na te słowa i patrzyła na Selfridga... Nie musiała nic mówić. Dobrze wiedziała, że Parker domyśla się o co chodzi. Ale szczerze mówiąc miała to w dupie. Niech myśli sobie co chce. Ona i tak zrobi wszystko po swojemu jak zawsze. Pewnie, że chciała mieć Bakera pod kontrolą! Do jasnej cholery to był jej program, jej badania... Rozumiała postępowania Parkera w innych kwestiach.. Kłóciła się znim o nie często,ale w gruncie rzeczy je rozumiała. Jedynie gdzie miała wpływ to jej program. I nie zamierzała oddać tej władzy.

Quote from: Parker-Zgodzę się, ale mam pewne warunki. Mat Baker uda się z tobą na miejsce z potkania z Na'vi. Przeszedł konieczny trening - zna język, kulturę, a ponadto ma dużą wiedzę naukową. Może nawet go polubisz. To jest warunkiem, zgadzasz się?

Doktor zmarszczyła brwi. Zna kulturę? Język? Mógł się o nich uczyć, ale żeby je znać? Tego nie można było poznać nie będąc tutaj! Za chwilę Grace prychnęła z rozbawieniem. Polubić go? To było dobre... Grace nie lubiła ludzi... Nie lubiła kontaktów z nimi... zamiast nich wolała zapalić papierosa, posiedzieć nad stertą papierów, wyników badań. Istniały wyjątki jak Robert. Ale z nim była inna sytuacja... Lubili się za warstwą sarkazmu i kpin. Nie byli dla siebie mili.. przynajmniej w takim sensie jak zazwyczaj ludzie to rozumieli.

Brać kogoś kogo nie znała do Na'vi? Oni też go nie znali... a byli bardzo nie ufni w stosunku do nowych Avatarów. Ale czy miała jakiekolwiek wyjście? Westchnęła i przeklęła w duchu całą tą sytuację. Pokiwała jedynie głową nawet nie patrząc na Parkera.

Quote from: Parker-Aha, jeszcze jedno. Kika dni temu prosiłaś o nowego pilota. Przydzielam ci Trudy Chacon wraz z jej maszyną i jednego strzelca do ochrony
Zarząd przysłał mi również myśliwego, tropiciela. Ma za zadanie ochraniać grupy naukowe w dżungli. Oddałem tę sprawę Quartichowi - więc nie miej o to do mnie pretensji. Facet nazywa się Samson McKnight. Radzę byś ty, lub Creeze z nim pogadali. Właśnie, panie Creeze, proszę się do mnie zgłosić jutro rano. A teraz żegnam.

Nareszcie... to była dobra nowina. Potrzebowali nowego pilota... docierali coraz dalej zbierając próbki, ale wędrówka piechotą męczyła i tracili jedynie czas. mająć pilota i pojazd ich badania ruszyły by z nowym tempem.
Myśliwego? Grace ruszyła w kierunku otwartych drzwi.. ale zatrzymała się na chwilę... po co im jakiś zawszony myśliwy, tropiciel? Trzeba będzie pogadać z tym Samsonem... ale i z Quartichem też. Chociaż tego typa akuart Grace wręcz nienawidziła.

Z momentem kiedy Parker poprosił Roberta o zgłoszenie się jutro GRace poczuła nie miły kłucie w sercu. Czyżby coś kombinował? Co chciał od Roberta. Drzwi zamknęły się za nimi zanim Grace zdążyła cokolwiek więcej powiedzieć. A niech to wszystko szlag!

Spojrzała gniewnie na Roberta.

- Nie potrafisz trzymać języka za zębami... - wycedziła przez zaciśnięte zęby... i ruszyła prędko korytarzem do laboratorium..

- Jest już cholernie późno! Na'vi już pewnie dotarli do szkoły.. a nas tam nie ma!

Nie patrzyła czy Robert idzie za nią... jakoś wiedziała, że tam jest. Dotarli to ulubionego pomieszczenia Grace... to tutaj przenosili się w ciała swoich Avatarów... Tutaj Grace odczuwała, że żyje. Podeszła do pierwszego lepszego 'łóżka' jak żartobliwie to określali niektózy i zaczęła szykować się do wejścia.

- Niech mnie ktoś szybko podłączy!! - krzyknęła w kierunku, nie ważne kogo... chciała być jak najszybciej w szkole!

Unicorn


Tsu'tey

W odpowiedzi na zapowiedź jutrzejszego polowania Tsu'tey otrzymał jedynie kiwnięcie głową i uśmiech. Żadnego komentarza... żadnego słowa sprzeciwu na zaistniałą sytuację. Nic... Dziwiło go za każdym razem, że jego przyjaciel ani razu mu się nie sprzeciwił w żadnej kwestii. W stosunku do innych Pakx'Ti był raczej uparty i zawsze miał swoje zdanie... w większości przypadków odmienne od osoby, z którą dyskutował. Taki miał już charakter. Ale przy nim.. przy Tsu'teyu natura Pakx'Ti nie była kamieniem, który ciążył pomiędzy nimi... Pakx'Ti stawał się... uległy? Zgodny? stawał się po prostu kimś innym. Tsu'tey uważał to za zaszczyt mieć takiego przyjaciela, który spiera cię za każdym razem, nawet jeżeli możesz się
mylić.
Ale też czasami Tsu'tey wolałby wiedzieć co naprawdę krąży w głowie przyjaciela. Zdawało mu się, że po wyborze na przyszłego wodza jego przyjaciel zaczął zwracać się do niego z większą rezerwą. Ale mogło mu się to jedynie wydawać. Więc nawet o tym nie wspomniał Pakx'Ti. Teraz zaległa między nimi głucha cisza.. podczas gdy on zadał pytanie Txon'ite.

Quote from: Txon'ite
- <Trochę... Wciąż się uczę Dzieciom to jakoś łatwiej przychodzi. Ale myślę, że byłabym w stanie się porozumieć.>

Tsu'tey spojrzał na Txon'ite gdy ta odpowiedziała. Dla niego angielski był koszmarem... Nauka przychodziła mu trudno... i nieraz Neyriti śmiała się gdy przekręcał jakieś słówko... Zresztą wtedy następowały chwile rozluźnienia przy Neyriti, które raczej rzadko się zdarzały.
Tym razem to on pokiwał głową. Dzieciom wszystko łatwiej przychodziło... łatwiej rozumiały i szybciej się uczyły. Dlatego należało dbać o ich edukacje. Choć nie do końca Tsu'tey rozumiał jaki sens był w uczeniu ich języka Ludzi Nieba. Powinny uczyć się czynności, które przydadzą im się w życiu... A kontaktami z obcymi powinni zająć się starsi... Mo'at już dobrze mówiła po angielsku... bardziej z opowieści dzieci, bo sama rzadko zjawiała się w szkółce choć i zdarzały się takie dni. Tsu'tey sam nigdy jej tam nie widział, ale Grace mówiła, że się zjawiała. Trudno mu było sobie wyobrazić widzącą tsahik w szkole... uczącą się czegoś obcego. I jeszcze raz do głowy wdarła mu się myśl, że to oni powinni nauczać!

Tsu'tey nie próbował ponownie nawiązać kontaktu... Ani Txon'ite ani Pakx'Ti nie mieli najwyraźniej ochoty rozmawiać. Tsu'tey zastanawił się tylko chwilę czy to przez niego, czy raczej niechęci jaką żywili do siebie... Bo najwyraźniej żadne z nich nie lubiło siebie nawzajem. A Tsu'tey szanował ich obydwojga... Nie lubił takich sytacji... Nasłuchiwał o czym rozmawiają dzieci... kłóciły się o jakieś słówka... ale umysł Tsu'teya był daleko od gramatycznych rozmyślań... Docierali powoli do szkółki...

Wokół było cicho, co od razu sprawiło, że Tsu'tey zmarszczył brwi zdezorientowany. Zazwyczaj gdy przychodzili Grace czekała w klasie lub na zewnątrz a wokół małego budyneczku w lesie krzątali się inni Ludzie Nieba w swych sztucznych ciałach Na'vi. Teraz nie było tu nikogo. Tsu'tey wystąpił nieco bardziej do przodu trzymając łuk w jednej ręce... a drugą nakazując reszcie grupie żeby została z tyłu. Przywołał do siebie Pakx'Ti i ruszły w kierunku budynku rzucając jedno spojrzenie w kierunku Txon'ite, żeby została z
dziećmi.

Wkroczył ostrożnie do budynku... rozglądając się podejrzliwie... Klasa była pusta... stołki i ławki pozostawione w normalnym porządku... Na tablicy widniały jakieś znaki... zapewne liczebniki po angielsku. Tsu'tey poczuł nagle ogarniający go gniew. Gdzie była Grace? Czyżby była to jakaś zasadzka?
Wczoraj przyszli wojownicy z bronią na lekcje.. czy dzisiaj przyjdą strzelać?

-<Nie podoba mi się to...> - skomentował w kierunku przyjaciela. -<Ludzie Nieba coś knują!>

Wypadł z budynku nie patrząc czy przyjaciel podążył za nim. Tsu'tey był wściekły. Ludzie Nieba lekceważyli sobie Na'vi... Podszedł prędko do Txon'ite...

-<Nie ma nikogo...> - rzucił w jej kierunku. - <Co oni sobie wyobrażają? Nie podoba mi się to... Zabierzesz dzieci z powrotem>

Gdy tylko to powiedział grupka dzieciakó zaczęła narzekać i głośno się sprzeciwiać. Tym razem Tsu'tey żałował, że nie u wszystkich ma taki posłuch jak u Pakx'Ti. Nie miał jednak zamiaru dyskutować z dziećmi! Spojrzał na nie groźnie i niektóre przestały natychmiastowo narzekać.
Odwrócił się od Txon'ite i ruszył z powrotem w kierunku budynku.

-<Pakx'Ti to może być zasadzka...> - powiedział zbliżając się do niego. -<Zobacz czy nie ma w okolicy żadnych obcych wojowników...>

Tsu'tey był naprawdę zdenerwowany.... i może przesadził z reakcją, ale nic nie to nie mógł poradzić. Wśród Na'vi spóźnienie było straszliwą obelgą...

W tym samym czasie jedna z dziewczynek pociągnęła Txon'ite za rękę i spojrzała jej głęboko w oczy.

- <My nie chcemy iść!!>

Thorinbur

Gdy zbliżali się do szkoły Pakx'Ti uderzyła nienaturalna cisza jaka panowała dookoła. Spojrzał on na Tsu'Tey i stwierdził, że przyjaciel również zwrócił na to uwagę. Zdjął więc z pleców bezgłośnie łuk i wyjął jedną strzałę. Oparł strzałę o palec trzymany na łuku gotów do strzału. Tsu'Tey przywołał go ruchem ręki i uciszył dzieci, po czym razem ruszyli w kierunku budynku, wychodząc na polanę i czujnie się rozglądając. Tsu'Tey wszedł do budynku, Pakx'ti podążył za nim. W klasie wszystko wyglądało w porządku.

Quote from: "Tsu'Tey<Nie podoba mi się to... Ludzie Nieba coś knują!>

Pakx'Ti zauważył zmianę w zachowaniu przyjaciela. Zazwyczaj opanowany w tej chwili wpadł w gniew.
Wyszedł szybkim krokiem z budynku. Pakx'Ti ruszył za nim i zatrzymał sie przy drzwiach. Obserwował jak Tsu'Tey rozmawiał z Txon'ite, jak prosi ją by zabrała dzieci spowrotem do kelutrel. Żadko miał okazję obserwować Tsu'Teya zdenerwowanego. Pakx'ti nie odczuwał złości. Był skupiony, czyjny. Wypatrywał wszelkich nieprawiłowości, nasłuchiwał najdrobniejszych dźwięków

Quote from: "Tsu'Tey<Pakx'Ti to może być zasadzka... Zobacz czy nie ma w okolicy żadnych obcych wojowników...>

Pakx'Ti kiwnął głową i zawiesił łuk na ramieniu, odłożył też strzałę, po czym zwinnym skokiem podskoczył łapiąc sie krawędzi dachu. Podciągnął się i następnie wskoczył na gałąź pobliskiego drzewa. Całą czynnośc wykonał bardzo sprawnie i praktycznie bezgłośnie znikając miądzy gałęziami. Praktycznie znalazł się na polowaniu. Tylko tym razem zwierzyną byli tawtute. Nie dane by mu było co prawda przebić zdobyczy strzałą, chyba że ta by zaatakowała, lecz pozostałe elementy: skradanie się, wypatrywanie i tak dalej, były identyczne. Rozglądał się poruszając się bezszelestnie wśród konarów drzew. Powoli przemieszczał się w kierunu z którego ostatnim razem nadeszli wojownicy tawtute. Było to najbardziej prawdopodobne miejsce ich przebywania. Gdy nie odniusł rzadnego sukcesu powoli przesówał się coraz dalej i dalej. W pewnym momencie gdy był już kawałek od szkoły, usłyszał ryk silników helikoptera. Samson SA-2 Leciał w kierunku szkoły. Przybijał się przez las wracając w kierunku szkoły, a gdy już dotarł na miejsce krzyknął do Tsu'Teya
-<Kunsìp! Lecą tutaj!>
Wychamował obok przyjaciela widząc, że dzieci wciąż tłoczą się na skraju polany, bardziej zainteresowane sytuacją niż przestraszone.
oel kame futa oel kekame ke'u

Sa'ethri

Było cicho... Zbyt cicho. Txon'ite poczuła narastający niepokój. Jej towarzysze również wyglądali na zdezorientowanych. Nic dziwnego... Coś wyraźnie było nie tak.
Mężczyźni weszli do budynku, ona została z dziećmi. Ktoś musiał... Pomyślała, że powinna jakoś je uspokoić, powiedzieć, żeby się nie bały, ale dzieci wcale nie wyglądały na przestraszone. Zdusiła w sobie złość, że to ją zostawiało się w tyle. Tak, oczywiście, pilnowanie młodszych było odpowiedzialnym zadaniem... Ale nienawidziła czekać bezczynnie.
Nie musiała jednak czekać długo. Tsu'Tey wypadł z budynku, a ją aż zmroziło na widok wyrazu jego twarzy. Wyglądał na wściekłego. Co się tam stało?

Quote from: Tsu'Tey
-<Nie ma nikogo... Co oni sobie wyobrażają? Nie podoba mi się to... Zabierzesz dzieci z powrotem>

Dzieci zareagowały natychmiastowym sprzeciwem, co dodatkowo ją zdenerwowało. Za grosz szacunku! Tsu'Tey nie czekał nawet na jej odpowiedź. Zwykle nie miał nic przeciwko, by inni zabrali głos, ale teraz nie było czasu. W takich chwilach był wodzem...
- <Nie słyszycie, co się do was mówi?> - huknęła na dzieci. Spokój nic by tu nie dał. One też powinny się przestraszyć, może wtedy zaczną wykonywać polecenia!

Quote- <My nie chcemy iść!!>

Txon'ite wyrwała rękę z uścisku. Być może to było tylko spóźnienie, spowodowane jakąś nieprzewidzianą sytuacją... Ale jeśli to była zasadzka, nie wolno im było ryzykować. Bezpieczeństwo dzieci było najważniejsze.
Oczami wyobraźni zobaczyła związaną i zakneblowaną Grace, leżącą gdzieś w więzieniu, niezdolną, by powstrzymać swoich rodaków...
- <Jest mi obojętne, czego chcecie, a czego nie! Jeśli kazano wam iść, to pójdziecie! I to już!>

Nagle dobiegł ją znajomy dźwięk. Odwróciła się... nadlatywali Ludzie Nieba. Usłyszała krzyk Pakx'Ti... i wtedy zrozumiała. To z pewnością Grace i reszta, z małym czasowym poślizgiem, ale wreszcie dotarli na miejsce... Jednak jeśli to grupa uzbrojonych Tawtute, to Tsu'Tey i Pakx'Ti sami sobie nie poradzą, nawet nie mając na głowie gromady rozwrzeszczanych dzieci.
- <Tsu'Tey!> - wrzasnęła, starając się przekrzyczeć ryk silnika. - <Zawracajcie! Jeśli to zasadzka, zginiecie obaj!>

Na'rìngyä vrrtep

Mat Baker miał jeszcze sporo czasu do pierwszego podłączenia. Chciał jakoś pożytecznie spożytkować ten czas. Strzelnica nie wchodziła w grę. Mat doszedł do wniosku, że dobrze by było podbudować relacje z kilkoma osobami. Z Maxem, Wainfleetem i może z Grace - jeśli ją wreszcie spotka. Za pierwszy cel, Mat wziął Maxa. Udał się więc do laboratorium - nie spotkał go tam, spróbował więc w centrali avatarów. Max Patel, siedział przy jednym z monitorów, tłumacząc coś jednemu z naukowców. Mat Zawołał:
-Doktorze Patel, może pan tu na chwilę podejść
Max wstał i podszedł do Mata, widać było lekką niechęć.
-Znowu się spotykamy. Nie podłączę pana wcześniej...
-Nie, nie o to mi chodzi, chciałbym porozmawiać. Mówił pan coś o wycieczce do szkoły Grace.
-Tak, ostrzegałem pana. Nie będę tego owijał w bawełnę. Prowadzimy niemą wojnę z Quartichem. Ten człowiek za wszelką cenę próbuje popsuć nasze kontakty z Na'vi. Nie mamy nic przeciwko twojej wizycie, Baker - ale według rozkazów masz się tam udać z Wainfleetem i Carlsonem. Nie możemy na to pozwolić...
Mat był zdumiony, że naukowcy wiedzą tak wiele. Był pewien, że wszystkie niuanse są jakimś rodzajem tajemnicy. Tu w bazie faktycznie trwała wojna. Max kontynuował:
-...Kilkanaście minut temu, dowiedziałem się, że sytuacja nieco się zmieniła. Powiedzmy, że Parker nas poparł. W pewnym sensie. W każdym razie blokuje to na chwilę obecną działania Quarticha. Do szkoły Grace udasz się pod eskortą, ale ludzi zostawisz kilometr od szkoły. Cały dzień spędzisz w szkole - może nawet się czegoś nauczysz, po szkole natomiast, masz się udać z Grace do pewnego miejsca. Nie pytaj mnie o nic, bo sam nie wiem o co w tym wszystkim chodzi.
-Dobrze wiedzieć, dzięki doktorze...
-Mów mi Max -Max uśmiechnął się- a teraz zmykaj, mamy tu jeszcze sporo roboty.
Baker udał się do wyjścia z centrali. Rozmowa z Maxem zdecydowanie poprawiła mu humor. Rozwiązywało się wiele trudnych problemów i decyzji. Mat był ciekawy reakcji Wainfleeta na tę nową sytuację. Udał się więc...



Terìran Tawka

Browna w jego pracowni powitał swojski zapach chemikaliów i pełen euforii głos Sally
-Chodź tu!
Doktor urwał swoje rozmyślania o tym, jak długo będzie musiał się przyzwyczajać do ciała avatara i zszedł na ziemię. Spojrzał na Sally. Siedziała przed komputerem, po obu stronach mając stosy papierów i pootwieranych książek. Nie był to niezwykły widok, ale tym razem można było wyczuć że coś się jej udało. Brown podszedł do niej szybkim krokiem
- Masz coś? – W jego głowie kłębiły się myśli, tym razem już całkowicie nie związane z avatarem - ,,Czyżby Capsulatum w końcu zareagowało na nasze próby? Otumanienie receptorów sygnałów elektrycznych może być przełomem w badaniach" Sally odwróciła się w jego stronę. Była uśmiechnięta i zarumieniona.
- Nie to o czym myślisz. Ale coś niemal równie ciekawego. Po wystawieniu komórek rdzenia na działanie tego dużego dwucentrowego kompleksu rutenu, ich zdolność absorpcji ksenonu wzrosła o ponad sto procent!
- Szkoda że nie wzrosło pochłanianie radiacji. Co na ten temat mówią nam analizy genomu?
- Nic. Przynajmniej nie te fragmenty które rozumiem. W ogóle nie wiem co zaszło w środku.
- Dobra, zajmij się tym kodem, ja spojrzę na samą reakcję. Aha, przygotuj więcej tego kompleksu, jeśli wszystko w laboratorium pójdzie dobrze, chciałbym przetestować go w naturze!

Brown zasiadł przed komputerem z nową dawką energii. Miał przed sobą sporo pracy, ale był w swoim żywiole. W końcu miał cel... I nadzieję że czas do dwudziestej minie szybciej przy badaniach.
You are not on Pandora anymore. You are on Earth, ladies and gentlemen.
pamrel si nìna'vi ro [email protected] :)