AVATAR - Prolog [RPG] sesja otwarta

Started by Unicorn, February 05, 2010, 07:53:52 AM

Previous topic - Next topic

0 Members and 1 Guest are viewing this topic.

Sa'ethri

#60
Jeśli Txon'ite wydawało się, że uchwyciła w zachowaniu nieznajomego Na'vi jakieś podobieństwo do Pxen'tìla - teraz była pewna, że to niemożliwe. Pxen'tìl nie żył. Uciekł przecież dawno temu, mały, głupi Pxen'tìl... Zginął na własne życzenie. Nikt nie mógł samotnie przeżyć w dżunglach Pandory. A na pewno nie zagubione, zbuntowane dziecko.

Quote from: Kxamìl on March 21, 2010, 08:09:20 AM
Pierwsza strzała wbiła się pomiędzy Grace, a Txon'ite.

Drgnęła mimowolnie, kiedy wycelował w jej stronę. Ledwie strzała dotknęła ziemi, Txon'ite skoczyła do przodu i wśliznęła się przed Grace, zasłaniając ją własnym ciałem przed ewentualnym ciosem.
Grace była jedynym obecnym tu Człowiekiem Nieba. Jedyną osobą pozbawioną odruchów i zachowań, z którymi rodzili się tubylcy. Chociaż w ciele Na'vi, Grace była najsłabsza, najgorzej przystosowana. Widocznie Txon'ite uznała, że to właśnie doktor Augustine grozi największe niebezpieczeństwo.
A może po prostu nie zdążyła się zastanowić. Może to był po prostu odruch.

Młody Na'vi wciąż zachowywał się jak szalony. "Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone"? Co on bredzi? Txon'ite była już zupełnie zdezorientowana. Ale jeśli postradał zmysły, był niebezpieczny.
Zasyczała wściekle, odsłaniając zęby. Jej oczy lśniły dziwnym blaskiem. Mimo swojej drobnej postury, nie wyglądała teraz na kogoś, z kim można dyskutować.
- <Odsuń się> - powiedziała niskim, gardłowym głosem. - <Dwa kroki do tyłu. Już.>

Taronyuakawng

#61
Kinaftue wstała jak zwykle wcześniej, by zmienić starą Ti'pon przy pilnowaniu mreki u'lito.

- Kaltxì ma tsmuke. Ngaru lu fpom srak?
- Kaltxì. Oeru lu fpom. – odpowiedziała Ti'pon.
- Oel tok fìtsengit. Nga set hivahaw.
- Irayo – uśmiechnęła się, po czym ruszyła do swojego Eywa k'sey nivi'bri'sta by odpocząć po nocnej zmianie.

Kinaftue dorzuciła nieco zwierzęcego tłuszczu do paleniska i siadła obok. Niebo było bezchmurne, co wróżyło ładną pogodę. Chwilę później doszły ją pierwsze odgłosy ze strony kelutrel, plemię się budziło ze snu. W oddali ktoś zaintonował poranną pieśń, po chwili inne głosy dołączyły. Matki szykowały dzieci do szkoły dr Augustine. Myśliwi zbierali się czekając na Tsu'Tey`a.

Kinaftue wsłuchiwała się w śpiew przy akompaniamencie kojącego szumu wodospadów i wesołych pisków ikranów. To będzie dobry dzień – pomyślała uśmiechając się.

Widok kobiet idących w jej stronę wyrwał ją z zamyślenia. Trzeba przygotować poranny posiłek dla wszystkich. Przez chwilę jeszcze nuciła pod nosem otwierając kosze z zapasami, a gdy reszta do niej dołączyła jak zwykle zaczęły się opowieści. Podobno dziś kilka osób ma wyruszyć do Iknimaya, aby poddać się próbie łowcy; kilka matek martwi się o swoje dzieci - wczoraj sawtute przysłali kilku wojowników w okolice szkółki Grace. Jak zwykle nie obyło się od plotek, kogo wybierze młody Pxauk na swoją muntxa. Kinaftue po cichu miała nadzieję, że nie ją.. lubiła go, ale jak dla niej był zbyt porywczy.

Gdy już wszyscy się posilili, ktoś przyprowadził fa'li i pierwsze grupy myśliwych wyruszyły. Chwilę później Tsahta'in wraz z resztą wyruszyli na ikranach. Tsu'Tey postanowił uspokoić nastroje osobiście odprowadzając dzieci do szkółki. Pakx'Ti i Txon'ite mu towarzyszyli.

Obserwując jak się oddalają Kinaftue znów podsyciła lekko żar, po czym przyniosła swoje narzędzia i nucąc poranną pieśń zaczęła rzeźbić w kości nóż dla Tsahta'in.

Poland, Warsaw

Thorinbur

#62
W momencie gdy Pxen'til wyszedł z pomiędzy gałęzi i zaczął iść w ich kierunku Tsu'Tey natychmiast zareagował wyciągając łuk i oddając ostrzegawczy strzał pod stopy dziwnego przybysza. Ten zatrzymał się i również zdjął łuk, co było bardzo głupie biorąc pod uwagę, że Tsu'Tey po wypuszczeniu pierwszej strzały błyskawicznie przygotował kolejną i tym razem celował dokładnie w lekkomyślnego Na'vi. Pakx'Ti nie miał pojęcia co powstrzymywało Tsu'Teya przed strzałem. Może fakt, że szcześliwie dla Pxen'tilla te nigdy nie ustawił łuku tak by którakolwiek ze strzał, bo założył na cięciwę 3 na raz, celowała w któregoś z Na'vi. Ustawił on łuk poziomo i wypuścił trzy strzały które wbiły się w ziemię tuż przed całą grupą. Po czym odrzucił łuk i zaczął iść w kierunku Pakx'Ti i reszty. Ponownie nie wiem co go uratowało. Może to ciekawość Tsu'Teya, będzie musiał z nim o tym porozmawiać. Co za wariacki dzień. Co za wariacki Na'vi! Pakx'Ti był pewien, że mają do czynienia z kimś szalonym. Zachowywał się dziwnie, nielogicznie, a kwestia którą wypowiedział tylko utwierdziła go w tym przekonaniu.

Quote< Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone ! >

Co on bredzi? W tym momencie Na'vi był niebezpiecznie blisko więc Pak'Ti wyciągnął nóż i stanął w lekkim rozkroku. Był gotów do zadania błyskawicznego ciosu i wiedział jedno. Nie będzie czekał jak Tsu'Tey. Miał dość i za dużo  już dziś było dziwnych sytuacji. Był gotów zabić. Jeden nieostrożny ruch. Gdyby to on trzymał strzałę na cięciwie wcześniej, nie Tsu'Tey to ten wariat już leżał by martwy.

Quote< Jeśli chcecie to strzelajcie. Nie boje się śmierci ale sugerując po waszych twarzach, nie poznajecie starego znajomego, a w szczególności ty Tsu'tey. Powinieneś przecież poznać swojego starego ucznia, a zarazem przyjaciela. >

'Eylan?? Pomyślał Pakx'Ti. Może to dla tego jeszcze żyje... Ale to nie zmienia faktu że jeszcze jeden fałszywy ruch i jest martwy. Dość tego, za dużo wypadków, i przypadków odkąd przybyli ludzie nieba. Trzeba z tym skończyć.
Cierpliwość Pakx'Ti już dawno była na granicy wyczerpania i ostatnie wydarzenia wyczerpały jego jej ostatnie pokłady.


Txon'ite też była wyraźnie zdenerwowana. Zasyczała wściekle na przybysza i powiedziała:
Quote- <Odsuń się> <Dwa kroki do tyłu! Już!>

Pakx'Ti spojrzał ukradkiem na Tsu'Teya by zobaczyć jak on na to zareaguje.
oel kame futa oel kekame ke'u

Unicorn

Grace i Tsu'tey [/u]

Grace do końca nie wiedziała co się dzieje. Nie wiedziała kim był ten nadbiegający Na'vi, nie wiedziała jak zareagują pozostali i po raz pierwszy poczuła się naprawdę zagubiona i obca. Nie wiedziała czy ma jakoś zareagować czy stać w miejscu jak kołek. Zazwyczaj była pewna siebie i nie przejmowała się tym co inni powiedzą i czy zrozumieją jej działania. Tym razem zależało jej na utrzymaniu dobrych stosunków z tubylcami, którzy z początku ją fascynowali a teraz powoli zakochiwała się w ich kulturze, języku i charakterach. Zależało jej, żeby nie postrzegali jej obecności jako zagrożenie... Za wszelką cenę musiała utrzymać pokój między nimi a ludźmi. I dlatego teraz - po raz pierwszy w życiu zrozumiała, że nie może zachowywać się całkowicie naturalnie - musi uważać na wszystko co mówi i jak się zachowuje. Teraz w tej chwili poczuła to bardzo dotkliwie. Dlatego też stała w miejscu obserwując ze zdziwieniem i w szoku uświadomienia sobie, że ciąży na niej wielki ciężar kontaktów między Na'vi a ludźmi.

Tsu'tey pewnie wypuścił by już dawno wypuścił strzałę i zabił nieznajomego, tego kogoś spoza klanu... Coś jednak powstrzymało jego ręce. Gdzieś za nadbiegającym młodym Na'vi pojawił się coś czego nigdy w życiu się nie spodziewał. Serce przyszłego wodza zamarło... poczuł się jakby czas zwolnił gdy za plecami nieznajomego pojawiły się dwa unoszące się swobodnie na lekkim wietrzyku atokirina - znak od Eywy. Do chwili gdy strzała nie ugrzęzła koło stopy Tsu'tey stał nieruchomo, jakby sparaliżowany. Strzała wybiła go z tego stanu i postawiła z powrotem na ziemi. Nie miał jednak wątpliwości, że przed chwilą przemówiła do niego sama Eywa. Dała mu znak i wstrzymała przed wypuszczeniem strzały... Ocaliła nadbiegającemu chłopakowi życie.

Quote from: Pxen'tìl< Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone ! Jeśli chcecie to strzelajcie. Nie boje się śmierci ale sugerując po waszych twarzach, nie poznajecie starego znajomego, a w szczególności ty Tsu'tey. Powinieneś przecież poznać swojego starego ucznia, a zarazem przyjaciela. >

Quote from: Txon'ite<Odsuń się Dwa kroki do tyłu. Już.>

Grace podskoczyła i wydała z siebie cichy okrzyk zdziwienia gdy strzała wylądowała pomiędzy nią a Txon'ite... Odsunęła się nieco przerażona.. i z wdzięcznością przyjęła fakt, że Txon'ite chciał ją bronić, co uświadomiło jej także, że jest najsłabszą osobą w całym towarzystwie teraz. I nawet jeżeli chciała nie miała żadnej możliwości obrony. Musiała zdać się na Tsu'teya i jego towarzyszy. Nie miała innego wyjścia.

Tsu'tey zrobił krok do tyłu bardziej ze zdziwienia niż ze strachu. Pojawienie się atokirin wybiło go całkowicie z rytmu. Musiał na nowo się odnaleźć. Pierwsze słowa, który wypowiedział chłopak wydały się Tsu'teyowi dziwne... Bardzo dziwne i nie zrozumiane. Co on bredził? Zauważył że Pxen'ti wciągnął nóż i z stanął w pozycji gotowości do ataku. Sam Tsu'tey opuścił już łuk i przyglądał się nieznajomemu z mieszanką zaskoczenie i chęci zrozumienia zaistnienia sytuacji.
Przyjaciel? Poznawać go? Tsu'tey go znał? Starego ucznia i przyjaciela?

Tsu'tey zmarszczył czoło przyglądając się chłopakowi przed nim. Dawno temu stracił jednego z uczniów... stracił go dlatego, że nikt nie chciał mu powiedzieć o śmierci rodziców, dlatego że dowiedział się o tym w złych okolicznościach... dlatego, że uciekł do dżungli. Tsu'tey zapomniał o nim... a raczej zdawał sobie sprawę, że chłopak zginął. Nie miał przecież żadnych szans,żeby przeżyć w pojedynkę, samotnie wśród lasu. Z dzikimi zwierzętami, łaknących krwi, i z ludźmi nieba strzelającymi do wszystkiego czego nie znali.
Tsu'tey zrobił kilka kroków do przodu dając uprzednio znak Pakx'Ti kiwnięciem głowy żeby był gotowy zaatakować w razie potrzeby... oraz wyciągając rękę w kierunku Txon'ite aby uspokoiła się nieco. Podszedł naprawdę blisko... Widział zmęczenie na twarzy chłopaka, brud i wyraz zrezygnowania.
Uczeń? Przyjaciel?

Trudno było dostrzec rysy pośród brudu. Trudno było rozpoznać znajome oczy, teraz zdziczałe nieco. Ale im dłużej się im przyglądał tym więcej widział podobieństwa. Tsu'tey zaczął powoli kręcić głową...

- <To nie jest możliwe...> wyszeptał i zrobił jeszcze jeden krok do przodu. - <Mój uczeń odszedł i zginął... to nie możesz być...ty>

Tsu'tey przechylił głowę na bok by przyjrzeć się dokładniej chłopakowi przed nim. Oczy - te oczy były takie same, chociaż nieco zmieniły wyraz wciąż pozostawały tak samo ufne i spokojne jak zawsze.
Eywa zwróciła mu ucznia i przyjaciela. Czy było to możliwe?

- <Pxen'tìl?> zapytał i wstrzymał oddech w oczekiwaniu.

Kxamìl

Pxen'tìl nie musiał długo czekać na ich reakcję. Najszybciej zareagowała Txon'ite. Pxen'tìl nigdy nie widział jej takiej wściekłej. Najpierw zasyczała wściekle, a później niskim gardłowym tonem krzyknęła do niego.

Quote from: Sa'ethri on March 22, 2010, 10:06:14 AM
< Odsuń się. Dwa kroki do tyłu. Już. >

Pxen'tìl słysząc to miał zamiar to zrobić ale coś go powstrzymało. Nie wiedział co i nigdy się tego nie domyślił. Po Txon'ite zareagował Pakx'Ti. Na początku był spokojny. Jednak z każdą chwilą ten spokój przeradzał się w gniew. Pxen'tìl, z każdą chwilą przyglądania się dawnym przyjaciołom, miał zamiar cofnąć się i wrócić w głąb dżungli. Jednak zamarł w bez ruchu gdy zauważył jak Pakx'Ti wyciąga nóż i staje w pozycji do ataku.

< Pewnikiem czeka aż popełnię błąd lecz się zdziwisz. > pomyślał Pxen'tìl i zaczął teraz obserwować Tsu'tey'a.

Na końcu zareagował Tsu'tey. Pxen'tìla strasznie zdziwiło zachowanie przyjaciela. Jednak on nadal stał i czekał. Nagle Tsu'tey opuścił łuk i zaczął iść w kierunku Pxen'tìla. Jednak w między czasie kiwnął głową do Pakx'Tiego i wyciągnął rękę w kierunku Txon'ite. Pxen'tìla jednak mało to interesowało. Jedyne o czym teraz myślał to żeby mieć już to za sobą. Właśnie w tedy zatrzymał się Tsu'tey. Chłopak szybko zauważył jak przygląda mu się dawny przyjaciel. W tedy niespodziewanie Tsu'tey zaczął kręcić głową i mówić coś po cichu.

< Ciekawe co on tam powiedział ? > pomyślał Pxen'tìl

Jednocześnie podszedł w tedy bliżej Tsu'tey.  Chłopak zrozumiał teraz czemu mu się przygląda. Jednak nagle przyszły przywódca klanu pochylił głowę i zaczął dociekli wpatrywać się mu w oczy. Pxen'tìl miał zamiar coś powiedzieć ale Tsu'tey go ubiegł.

Quote from: Unicorn on March 26, 2010, 06:43:27 PM
< Pxen'tìl ? >

Młody Na'vi nic nie odpowiedział tylko się uśmiechnął bo wiedział, że słowa są tu zbędne. Jednak po chwili odezwał się:

< Tsu'tey. Przepraszam, że do was strzeliłem i uciekłem z plemienia. >

Jedyne na co teraz Pxen'tìl czekał to na odpowiedź Tsu'tey'a i reakcję reszty przyjaciół.
Ke'u ngay ke lu, fra'u letsunslu lu.

Livu mì fpom.

Sa'ethri

Txon'ite zamarła, wpatrując się w unoszące się w powietrzu atokirina. Rysy wygładziły się, lekki uśmiech zadrgał na jej wargach.
Znak od Eywy.
To zmieniało wszystko.

Czyli Pxen'tìl przeżył? Cóż z tego, że było to niemożliwe, skoro tak właśnie się stało. Eywa strzegła równowagi i harmonii, ale zdecydowała się go ocalić... Widać niektórych obdarzała szczególnymi względami. Była łaskawa dla swoich dzieci.
Jak zmieniły go lata samotności? Kim się okaże? Sprawiał wrażenie kompletnie szalonego, ale oni wszyscy nie zachowywali się normalnie. To wszystko działo się tak nagle. Wszystko było takie... nierzeczywiste. To dlatego tak reagowali. A Pxen'tìl był w końcu tylko dzieckiem. Niepewnym, zagubionym dzieckiem, którego życie potoczyło się nie tak, jak powinno.
Całe plemię z pewnością serdecznie powita odzyskanego towarzysza. Może przynajmniej jedno będzie od tej pory normalne?

Txon'ite postąpiła krok do przodu, jakby zapominając o obecności Grace, a może uznając, że nie ma już przed czym jej bronić. Chociaż w jej ruchach wciąż była czujność, uśmiech tylko się poszerzył, a dłonie same ułożyły się w gest powitania.
- <Oel ngati kameie, ma Pxen'tìl.>

rodrygo

Kowalsky
Hell's gate

Decyzja zapadła. Jak najszybciej należy rozpocząć wiercenia. Wstępne szacunki wskazują na znaczną zawartość unobtanium na południowych rubieżach B/III. Wkrótce wkroczą tam maszyny zmieniając resztki dżungli w prawdziwie księżycowy krajobraz.
Unobtanium. Kamień filozoficzny współczesnej inżynierii i nadzieja zażegnania szalejącego kryzysu energetycznego. Kowalsky nie trzymał u siebie bryłki metalu jak robiło to wielu górników, jednak doskonałe pamiętał barwę i połysk tego cudownego materiału. Powstały w skrajnych warunkach systemu alfy Centaura minerał na pozór nie wyróżniał się niczym szczególnym. Na'vi nazywali go fngap traktując dość lekceważąco, gdyż jako kruchy  nie był zbyt dobrym materiałem konstrukcyjnym. Do wyrobu noży i strzał lepiej nadawały się kości czy kamienie; sytuacja zmieniła się radykalnie po przybyciu ludzi pożądających go dla jego zaskakujących własności nadprzewodzących.
Kowalsky doskonale pamiętał wykresy opisujące szczególne własności elektryczne i magnetyczne unobtanium. Jednak od innych specjalistów różnił się tym, że widział również niebezpieczeństwa związane z eksploatacją złóż. Konflikt z ludem Na'vi i dewastacja miejscowej przyrody wydawały się być konieczną do zapłacenia ceną umożliwiającą zdobycie surowca. Inżynierowi nie podobało się to. Jako potomek doświadczonego przez liczne nieszczęścia narodu starał się widzieć więcej niż tylko statystyki zysku wydobycia. W swoim prywatnym dzienniku zapisał:
,, Zbyt wielu ludzi zginęło w walkach o ziemię, złoto, ropę i inne dobra. Pamiętajmy o tym. Nie przenośmy tych tragicznych zwyczajów na Pandorę"
Zamknął notatnik zastanawiając się jak niewielu podziela jego poglądy. Ale może kiedyś się to zmieni. Przyszłość może potoczyć się różnymi drogami.



Thorinbur

Pakx'Ti był zły. Za dużo się tego dnia wydażyło. Zbyt wiele niespodzianek. Odkąd przybyli ludzie nieba nic nie jest jak kiedyś zmącili odwieczny spokój tej krainy. Teraz jeszcze zaginiony Na'vi nagle pojawia się spowrotem. Z drugiej jednak strony Tsu'Tey wydaje się mu ufać i te atokirina w powietrzu. Pakx'Ti zaczął wierzyć że może pojawienie się Pxen'Til'a może nie być takie złe. Wydaje się być trochę szalony i momentami zachowuje się dość dziwnie i nie logicznie, lecz przetrwał sam w dziczy kilka lat. Zapewne jest więc dobrym wojownikiem, a w czasach jakie nastały każdy tsamsiyu się przyda.

Pakx'Ti opuścił więc nóż i poraz pierwszy od długiego czasu odprężył się lekko. Skinął głową w kierunku Pxen'Tila, na znak, że nie ma się czego obawiać z jego strony. Miał nadzieję, że nie będzie tego żałował.
oel kame futa oel kekame ke'u

Na'rìngyä vrrtep

Mat Baker
Mat odebrał nową wiadomość. Otrzymał już specjalne uprawnienia i miał prawo posiadać prywatną pocztę (bez autocenzury RDA). Wiadomość była z Ziemi od ... no właśnie. Mat nie znał nadawcy. Tajemniczy Yuri, to imię nic nie mówiło Matowi. Dodatkowo nie znał on żadnych Rosjan.
Przeczytał wiadomość trzy razy. Nie mógł uwierzyć w jej treść, po prostu wydawała mu się niewiarygodna. Dostał propozycję od jakiejś ziemskiej organizacji, na tajną współpracę. Prawdopodobnie w roli szpiega, człowieka wewnątrz. Treść wiadomości była zaszyfrowana, nawet mając podany kod w załączniku, Mat był pewien że jest to błąd w tłumaczeniu. Skąd znają go jacyś agenci? Czemu dostał taką propozycję, a może nie tylko on, a może to sprawdzian lojalności wobec RDA. Tak, właśnie ta opcja wydawała mu się najbardziej prawdopodobna. Nie odpisał, chciał pozostać wobec tego neutralny, bo inaczej mógłby zostać potrójnym agentem, a to nie wydawało się być zbyt zdrową opcją.
Ostatnie zdanie wiadomości brzmiało - Działamy dla ludzkości. - zastanowiło to Mata. Pomimo tych nieścisłości, ostatecznie skasował wiadomość i odszedł od komputera. Wstrząsnęły nim wątpliwości, ale dzisiaj nie miał już czasu na roztrząsanie tej kwestii. Skierował się w kierunku drzwi. Już była pora, za kilka minut miało nastąpić jego pierwsze podłączenie do Avatara.



Terìran Tawka

Brown wyszedł szybkim krokiem z biura Selfridge'a. 'Oddał nam Samsona na wyłączny użytek! Czyżby dręczenie dr. Augustine papierkową robotą przestało go bawić? A może to ten komandos tak rozwścieczył Grace że Parker musiał ją jakoś udobruchać?' – zastanawiał się idąc korytarzem. Minął stołówkę, całkowicie zapominając o tym że miał do niej wstąpić, i podążył do laboratoriów. Zatrzymał się gwałtownie na rozwidleniu – jeden korytarz prowadził do jego pomieszczenia, drugi zaś – w stronę głównego biolaboratoruim i pomieszczenia podłączeń. Brown popatrzył się w obie strony i po trwającym mgnienie oka namyśle wybrał drogę do biolabu.

Laboratorium było już dużo spokojniejsze niż wtedy, gdy był tu ostatnio. Stojące już z boku zbiorniki czyszczono, w innym pomieszczeniu pewnie to samo działo się z ciałami. Brown widząc że nie może przyjrzeć się raz jeszcze swemu avatarowi chciał już wyjść, lecz został zauważony przez Maxa i przywołany przez niego energicznym ruchem ręki. Klucząc między stanowiskami pracujących naukowców, Brown dostał się w końcu do biurka kolegi.
-Jak tam nowa dostawa? – zapytał się, ciekaw dlaczego Max chciał z nim mówić.
-Idzie nam świetnie, choć ty jak zawsze sprawiasz problemy – Max odpowiedział z uśmiechem.
-Problemy...? – doktor zawiesił głos zakłopotany, nie wiedząc czy przyjaciel żartuje, czy faktycznie nie powinno go tutaj być.
-Mhm. Nie wiem czy nie odesłać twojego avatara na ziemię jako wybrakowanego – mówił z rosnącym uśmiechem Max. Brown, coraz bardziej zdezorientowany zapytał nerwowo naukowca
-Mówisz poważnie? – Obraz na ekranie komputera zmienił się po tym jak Max nacisnął kilka klawiszy, pokazując widok z kamery pomieszczenia w którym leżały avatary. Uwijał się przy nich personel medyczny, oczyszczając je z płynu w którym spędziły całe swoje dotychczasowe 'życie'. Brown od razu poznał swojego – po niższym wzroście i innej, ale wciąż swojej twarzy. – Nie jest tak wysoki jak inne, ale to raczej zrozumiałe...
- Spójrz na ręce – przerwał mu Max. Brown przeniósł wzrok na umięśnione ramię, później na przedramię i dłoń... Która okazała się mieć cztery palce.
-O cholera – mruknął zaskoczony. - Spece z Ziemi spaprali robotę?
-Próbuję to ustalić, ale mówiąc szczerze nie wygląda na to. Wszystkie odczyty wyglądają normalnie, czekam na dokładniejsze badania medyczne i analizę cytogeniczną. Połowa laboratorium pracuje nad tobą, powinieneś być dumny!
Brown mruknął coś niezrozumiale i rozejrzał się ponownie po sali. Ściągnięto wielu naukowców do przygotowania avatarów, komuś musiało się śpieszyć...
-Myślisz że to nie błąd? W takim razie moje DNA...
-Jest bardziej niebieskie? Być może. Nie powiedziałem jednak że to nie jest błąd, czasem pomyłka człowieka jest furtką do ciekawych odkryć. Może się okazać że niechcąco wyeliminowano jedną z różnic avatarów i tubylców. Nie myśl sobie jednak że Na'vi nie uznają cię za tego, no...
-Demona. Vrrtep mì tslenga tokx
-No właśnie, demona. Wszystkie pozostałe cechy avatara pozostały – inne oczy, mocniejsza budowa...
-I mentalność. Wiem, próbowałem się do teko przygotować przez sześć ostatnich lat. Nie wiem jednak czy będę miał okazję spotkać Na'vi w najbliższym czasie, mam sporo badań terenowych...
-Jasne, badań. – Max błysnął łobuzerskim uśmiechem – Myślisz że nie wiem że będziesz się starał dostać tak blisko Drzewa Domowego jak to możliwe? – Brown już nabierał powietrza aby się obronić, choć faktycznie myślał o tym żeby badania rozpocząć na stanowisku 'gorących piękności' dość blisko Drzewa (wyłącznie jednak ze względu na ich wyjątkowe rozmiary), lecz Max nie dał mu dojść do słowa – Z resztą o tym i tak zadecyduje Grace. Ciekawe jak zareaguje na tą nowinę. Chyba tylko ona może przewidzieć jak na to zareagują Na'vi.
-Zastanawiam się dlaczego dr. Augustine poleciała dziś do szkoły Zawsze gdy przybywały nowe avatary, chciała wszystko mieć na oku.
-Może nie wiedziała że mają zostać 'uruchomione' tak szybko. Z resztą musisz pamiętać o akcji ludzi Quaritch'a na szkołę... Wiesz że stosunki z Na'vi są dla niej najważniejsze.
-To prawda – Brown uśmiechnął się lekko, próbując ukryć to że nie miał pojęcia o żadnej 'akcji'. Nie poświęcał ostatnio zbyt dużo czasu na rozmowy towarzyskie. Doktor zorientował się że teraz też nie czas na to: Max miał na prawdę dużo pracy. – Wiesz co, dziękuję ci bardzo że poświęciłeś mi parę chwil, nie przeszkadzam ci dłużej. Jeśli będziesz miał jakieś informacje odnośnie avatara, byłbym wdzięczny gdybyś dał znać...
-Jasne. Trzymaj się. – Max znał Browna już na tyle dobrze, aby wiedzieć że nie ma sensu przeciągać urwanej gwałtownie rozmowy. Chwilę później Brown wychodził z laboratorium, a Max kręcąc głową powracał do pracy.

Przepraszam za przydługą pogawędkę, ale miło mi się rozmawiało...
You are not on Pandora anymore. You are on Earth, ladies and gentlemen.
pamrel si nìna'vi ro [email protected] :)

Tireaniawtu

#70


Był kolejny wschód słońca. Ten sam jak każdy inne. Było słońce i był on. Siedział i rozmyślał o tym co znalazł i czego nie znalazł ostatniego dnia. Jego samotnicza natura podsuwała mu na myśl coraz to mroczniejsze i drastyczniejsze scenariusze. W pewnym momencie zauważył, że jest już południe. Odwrócił się plecami do wschodu, gdyż wiedział, że tam już gwiazdy nie zobaczy. Uczyniwszy to dostrzegł coś nad horyzontem. Skupił wzrok i dostrzegł Toruka. Wielki drapieżca leciał majestatycznie wzdłuż linii styku nieba z ziemią. Przyszła mu wówczas do głowy pewna myśl, którą zaraz usunął. Następnie przyszła druga. Wiedział już co musi i zarazem chce zrobić. Wziął trzy strzały. Przełożył przez ramię łuk i zszedł na dół. Udał się do miejsca, które koiło jego zmysłu. Na polanę Helicoradian'ów. Znalazł się tam chwilę później. Usiadł między roślinami i podziwiał ich piękno. Trwało to, krótko gdyż szybko wstał i poszedł zobaczyć się z matką. Gdy doszedł na miejsce popatrzył na nią i kiwnął głową. Wiedziała już co to znaczy. Była zarazem jedyną istotą, której mógł spojrzeć w oczy bez strachu, że ją skrzywdzi. Txepniäyu już koło niej nie było. Po chwili usłyszała głos jego ojca:
-Znów tam idzie. Prawda?
Tak - odpowiedziała.
Wiedzieli gdzie go szukać gdyby był potrzebny. Udawał się na Mons Veritatis. Wrócił na górę drzewa. Spojrzał po raz ostatni na dżunglę. Teraz zostawała mu już najtrudniejsza część wyprawy. Lot Ikranem. Brał pod uwagę też wysiłek i czas jaki mu zajmie dojście tam na piechotę. Po rozważeniu tych opcji, postanowił dosiąść Sayrok'a. Kilka sekund później inni Na'vi już wiedzieli kto i gdzie leci. Można było poznać jego charakterystyczny styl lotu lub raczej jego braku. Wszystko przez to, że jego myśli były chaotyczne, a musiał jeszcze pokierować zwierzęciem. Udało mu się dolecieć w zamierzone miejsce. Sayrok'a zostawił sto metrów niżej. Sam udał się na górę. Gdy stanął na szycie góry poczuł przepełniający go spokój. Usiadł z monetą w ręku. Miał jeszcze sporo czasu do końca dnia. Nie przeszkadzałoby mu to gdyby został tu do wieczora. Przecież póki co był sam i nie miał nic innego do zrobienia.

Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Yuthura

#71
   Yuthura siedział przy wodospadzie malowniczo opadającym kaskadami w dół urwiska gdzie tam w dole ciągnął się dalej jego nurt i znikał pomiędzy gęstą roślinnością Pandory.Lubił to miejsce, było ciche,spokojne pomagało mu uspokoić rozkołatane myśli i nerwy mógł przychodzić tu kiedy chciał i wiedział że nikt nie zakłóci jego kontemplacji.Ostatnio, od swojego powrotu do wioski przychodził tu często możliwe że nawet za często. Kiedyś tak nie robił, ale przybyli Oni, pojawili się znikąd i zaburzyli porządek tego świata w tempie w jakim nikt się tego nie spodziewał. Mimo to nie uważał, aby byli oni źli zresztą nie przyjmował wartości dobra i zła, widział tylko zagrożenia dla swoich bliskich, klanu i brak tych zagrożeń, właśnie to w rozumowaniu Yuthury było złem i dobrem.Ludzi nieba nie potrafił zaklasyfikować byli i tacy i tacy. Lubił jeśli to wogulę możliwe Dr.Augustine a znał i tolerował kilku innych, jednak wiele z nich było...nie potrafił tego określić..czymś przesiąknięci.
  <Siedzę tu już dostatecznie długo> - pomyślał i gwałtownie wstał. W głowie powstał mu już plan całego dnia...W trakcie wsiadania na swojego Ikran'a Postanowił że najpierw spotka się z Kinaftue słyszał że jest uzdolnioną rzemieślniczką - miał do niej pewną prośbę.
   Zaraz przed drzewem domowym postanowił zboczyć z kursu, po kilku minutowym locie wylądował w puszczy.Zeskoczył ze swojego Ikran'a wyjął nóż i zaczął zbierać zielono-żółte rośliny delikatnie i z czcią odcinając każdy listek, kiedy uzbierał dwie garście włożył je do swojego pokrowca na udzie i poleciał z powrotem w stronę domu. <Ehhh westchnął  będę się musiał jeszcze dzisiaj spotkać z Tsu'Tey> - i zrobił zniesmaczoną minę.Z nie wiadomego powodu nie przepadał za nim wojownik ten wydawał mu się nie spełniony i pełny jakiegoś dziwnego pożądania.
  Po powrocie zaczął szukać Kinaftue, biorąc pod uwagę jej nie typową urodę nie ciężko było ją znaleźć, dostrzegł ją prawie natychmiast po lądowaniu stojącą koło drzewa. Podszedł do niej powoli i powiedział:
<Kaltxì Kinaftue> - odwróciła się i rozpromieniła  <Jestem Yuthura nie wiem czy mnie pamiętasz kilkanaście lat temu znaleźli mnie członkowie waszego klanu i uratowali, a dwa lata temu wyruszyłem z stąd w podróż wróciłem nie dawno i mam do ciebie prośbę> - mówiąc to położył rękę na mostu i lekko się skłonił.
 <Tak oczywiście pamiętam cię, może nie zbyt wyraźnie ale jednak...Wiem> - powiedziała po chwili milczenia <, że byłeś dobry w walce wręcz swojego czasu nawet kogoś uczyłeś...No, ale dobrze o co chodzi, w czym mogę ci pomóc Tsumukan.> - powiedziała i spojrzała mu się w oczy z uśmiechem na twarzy.<No wiec...nie wiem jak to powiedzieć...jest mi potrzebny...hmmm...długi nóż, nie standardowo długi, jego rękojeść musiała by być mniej więcej taka> - w tym momencie narysował na piasku rękojeść <jej długość hmmm....powinna mieć około 30-40cm> - tu posłużył się jednostką miary którą poznał w szkole Dr.Augustine.<a samo ostrze powinno mieć coś około 140-150cm,klinga musi być solidna ostra i wytrzymała to samo tyczy się samej rękojeści. Całość powinna wyglądać tak:> - rozrysował cały miecz.

Kinaftue patrzyła się jakiś czas na rysunek który po chwili rozdmuchał wiatr i podniosła wzrok. >Z chęcią zrobię dla ciebie tą dziwną broń, jednak jeśli ma nie ulec zniszczeniu będę potrzebowała materiałów Ludzi Nieba, gdyż nasze mogą okazać się za słabe.> - Spojrzała się na niego żywo <ale proszę powiedz mi> - zadała mu całą serię szybkich pytań <Po co ci taka broń,czy umiesz jej używać, czy widziałeś już gdzieś taką i opowiedz mi o swojej historii w czasie podróży> - Yuthura spojrzał się na nią usiadł na pniu i zaczął mówić spokojnym głosem. <Jestem ci winny odpowiedzi na te pytania jednak historię mojej podróży proszę zostawmy na kiedy indziej...Co do twojego pierwszego pytania i drugiego pytania tak potrafię się tą bronią posługiwać w dość dużym stopniu, jest mi potrzebna bo uważam że nasze noże są nieco za krótkie i za mało zabójcze. Tak widziałem już taką broń u innego Na'vi mojego przyjaciela, który zniknął przedtem nauczając mnie walki tą bronią a sama jego postać wiąże się z moją podróżą zostawmy to więc na kiedy indzie.> - pomimo że mówiąc o stracie przyjaciela Yuthara mówił swobodnie Kinaftue i tak zasmuciła się, spuściła głowę i przeprosiła za nie taktowne pytanie. Yuthura spojrzał na nią ciepło <Nic się nie stało, kiedyś go odnajdę> - wziął rękę Kinaftue i włożył do niej jedną garść ziół które wcześniej zebrał <Ich zapach działa kojąco zawsze kiedy będzie ci przykro one ci pomogą.> - <Dziękuję> -  powiedział przez ramię odchodząc <kiedy zdobędę stop o który prosiłaś przyjdę a wtedy porozmawiamy> - odszedł.
 W czasie rozmowy wpadł na pomysł jak mógłby przysłużyć się wiosce. Podszedł do pierwszego lepszego napotkane Na'vi i kazał przekazać innym że każdy kto będzie chciał może stawić się za 2 dni pod korzeniem o świcie, w celu treningu z Yuthurą walki wręcz i nożem.Natychmiast także pożegnał się i odszedł poszukać Tsu'Tey'a po chwili dowiedział się że niema go w tej chwili w wiosce.Pamiętał że słyszał jeszcze przed wyjazdem o Na'vi samotniku kolekcjonującym rzeczy ludzi nieba, nazywał się...tak to jet to imię Txepniäyu. Odszukał jeszcze raz Kinaftue, która uczynna i ogólnie lubiana znała prawie wszystkich natychmiast powiedziała mu gdzie szukać matki Txepniäyu . Udał się do niej, a ona poinformowała go że jej syn udał się na Mons Veritatis, podziękował i natychmiast zaczął przygotowania. Sprawdził swoje noże, wziął trochę owoców poinformował gdzie go można znaleźć i dosiadł swojego Ikran'a - poleciał.

(Przepraszam za dwa razy miecze ale nie mogę się pozbyć ich cały czas dwa zamiast jednego się pojawiają)

Sa'ethri

dr Valentina Kosova

Odkąd dotarły zbiorniki z avatarami, Valentina miała pełne ręce roboty. Co prawda specjaliści z Ziemi dołączyli pełną dokumentację, ale na Pandorze i tak wszystko musiało zostać sprawdzone jeszcze raz. I w dodatku wynikła cała ta heca z avatarem Browna, wciąż jeszcze nie do końca wyjaśniona... Był dopiero ranek, a Valentina już wiedziała, że to będzie ciężki dzień.
Mimo wszystko, lubiła swoją pracę. Kiedy pierwszy raz znalazła się bazie, była pełna wątpliwości, które jednak z każdym dniem okazywały się coraz bardziej bezpodstawne. W końcu miała tu możliwość realizowania największej pasji swojego życia. Poza tym wyjątkowo dobrze zgrała się z zespołem. Jej najbliższy współpracownik, Max, okazał się świetnym facetem, polubiła go od pierwszej chwili. Grace była równą babką, kiedy się ją lepiej poznało; zresztą każdy błyskawicznie uczył się, jak z nią postępować, żeby nie stać się przyczyną jej irytacji. Kosova naprawdę nie miała powodów do narzekania.
A jednak trudno było uwierzyć, że spędziła tu już - czy to możliwe? - tak, ponad dwa lata...
Patrząc na asystentów, zajętych czyszczeniem zbiorników, Valentina doszła do wniosku, że może pozwolić sobie na chwilę przerwy. Zdjęła jednorazowe, gumowe rękawiczki używane w laboratorium i wyrzuciła je do kosza.
Kątem oka zarejestrowała obecność Browna, pogrążonego w rozmowie z Maxem. Raz jeszcze zerknęła na listę nowych, którzy mieli zostać pierwszy raz podłączeni do swoich avatarów, pokrytą odręcznymi, ledwie czytelnymi notatkami doktora Patela.
- Brown! - widząc, że kolega zamierza opuścić pomieszczenie, machnęła ręką, żeby poczekał. - Hej, Brown! Masz chwilę? Idę coś zjeść, może wybrałbyś się ze mną? Dawno nie mieliśmy okazji spokojnie porozmawiać...

Terìran Tawka

Drzwi już się otwierały przed doktorem, gdy usłyszał on swoje imię. Zatrzymał się gwałtownie i obrócił na pięcie, szukając wzrokiem osoby która go wołała. Zauważył gdy machnęła do niego. Była to młoda specjalistka od inżynierii genetycznej – Valentina Kosova.

- Hej, Brown! Masz chwilę? Idę coś zjeść, może wybrałbyś się ze mną? Dawno nie mieliśmy okazji spokojnie porozmawiać...

Brown zaśmiał się w duchu - 'Spokojnie porozmawiać, dobre sobie. Od dwóch tygodni nie mogę usiedzieć na miejscu, nie mówiąc o rozmowie... Nawet z Sally ostatnio więcej się kłócę niż rozmawiam... Sally! Stołówka! Znowu by mi się dostało.' – myśli szybko przemykały po głowie doktora. Chwilę trwało, zanim zorientował się że Valentina nadal czeka na odpowiedź.

- Doktor Kosova, dzień dobry! Bardzo chętnie będę pani towarzyszył... Szczególnie że sam miałem zamiar się tam wybrać. – Uśmiechnął się nieco postępując o dwa kroki naprzód, starając się zatrzeć złe wrażenie po tym jak się zamyślił. – Jak pani idzie praca? Mam nadzieję że nie przydzielono pani do sprawdzenia co ma więcej błędów genetycznych – mój avatar czy moja osoba.
You are not on Pandora anymore. You are on Earth, ladies and gentlemen.
pamrel si nìna'vi ro [email protected] :)

Unicorn

Tsu'tey i Grace

Im dłużej Tsu'tey przyglądał się chłopakowi przed sobą tym więcej dostrzegał szczegółów, więcej podobieństw.
Pamiętał jak Pxen'tìl uciekł. Pamiętał ten dzień jakby to było wczoraj. To Tsu'tey go szkolił i uważał, że ma potencjał, że może być kimś wielkim w klanie. Jego rodzice byli bardzo szanowani i poważani w klanie. Tsu'tey przyjaźnił się i z nimi. Po ich śmierci starał się pomóc młodemu Na'vi. Roztoczyć nad nim opiekuńcze skrzydła - uczyć i być dla niego przyjacielem, do którego może zwrócić się z każdą drobnostką. Chciał być dobrym przyjacielem pełnym zrozumienia. Niestety Tsu'tey nie potrafił do końca okazywać swoich uczuć, wyrażać swoich potrzeb. I w tym przypadku nie był w stanie przekazać swoich chęci Pxen'tìlowi. Był przy nim, ale jedyne co potrafił mu powiedzieć to o technice trzymaniu łuku, o sposobie wspinaczki... nie potrafił wesprzeć go w trudnych chwilach.
Kiedy tylko chłopak dowiedział się prawdy o śmierci rodziców, nie zwrócił się do Mo'at, do Eytukana... Nie zwrócił się do Tsu'teya.
Przyszły wódz strasznie przeżył tą ucieczkę. To właśnie Tsu'tey wyruszył pierwszy na poszukiwania. szukał nawet wtedy gdy inni stracili nadzieje... Zawrócił z drogi poszukiwań ostatni. Ostatni obejrzał się przez ramię na bezkresny las i pochylił głowę w cichym smutku i pożegnaniu przyjaciela.
Pogodził się z tym, że ten Na'vi nigdy nie wróci. Że już nie żyje.

A jednak w tej chwili... ten sam chłopak, chociaż zmarniały, chudy, brudny z nieco zdziczałymi oczami stał przed nim. Chłopak powitał go tym samym uśmiechem i tym samym wyrazem oczu co zawsze.
To był Pxen'tìl!
Chociaż oczy i umysł Tsu'teya jeszcze tego nie rozumiały, serce podpowiadało mu, że to prawda.

Quote from: Pxen'Til< Tsu'tey. Przepraszam, że do was strzeliłem i uciekłem z plemienia. >

Tsu'tey zmarszczył brwi i rozchylił lekko wargi ciągle w niemym zdziwieniu na zaistniałą sytuację.

Quote from: Txon'ite- <Oel ngati kameie, ma Pxen'tìl.>

Nawet nie spojrzał na Txon'ite, która teraz zbliżyła się do nich i powitała chłopaka tradycyjnymi słowami.
Tsu'tey wciąż przyglądał się Pxen'tilowi nie mogąc uwierzyć w rozwój sytuacji. 
Przepraszam, że do was strzeliłem i uciekłem z plemienia - te słowy wciąż dźwięczały w głowie Tsu'teya. W końcu drgnął lekko jakby wyrwany z zadumy. To naprawdę był Pxen'til!
Wojownik uśmiechnął się szeroko i wyciągnął dłoń w kierunku młodego Na'vi.

<Oel ngati kameie, ma tsmukan> - powiedział szybko i ścisnął ramię Pxen'tila mocno, jakby chciał się jeszcze upewnić, że chłopak nie jest dziwną marą z jego snów. - <Dobrze, że wróciłeś>


Grace obserwowała całą scenę nie wiedząc jak ma reagować. Ta cała sytuacja wytrąciła ją z charakterystycznej dla jej osoby pewności siebie. Czuła się dziwnie zagubiona. Była tu obca... to nie było jej miejsce. Jego Txon'ite opuściła ją całkowicie zapominając, że przed chwilą chciała ją chronić Grace złożyła ręce przed sobą i obserwowała.
Obserwowała jak Tsu'tey zbliża się do nieznanego jej Na'vi. Kroki tego wielkiego wojownika były trochę niepewne, trochę powolne... wahał się. Niedługo potem dołączyła do niego Txon'ite. Równie powoli i niepewnie z początku. Grace zmarszczyła brwi gdy Tsu'tey zadał jedno pytanie, chwilę później Txon'ite powitała młodzieńca z wyraźnym zadowoleniem i ulgą w głosie. Młody Na'vi przepraszał za ucieczkę... i gdy Grace to usłyszała jej serce się ścisnęło boleśnie. W momencie gdy ręka Tsu'teya wylądowała na ramieniu młodszego Na'vi dr Augustine pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
To było coś niesamowitego.
Była świadkiem połączenia rozdzielonych wcześniej Na'vi... Była świadkiem powitania zaginionego przyjaciela. Mogła by przysiąść, że nigdy wcześniej nie widziała równie wzruszającego obrazka jak teraz... Gesty z początku pełne wahania stały się teraz bardziej wyraźne, pewne, twarze z początku niepewne i zdziwione przerodziły się w maskę bezgranicznego szczęścia i zrozumienia.
Jedynie jeden Na'vi - Pakx'Ti trzymał się bardziej z boku, nie poddając się emocją.. może nie było z powracającym Na'vi blisko... może nie odczuwał szczęścia z jego powrotu? A może po prostu chciał pozostać czujny do końca? Grace spojrzała ukradkiem na niego kiedy opuścił nóż i stanął bardziej swobodnie, tylko kiwnął na znak powitania.

Doktor Augustine nie mogła się doczekać kiedy tylko wróci do bazy i będzie mogła to wszystko zapisać na papierze i przeanalizować!

Tsu'tey szybko odzyskał równowagę umysłu i opanował buzujące w nim uczucia. Spojrzał poważnie odnalezionemu przyjacielowi w oczy i kiwnął w cichej zadumie.
To co się stało było niezwykle ważne - szczęśliwe zakończenie tułaczki Pxen'tila... ale i początek drogi... Początek powrotu do klanu i normalnego życia.
Mo'at i Eytukan z pewnością ucieszą się z powrotu kogoś kogo kochali zawsze jak własnego syna.
Ale na głowie Tsu'teya były jeszcze inne obowiązki, obejrzał się przez ramię na Grace - chciała z nim porozmawiać o czymś ważnym. Lekcje w szkole też musiały się odbyć. 

- <Ralu...> - Tsu'tey przywołał jednego ze starszych dzieciaków. Chłopiec przyszedł posłusznie. - <Wrócisz z Txen'tilem do domu...>

Chłopiec kiwnął głową... był to jeden z tych bardziej posłusznych dzieciaków, dlatego Tsu'tey go wybrał. Przyszły wódz spojrzał z powrotem na Pxen'tila i uśmiechnął się do niego lekko.

- <Wrócimy zaraz po lekcjach.> - rzekł i już się odwracał, ale rzucił jeszcze jeden mały uśmiech w kierunku młodzieńca. - <Cieszę się, że żyjesz>

Po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku Grace łapiąc również ramię Txon'ite i delikatnie pociągnął ją w tym samym kierunku.

-<Wprowadź dzieciaki do szkoły> - powiedział do niej, potem spojrzał na Pakx'Ti i kiwnął głową. -<Obserwuj okolice> - polecił i już samotnie ruszył w kierunku Grace, która zrobiła przeszła kilka kroków do tyłu by oddalić się nieco od pozostałych.

Zadziwiła ją rzeczowość i pewność siebie, która wróciła z powrotem do Tsu'teya, niemal całkowicie pozbawiając go ckliwości i wzruszenia, które widziała na jego twarzy kilka sekund temu.

- <O czym chcesz rozmawiać?>  - rzucił szybko.

- <Tsu'tey> zaczęła z szacunkiem pochylając głowę. - <Muszę porozmawiać z Eytukanem i Mo'at. To bardzo ważne>

Tsu'tey od razu stał się podejrzliwy i zmarszczył czoło przyglądając się doktor Augustine. Nie zapytał po co, nie było takiej potrzeby. Kiwnął głową tylko na znak, że zrozumiał. Nie oznaczało to, że się zgodził jedynie, że przekaże wiadomośc Eytukanowi i Mo'at. Nic poza tym.
Grace zdawała sobie z tego sprawę.

-<Prowadź lekcje. Już późno. Dzieci muszą wrócić na posiłek do klanu>

Grace kiwnęła głową. W jej wydaniu oznaczało to jednak coś zupełnie innego - całkowitą zgodę.

Tsu'tey odwrócił się jeszcze raz tylko rzucając w jej kierunku badawcze spojrzenie. Chłodne spojrzenie, które zawsze sprawiało, że gardło Grace stawało się suche. Nie lubiła kiedy Na'vi stawali się tacy... bezuczuciowi. Niestety była to cecha ich wodzów, co z łatwością Grace zaobserwowała już przy pierwszych spotkaniach z nimi.

Szybkim krokiem ruszyła w kierunku szkoły.

Tsu'tey podszedł do Pakx'Tila.

-<Ona chce się widzieć z wodzem...> - wyjaśnił mu. -<Co o tym myślisz?>

Sa'ethri

#75
dr Valentina Kosova

Chwilowe zamyślenie Browna bardziej rozbawiło ją, niż zirytowało. Chociaż trzeba przyznać, że czasami trudno jej było właściwie zinterpretować jego zachowanie. Na przykład teraz - zdawał się nie pamiętać, że przeszli na "ty" całe wieki temu. Rzeczywiście zapomniał, czy może chciał w jakiś sposób podkreślić dystans między nimi...?
- Jak pani idzie praca?  - Uśmiech Browna upewnił ją, że nie miał nic złego na myśli. - Mam nadzieję że nie przydzielono pani do sprawdzenia co ma więcej błędów genetycznych – mój avatar czy moja osoba.
- Skąd - uśmiechnęła się. - Takimi badaniami zajmuje się doktor Patel i jego przyjazne podejście do ludzi. Max? - zwróciła się do przyjaciela, by upewnić się, czy zauważył, że ona wychodzi.
Naukowiec machnął tylko ręką.
- Idź, Val. Możesz przynieść mi kawy.

- Twój przypadek jest w gruncie rzeczy bardzo ciekawy - kontynuowała Valentina, gdy razem z Brownem opuścili laboratorium. - Ale o tym zapewne usłyszałeś już wystarczająco dużo. Jak tam twoje samopoczucie? Zdenerwowany przed pierwszą wycieczką w głąb Pandory?





Txon'ite

Pożegnała Pxen'tila nikłym, nieco krzywym uśmiechem. Cieszyła się, że wrócił... chociaż ciągle jeszcze trudno jej było w to uwierzyć. Pewnie będzie mu trudno odnaleźć się w wiosce po tylu latach... Ale będzie tylu Na'vi, którzy z chęcią mu w tym pomogą. Mo'at uśmiechnie się, wzniesie wdzięczny okrzyk ku Eywie, może zarządzi ceremonię powitania; Eytukan będzie jak zwykle poważny, ale z pewnością ucieszy się z odzyskania współplemieńca. Tsu'Tey poświęci sporo czasu dawnemu uczniowi, Sylwanin przytuli swojego małego brata, a Neytiri będzie w swoim żywiole, mogąc go podręczyć swoją cholerną serdecznością...
Nikt nie będzie oczekiwał zatroskania od Txon'ite. I dobrze.

Quote from: Tsu'Tey on April 19, 2010, 02:38:21 PM
-<Wprowadź dzieciaki do szkoły.>

- <Słyszałyście> - powiedziała do dzieci. - <Idziemy.>

Tym razem posłuchały od razu, głośno dzieląc się wrażeniami i przekrzykując się nawzajem. Dziewczyna nawet nie miała ochoty ich uciszać. Niech sobie pohałasują.

Nie miała pojęcia, o czym Grace rozmawiała z przyszłym wodzem, i nie zamierzała jej o to zapytać. Miała wrażenie, że coś jest nie tak i czuła wzrastający niepokój.
Ciekawe, co powie na to wszystko Tsawke'itan...

Kiedy dr Augustine weszła do szkółki, Txon'ite siedziała z tyłu pomieszczenia, pod przeciwległą ścianą. Przez całą lekcję siedziała, przysłuchując się z uwagą, bez ruchu - tak, jak potrafią tylko wychowani w dżungli. Milczała, czasem powtarzając półgłosem nowe angielskie słówko. Słyszała, jak Grace zająknęła się, odpowiadając na pytanie któregoś z dzieci, widziała, jak upuściła niechcący ołówek.

Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Txon'ite wydało się, że Grace - tak jak ona - nie potrafi uspokoić rozbieganych myśli.

Thorinbur

#76
Tsu'Tey podszedł do Pakx'Tila:
Quote-<Ona chce się widzieć z wodzem...> - wyjaśnił mu. -<Co o tym myślisz?>
'upe? Nie wystarczy jej porozmawiać z tobą? Przecież wszystko przekażesz! Czyżby Ci nie ufała? I co tak ważnego ma do powiedzenia?!

Pakx"Ti zaczął wyobrażać sobie różne poważne sprawy o jakie może chodzić Dr. Augustine. Może sawtute szykują się do wojny. Tsam... Na'vi rzadko walczą między sobą, ale odkąd pojawili się ludzie to wojna wydaje się nieunikniona. Pakx'Ti ponownie pomyślał że niespodziewane pojawienie się Pxen'Tila może się okazać szczęśliwe dla Omaticaya. W końcu przetrwał tyle sam w lesie. Musi więc być niezłym Tsamsìyu... Inaczej nie przeżyłby sam w lesie. Nawet dla Na'vi na'ring jest zabójczym miejscem, jeśli zapuszczą się samotnie na zbyt długo. Z rozmyślań wyrwał go Tsu'Tey:

...

Edit: Literówki
oel kame futa oel kekame ke'u

Eltusiyu

#77
Neytiri

Odkąd Na'vi wyruszyli odbyć rytuał ,,Iknimaya", w którym młodzi łowcy łączą się więzią z jednym Ikranem na całe życie, Kelutral opustoszało. Zanikły uśmiechy u matek, które boją się o swoje dzieci.
Ucichła także wszechobecna rywalizacja młodych o to kto jest lepszym myśliwym.
Każdy kto chciał zostać Taronyu musiał zdobyć jedną z Banshee.
Ten grobowy nastrój nie odpowiadał Neytiri. Wzięła Seze i ruszyła na samotne polowanie.

Minęło kilka godzin odkąd Ney wylądowała w lesie na północ od wioski.
Nagle jej oczom ukazał się Yerik- pierwsza zwierzyna jaką dzisiaj spotkała.
Zachowała spokój, nałożyła strzałę na cięciwę i wymierzyła w zwierzaka.
Gdy już miała puścić strzałę za jej plecami usłyszała szum w krzakach- to był Palulukan, który najwidoczniej też polował na tego samego Sześcionoga.

Zaczęła wycofywać się ostrożnie starając nie wpaść w panikę. Wiedziała, że na pobliskiej łacę czeka na nią Seze.
- Oby się udało. - Pokrzepiała w myślach samą siebie.
Kiedy Thanator rzucił się na bezbronnego roślinożercę, Neytiri zaczęła biec ile miała sił w nogach. Drapieżnik jednak ją usłyszał i zawarczał w jej kierunku.
- Nie rzuci się na mnie, gdy coś upolował. Mam taką nadzieje.
Minęło kilka sekund i już przez drzewa było widać polanę.
- Lepiej dam znak Seze.
Wydała z siebie dźwięk i Zmora już kołowała nad jej głową.
Jak wylądowała, Neytiri ją poklepała po szyi.
- Czas wracać maleńka, łowcy powinni już być w drodze powrotnej.

Kxangangang! - Oeyä Pìlok leNa'vi

Previously called Kxrekorikus

Tireaniawtu

#78
     Mijała minuta za minutą. Txepniäyu siedział i upajał się spokojem i równowagą tego miejsca. Nie wiedział jednak, co może się jeszcze dziś przytrafić. W pewnym momencie usłyszał coś. Odwrócił się i zobaczył Ikrana. Nie był on jednak dziki. Miał on już swojego właściciela. Zrozumiał że zaraz będzie musiał zrobić coś czego nie lubi. Spotkać się z innym Na'vi. Po kilku minutach na szycie góry pojawiła się Yuthura.

-Kaltxì ma Tsmukan- powiedział.
On nic nie odpowiedział. Yuthura wiedział że to nie będzie łatwa rozmowa. Zarówno dla niego jak i dla Txepniäyu.
-Potrzebuję twojej pomocy - kontynuował - Chcę stworzyć broń. Lecz nie taką zwykłą. Byłby to znacznie wydłużony nóż. Rozmawiałem z Kinaftue i powiedziała mi że będzie potrzebowała innych materiałów niż kość czy drewno. Wiem, że posiadasz wiele rzeczy należących do ludzi nieba. Czy mógłbyś dać mi trochę rzeczy, które znalazłeś? Czy masz może coś takiego co nie jest potrzebne tobie, a mogłoby się nadawać do tego?

Txepniäyu przestał obracać palcami monetę. Chwilę zadumał się. Odwrócił się w jego kierunku i patrząc w ziemię kiwnął głową na znak potwierdzenia. Wstał zszedł do Sayrok'a dosiadł go i razem z Yuthurą poleciał do wioski. Gdy dolecieli na szczyt Domowego Drzewa przeszli w jego inną część. W pewnej chwili Txepniäyu dał mu ręką znać aby poczekał. Wskoczył nieco wyżej. Yuthura był zafascynowana widokiem jaki roztaczał się z wierzchołka drzewa. Jego skupienie nie trwało długo. Przerwały mu to spadające części od samolotów, helikopterów i kto wie czego jeszcze. Na końcu spadł worek, a chwilę po nim zeskoczył Txepniäyu.

-Irayo - powiedział.

Zauważył, że były właściciel trzyma w ręku mały woreczek, w którym coś jest. Nie zapytał już o niego. Wiedział, że jest to trudne dla nich obojga.
   Gdy Yuthura zabrał w worku tyle ile dał radę udźwignąć, on jeszcze raz popatrzył na woreczek.

-Muszę zrobić coś jeszcze - pomyślał.

Chwilę później był już na dole. Usłyszał, że dr Augustine jest w drodze do swojej szkoły. Poszedł więc jej na spotkanie. Chwilę później znalazł ją... Poczekał aż skończyła rozmowę ze wszystkimi i odejdzie trochę. W odpowiednim momencie posłał przed nią strzałę i powiedział:

-W zamian chcę coś co odbija...
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

rodrygo

#79
Kowalsky
Hell's Gate

Był to tylko ciąg skomplikowanych formuł matematycznych z rzadka przerywanych skąpymi komentarzami. Wydruk przykuwał jednak uwagę czytelnika od przeszło dwu godzin. Kowalsky wiąż powątpiewał w szczegóły niektórych wyprowadzeń jednak ostateczny wniosek wydawał się być dostatecznie uzasadniony: otrzymanie nadprzewodnika pracującego w wysokich temperaturach nie jest łatwe ale jest możliwe.
Informacja którą otrzymał  półlegalną drogą nie była jeszcze szerzej znana wśród mieszkańców bazy. Nic dziwnego – kierownictwo RDA nie spieszyło się z jej rozpowszechnianiem. Jeśli doniesienia potwierdzą się przestawali być monopolistami a to oznaczać mogło tylko dalsze kłopoty.
Kowalsky nie był bynajmniej przygnębiony otrzymanymi wieściami. Dla niego oznaczać to mogło tylko polepszenie sytuacji – zamianą harówki w kopalniach na spokojną pracę laboratoryjną nad wykorzystaniem nowych odkryć. I to tu, na Pandorze gdzie był jednym z niewielu ludzi posiadających odpowiednią do tego wiedzę. Marzył też o tym aby charakter misji uległ zmianie – nie odpowiadało mu kontynuowanie rabunkowej gospodarki połączonej z niszczeniem tego wspaniałego świata. Może polepszą się kontakty ludzi z miejscowymi mieszkańcami.

Kowalsy uruchomił videozapis na którym zwykł utrwalać swoje spostrzeżenia i refleksje:

- Na razie Na'vi nazywają nas vrrtep albo tawtute. Może przyjdzie czas gdy będą do nas mówić: 'eylan