Role Play - karty postaci.

Started by Thorinbur, February 02, 2010, 07:07:06 PM

Previous topic - Next topic

0 Members and 1 Guest are viewing this topic.

Thorinbur

Proponuje umieścić karty postaci w jednym temacie, ew wkleić je tutaj dopiero po zaakceptowaniu ich przez MG. W każdym bądź razie:

Pakx'Ti
Mężczyzna
Na'vi
Wiek: 25 lat.
Wygląd:
Pakx'Ti to wysoki Na'vi o statusie wojownika i wyjątkowo długim ogonie. Nie różni się od większości członków klanu, dobrze zbudowany, lecz ponownie jak każdy wojownik. Przy pasie nóż, przez ramie często przewieszony łuk i kołczan. Nie nosi zbyt wielu ozdób, nie licząc wyplatanego elementu ochraniającego lewe przedramię, podarowanego mu przez matkę z okazji przejścia przez niego rytuału i zostania myśliwym.

Osobowość:
Pakx'Ti nienawidzi ludzi. To jedno wie na pewno. Najchętniej zabiłby każdego napotkanego człowieka. Mordują innych na'vi, niszczą planetę. Jedyna osoba jaką Pakx'Ti daży jako takim szacunkiem jest Dr. Augustine. Wydaje się rozumieć więcej niż inni jej podobni. Pakx'Ti jest bardzo porywczy. Podejmuje szybko decyzje i jest w nich konsekwentny, chyba że ktoś przedstawi mu sensowne argumenty. Trudno jednak odwieść go od raz przyjętego stanowiska, gdyż jest uparty.

Umiejętności:
Bardzo dobry wojownik. Świetnie posługuje się łukiem, tak na ziemi, Pa'li, czy też na grzbiecie Ikrana, (Txari, to jego Ikran). Potrafi poruszać się prawie bezdźwięcznie.

Wady: Łatwo go wyprowadzić z równowagi i sprowokować. Nie wie kiedy się wycofać.

Krótka historia -
Pakx'Ti pochodzi z typowej rodziny, matka zajmowała się tkaniem, ojciec polował. Pakx'Ti długo nie mógł znaleźć swojego miejsca wśród ludzi. Udało mu się to dopiero jak na jednym z polowań zobaczył Tsu'Teya. Tsu'Tey był jego rówieśnikiem, jednak jego umiejętności łowieckie zdecydowanie przekraczały umiejętności Pakx'Ti. Wtedy to młody chłopak postanowił ćwiczyć by stać się doskonałym myśliwym. Szybko zaprzyjaźnił się z Tsu'Teyem, któremu przyświecał podobny cel i często wybierali się na wspólne polowania. Inna cechą jaka ich połączyła była niechęć do ludzi nieba. Pakx'Ti podzieł zdanie Tsu'Teya, że należy się ich pozbyć, jednak o ile sam chętnie zacząłby agresywne działania, to Tsu'Tey powstrzymywał go mając świadomość, że decyzja ta musi być podjęta przez olo'eyktan. Pakx'Ti nie ma jeszcze partnerki. Choć przeszedł już wszystkie niezbędne rytuały. Aktualnie większość czasu spędza trzymając się blisko Tsu'Teya Obserwując wspólnie ludzi nieba. Uczy się również angielskiego.

Post próbny:
Iknimaya. Grzmiące skały. Siedziba górskich zmór, Ikranów. Dla Pakx'Ti nadeszła wreszcie pora by dosiąść swojego własnego. Problem w tym, że by tego dokonać trzeba się najpierw z nim zmierzyć. Sama wspinaczka nie była problemem. Problemem jest stanąć oko w oko z potężnym stworzeniem i je pokonać. Szczególnie, że Ikran z którym przychodzi zmierzyć się kandydatom na łowców, to ten który zdecyduje się go zabić.

Pakx'Ti odrzucił swój nóż. Nie chce przecież zranić przyszłego wierzchowca. Ta opcja nie wchodzi w grę. Jedyne opcje to jego wygrana, wtedy Ikran (Txari, Pakx'Ti wybrał już dla niego imię) będzie jego i tylko jego do końca życia, lub śmierć. Pakx'Ti zręcznie zeskoczył ze skały rozkładając szeroko ręce w gotowości i ostrożnie podchodził do kolejnych zmor. Część z nich ulatywała ze skały, część z nich odsuwała się w głąb. I wtedy go zobaczył. Dorosły samiec. Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Pozostałe Ikrany cofnęły się jakby wiedziały co za chwile nastąpi.

Txari wystrzelił do przodu kłapiąc potężnymi szczękami tuż przed nosem Pakx'Ti, który błyskawicznym ruchem uniknął ataku. Gdy potężna głowa stwora uderzyła po raz kolejny, usunął się na bok i złapał stworzenie od dołu za szyję wskakując mu na grzbiet. Ikran stanął dęba i szarpnął umięśnioną szyją do tyłu wysyłając Pakx'Ti w powietrze. Uderzenie o skały było silne, ale nie dość silne, by ogłuszyć wojownika. Kątem oka dojrzał Tsu'Teya przyglądającego się walce ze skały, który skinął nieznacznie głową. Wojownik poderwał się na równe nogi i ponownie przyjął postawę bojową. << No chodź!>> Powiedział cicho czekając na kolejny ruch stworzenia. Te ponownie wystrzeliło z potężnymi szczękami. Pakx'Ti błyskawicznie padł na ziemię pozwalająć Ikranowi przelecieć nad nim, po czym błyskawicznie odbił się od ziemi lądując ponownie na grzbiecie stworzenia. Tym razem już w locie przygotowany warkocz natychmiast znalazł łącze. Stworzone Tsahaylu uspokoiło zwierze. <<Nazywasz się Txari. A teraz pójdziemy polatać>>

ZATWIERDZONA
oel kame futa oel kekame ke'u

Tsawltskxe

#1
Imię: Samson McKnight, Sir
Płeć: mężczyzna
Wiek: 27
Rasa: człowiek

Wysoki, lecz dość szczupły mężczyzna o krótkich, brązowych włosach i piwnych oczach. Jak na swój młody wiek, jego ciało przeszło całkiem wiele. Świadczą o tym liczne blizny na jego ciele. Dwie długie blizny od prawego barku do lewego biodra to pamiątka po błędzie popełnionym podczas polowania na tygrysy w Dolinie Eufratu. Bliższa znajomość z pumą amerykańską zaowocowała trzema równoległymi szramami na prawym ramienu. Jednak jego dumą jest szereg drobnych nacięć wokół lewego uda. To "trofeum" przypomina mu, że nawet kolczuga nie powstrzyma wygłodniałego rekina.

Pasją Samsona są tatuaże. Co prawda arystokracie nie przystoi kalanie swego ciała malunkami, a i stan jego ciała nie pozostawia zbyt wiele wolnej przestrzeni, jednak znalazł trochę miejsca na danie upustu swojej pasji. Wspomniane lewe udo opasa, poza łańcuszkiem śladów po zębach rekina, polinezyjski tatuaż symbolizujący siłę i więź z morzem. Lewa pierś przydobiona została jeszcze za czasów dzieciństwa herbem rodu - Łucznikiem wpisanym w Księżyc.

Z natury uprzejmy i spokojny. Stanowczy, czasami wręcz apodyktyczny. Nie lubi, gdy narzuca mu się czyjeś zdanie. To też było powodem usunięcia go z Królewskiej Akademi Wojskowej. Realista, na bierząco ocenia sytuację i kalkuluje najlepsze rozwiązania. Takie podjeście do życia zaszczepił mu jego stryj - szkocki pan ziemski, który wychowywał młodego Samsona podczas nieobecności jego rodziców. O samych rodzicach wie niewiele, cały system wartości przekazał mu stryj, gdyż ojciec Samsona, wspaniały myśliwy, wraz z żoną spędzali nie rzadko po 300 dni w roku podróżując po świecie w poszukiwaniu coraz to nowych wyzwań. Od urodzenia mieszkał w rodzinnej posiadłości pod Fort William w Szkocji. Jednak pociąg do podróży oraz odziedziczone po ojcu zamiłowanie do polowań szybko pchnęło młodzieńca w świat. Przemierzył wszystkie kontynenty, zdobył oba bieguny i polował na najegzotyczniejsze zwierzęta znane człowiekowi. Swoje rzemiosło szkolił wśród afrykańskich plemion, południowoamerykańskich indian oraz eskimosów. Przelało się to na jego zamiłowanie do staromodnej broni dystansowej i białej. Bliskie jego sercu są więc miecze, topory, sztylety, łuki, kusze, dmuchawki. Nie przepada jednak za bronią palną i obuchami. Uważa, że te typy broni to broń rzeźników. Bowiem tylko rzeźnicy strzelają lub miażdżą głowę ofiary. Nidgy nie rozstaje się ze swoim łukiem oraz kukri - zakrzywionym nożem. Postęp techniczny oraz rozmiary zwierzyny skłoniły go do korzystnia z łuków bloczkowych niż tradycyjnych. Niewątpliwym plusem łuku bloczkowego jest potężna możliwość penetracyjna strzały przy relatywnie słabym naciągu. Pomimo swoich uprzedzeń do broni palnej, zawsze nosi Waltera p228 w kaburze udowej.

To właśnie doświadczenie i miano "najlepszego myśliwego Europy" otworzyły Samsonowi drogę na Pandorę. Został zwerbowany jako tropiciel dla grupy naukowców. Jego zadanie to tropienie i badanie pandoriańskiej fauny. Normalnie nie podjąłby się takiego przedsięwzięcia, bowiem wiąże się ono z podporządkowaniem hierarchi wojskowej, jednak ciekawość wzięła górę nad przekonaniami.





-Cholera, 6 lat spędzę w tej paskudnej pidżamie - powiedział Samson wchodząc do kriokomory. Ta niewielka skrzynka na zdjęciach wydawała się jakby większa. -Cóż, teraz trochę za późno na zmianę klasy na buissnes - uśmiechnął się pod nosem układając się w tej małej trumience. W tym momencie przed jego twarzą pojawiła się głowa Grega, jego pielęgniarza. Niewielu miało ten przywilej by posiadać prywatnego pielęgniarza, jednak pochodzenie zobowiązuje jak to się mawia w towarzystwie. Pielęgniarz sprawdził połącznia i mocowanie rurek, których roli Samson nie mógł odgadnąć. Domyślał się jedynie, że sprawią one, że obudzi się dopiero na orbicie Pandory. -Greg! -Tak? - pielęgniarz oderwał się na chwilę od panelu kontrolnego komory. -Dopilnuj, żeby nikt, ale to NIKT nie dotykał mojego łuku. -Oczywiście, osobiście się nim zajmę. - Grag wyjął sztywny futerał z szafki McKnighta, po czym wrócił do konfiguracji komory. Charakterystyczny click oznaczał zamknięcie komory i rozpoczęcie procesu hibernacji. -Zaraz zostanę zamrożony, czy nie powinienm czuć chłodu? - pomyślał Samson. Jednak zanim umysł zdążył odpowiedzieć na to pytanie, ciało pogrążyło się w głębokim śnie.

ZATWIERDZONA
Prawdy życiowe:
QuoteZaprawdę powiadam wam. Kto nie ma w barach, ten ma w jajach.

Roprr

#2
Imię: Dr Robert (Roprr) Creenze
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 34
Rasa: człowiek

Wygląd: Jako człowiek Robert jest dosyć wysokim mężczyzną o nieco dłuższych, blond włosach z zielonymi oczami. Przystojny, szczupły, o pełnych ustach. Jego twarz jest lekko pociągła, delikatnie uwydatniona przez kości policzkowe. Z reguły uśmiechnięty, niektórzy mówią, że jego oczy same wiecznie się śmieją. Jak na chemika jego dłonie są zadziwiająco delikatne, nieskażone substancjami żrącymi. Dosyć dobrze zbudowany, jednak daleko mu do reszty wojowników znajdujących się na Pandorze. Jako jeden z niewielu mężczyzn na księżycu jest zadbany.

Jego avatar jest niemal identyczny. Różni się kolor skóry i kolor oczu - są, co nie dziwne wśród Na'vi, odpowiednio: niebieskie i żółte.

Osobowość: Robert jest osobą zadowoloną ze swojego życia, co ułatwił mu jego wieczny optymizm. Mimo wszystko jednak - łatwo się złości i irytuje, kiedy ktoś ma inne poglądy od niego. Szybko jednak przeprasza - nie lubi mieć wrogów, choć kiedy trzeba - postawi się po tej stronie konfliktu, która jego zdaniem ma rację. Zdecydowany, ambitny i konsekwentny. Nie bez powodu został jednym z najlepszych chemików na Ziemi. Z natury romantyk - co ułatwiło mu zakochanie się w Pandorze. Jego postawa jednak bardzo dobrze to ukrywa - wydaje się być twardo stąpającym po ziemi realistą. Idealista.

Historia: Robert urodził się w Stanach Zjednoczonych, w Kalifornii. Bardzo związany z nieżyjącymi już rodzicami. Zginęli w wypadku samochodowym w dniu, w którym ukończył studia na University of Southern California na wydziale chemicznym. Od zawsze mógł na nich liczyć, choć wiedział, że nie jest najlepszym synem. Jego rodzice nie potrafili zrozumieć jego miłości do narkotyków i kobiet, prosili, żeby się ustatkował, przestał brać te świństwa, on jednak miał na ten temat swoją własną wizję. Dzięki LSD czuł się spełniony, dzięki kokainie dobrze mu się imprezowało, a dzięki poppersom jego seks był wręcz nieziemski. I chyba to uwielbienie w substancjach psychodelicznych, psychotropach i naturalnych wyciągach z roślin o działaniu narkotycznym udało mu się dostać na USC - wiedział, że chemia jest jego powołaniem i nie chodziło tu już tylko o narkotyki. Interesowały go lekarstwa, sposoby ich otrzymywania i działania. Chemia była tym działem nauki, który naprawdę go ciekawił i fascynował. Nie był narkomanem czy zwykłym ćpunem - brał, bo wiedział jak. Bo lubił i, jak sam mówił, "pozwalały mu one odkryć samego siebie". Zadziwiło go, kiedy po zaledwie dwóch latach od ukończenia studiów został nagrodzony prestiżową nagrodą od Prezydenta USA w dziedzinie chemii. Bardzo szybko znalazł się wśród elity intelektualnej świata, czując się przy nich tak naprawdę głupio. Był oczywiście zaszczycony i zachwycony, jednak nie przyjeżdżał na żadne bale czy konferencje naukowe. Chemii uczył się dla siebie, dla, jak tam to określił, "zapełnienia tej pustej głowy jak największą porcją materiałów i odpowiedniego ich wykorzystania". A w międzyczasie imprezował. "A lot". Był zdecydowanie najdziwniejszym naukowcem na tym świecie, intelektualna śmietanka zawsze zastanawiała się jak to się dzieje, że tak młody człowiek odnosi tyle sukcesów mając tak naprawdę czas na życie prywatne, z którego zresztą był bardzo zadowolony. Jednak tym co odmieniło jego życie był telefon od Dr. Augustine, szefowej projektu "Avatar" na Pandorze, z propozycją wylotu.

Robert nie zastanawiał się długo. Zgodził się. Lubił podejmować takie decyzje, lubił, kiedy coś w jego życiu nagle się zmieniało, nienawidził rutyny i stagnacji. Ponadto możliwość poznania nowych psychodelików z takiego miejsca jak Pandora napawała go jeszcze większym entuzjazmem. Później zaczęły śnić mu się kobiety Na'vi, a myśl o romantycznej miłości z jedną z nich - była nie do opisania.

Kilka lat minęło nim Robert został przygotowany do odlotu. Dowiedział się, że na stacji na Pandorze czekać będzie na niego jego Avatar - jego nowe alter ego. Na miejscu bardzo szybko zaprzyjaźnił się z Grace i bardzo szybko znienawidzł Selfridge'a, który wydawał się mu cynicznym idiotą. Augustine założyła szkołę, a on oddał się na Pandorze poznaniu chemicznej części Pandory. Fauna i flora w tym miejscu były dla niego niesamowite. Grace wszczepiła w niego miłość do Na'vijczyków, nauczyła go języka. Kilkukrotnie był w szkole zamiast niej, zaczął nawet prowadzić osobne lekcje angielskiego dla najmłodszych. Przez Omatikaya nazwany został Roprr.

- Grace, łap! - w stronę zaskoczonej kobiety w pofalowanych włosach i białym fartuchu leciała właśnie butelka wody. Butelka uderzyła kobietę w policzek i upadła hałaśliwie nie ziemię.
- Ja.Cię.Kiedyś.Zabiję! - oboje zaśmiali się gromko. Kobieta, nazwana Grace, masując policzek podniosła wolną ręką butelkę z ziemi, odkręciła i napiła się. Odwróciła się z powrotem do swoich przyrządów laboratoryjnych. - Wiesz Robert, że dzisiaj mija dokładnie rok od kiedy tu jesteśmy?
- Tak, doskonale zdaję sobie z tego sprawę - wysoki mężczyzna w krótkim rękawku, nazwany Robert, właśnie przelewał coś z jednej próbowki do drugiej - I powiem Ci, że to była kolejna najlepszy decyzja w moim życiu. Na czym to polega, że ja nigdy nie podejmuję złych decyzji?
Robert podszedł do Grace, odwrócił się tyłem do stołu i usiadł na nim. Laboratorium, w którym byli było niewiarygodnie duże, zmieściłoby się tutaj z piętnaście osób. Zostało jednak wytypowane dla tej dwójki - biologa i chemika. Nikt poza nimi nie miał tutaj wstępu bez ich zgody. No, chyba, że Parker Selfridge, który tak naprawdę i tak nigdy tutaj nie przychodził.
- Ja generalnie nie rozumiem skąd Ty masz tyle szczęścia i dlaczego Tobie w życiu wszystko się musi udawać? - Grace przerwała patrzenie przez mikroskop i spojrzała na uśmiechniętego Roberta - W ciągu roku odkryłeś rośliny, których ja do dzisiaj nie potrafię znaleźć, a i jeszcze nie chcesz mi powiedzieć gdzie rosną. Na Ziemi szykują dla Ciebie Nobla za odkrycie środku w pełni znieczulającego, który nie powoduje żadnych halucynacji czy omamów. Ty z resztą masz to gdzieś - Robert wciąż się uśmiechał, co zaczynało powoli irytować Grace - Może to i dobrze, wiesz? Nie chciałabym Cie stąd stracić. Jesteś mi tutaj potrzebny.
"Jestem, doskonale zdaję sobie z tego sprawę." Robert ucałował Grace w policzek i wrócił do swojego stanowiska. "Tak, to prawda, mam to gdzieś. Po co mi ziemskie nagrody i ziemskie pieniądze? Nic za nie nie kupię na Pandorze, a wewnętrzny instynkt mówi mi, że zostanę tutaj do końca swojego życia."

ZATWIERDZONA

Sa'ethri

#3
Imię: Txon'ite
Płeć: kobieta
Wiek: (a u Na'vi to się liczy tak, jak u ludzi?) nieco ponad 19 lat
Rasa: Na'vi
Wygląd: Niższa niż większość Na'vi, szczupła, jak na jej rasę przystało; oczy standardowego miodowożółtego koloru, włosy czarne, oczywiście z warkoczem. Twarz z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi, nawet ładna, ale bez rewelacji. Txon'ite porusza się z wdziękiem typowym dla ludzi, którzy całe życie spędzają w dżungli. Podsumowując, z wyglądu poza wzrostem niczym szczególnym wśród reszty Na'vi się nie wyróżnia.
Osobowość: I tu zaczynają się problemy. Txon'ite przywykła skrzętnie chować swoje uczucia. Nietrudno jest ją zdenerwować, ale nie okaże ona jasno i wyraźnie swojej złości. Bywa złośliwa i sarkastyczna. Jest przy tym raczej nieśmiała, wobec obcych osób zachowuje rezerwę. Nie czuje się tak zżyta ze swoim plemieniem, jak ogromna większość Omaticaya. Wręcz przeciwnie, zawsze miała wrażenie, że trochę odstaje od grupy. Nie bardzo wierzy we własne siły.
Krótka historia: Urodziła się jako drugie dziecko i jedyna córka dwojga zwyczajnych Na'vi z plemienia Omaticaya - jej ojciec był łowcą, matka wolała spędzać czas w wiosce. Od zawsze stawiano jej za wzór starszego brata, jednego z lepszych taronyu. Txon'ite nie brakowało ambicji ani umiejętności, ale nie wystarczało jej pewności siebie. Omal nie zginęła podczas wyboru ikrana. Później na stałe przylgnęło do niej przezwisko Kllte'ite; to, co miało być dobrodusznym żartem, przez nią zostało odebrane jako złośliwa drwina, zaczęła więc odnosić się do reszty plemienia w taki sposób, w jaki - jak sądziła - zwracano się do niej. Nic dziwnego, że nie miała zbyt wielu przyjaciół. Mało komu chciało się przebijać przez szczelną otoczkę braku emocji, jaką tworzyła wokół siebie. Tym większą sympatią zapałała do grupy Ludzi Nieba, którzy przybyli do wioski...


Próbny post:

Ikran kłapnął zębami, wydając z siebie chrapliwy dźwięk.
- Ciii, Irrtok - mruknęła Txon'ite, klepiąc go po szyi. - Cicho. Czekamy.
Dotyk twardej skóry ikrana zawsze przypominał jej o dniu, kiedy go wybrała. O knykciach obdartych do krwi podczas wspinaczki do ich siedliska. O tym, jak postanowiła sobie, że się nie podda, że dotrze tam za wszelką cenę. Dłoń wyszukiwała wystające fragmenty skał, których można było się chwycić i podciągnąć, w umyśle kołatała się jedna myśl. Nie jestem gorsza od innych Na'vi. Nie jestem.
Oczywiście była jedna rzecz, o której nie mogła zapomnieć.
Wtedy, na szczycie góry, jej ikran o mało jej nie zabił.
Minęło wiele czasu, zanim zdołała odnaleźć się w powietrzu, a lot na Irrtoku - imię dostał fałszywie optymistyczne - zaczął sprawiać jej przyjemność. Oczywiście nikogo to nie interesowało. Dla innych została Kllte'ite, Stąpającą Po Ziemi. Były tylko dwie osoby, które nigdy jej tak nie nazwały. Jej brat, Tsawke'itan. I Tsu'tey.
Potrząsnęła głową, jakby chciała odegnać zdradliwą myśl i ciepło, jakie rozlało się wokół jej serca. O nim nie wolno było jej myśleć. Tsu'tey należał do Neytiri.
- Kaltxì, tsmuke.
Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał jej brat - wyprostowany, uśmiechnięty, wyższy od niej przynajmniej o głowę. Znajomy.
- Tsawke'itan! Nie usłyszałam cię - zmarszczyła brwi. - Coś się...
- Matka prosi, żebyś wróciła do wioski - przerwał jej. - Nie mogłem cię znaleźć. Co tu właściwie robiłaś?
- Czekałam.
- Na co? - Brat zamrugał, zaskoczony.
- Na nic - mruknęła zgodnie z prawdą. - Lećmy.

ZATWIERDZONA

Unicorn

#4


Imię: Tsu'Tey

Płeć: Mężczyzna

Wiek: 25

Wygląd:
Tsu'tey jest jednym z najwyższych wojowników w klanie przekracza niemal 304 centymetry. Odziedziczone po swoim ojcu Ateyo rysy twarzy sprawiają, że Tsu'tey uchodzi za przystojnego, choć jemu samemu jest to obojętne. Po przejściu rytuału "drugich narodzin" zaczął nosić fryzurę odpowiadającą statusowi wojownika, długie włosy wychodzące z pośrodku głowy, boki wygolone. Jak przystało na wojownika zawsze nosi ze sobą broń... zakrzywiony nóż, który został mu przekazany po ojcu.
Jest dobrze zbudowany, z dokładnie wyrzeźbionymi mięśniami po latach ćwiczeń.


Osobowość

Tsu'tey jest bardzo dumny i wyniosły. Zdaje sobie sprawę ze swej przyszłej roli przywódcy klanu i czuje na sobie ten ciężar, dlatego też zazwyczaj hamuje rozpierające go uczucia. Jest wiele rzeczy, które chciałby zrobić, powiedzieć, ale mu nie wypada - jest powściągliwy. Rozumie, że ze swoją pozycją musi być oparciem oraz wzorem dla swych braci i sióstr. Z tym rozumieniem łączy się wielka duma ze swej pozycji, ale i również swoista pokora w stosunku do zasad swego ludu. Zawsze wyraża się z szacunkiem do starszych i mądrzejszych od siebie, próbuje jak najwięcej się od nich nauczyć.
Pomimo swej powściągliwości buzują w nim wielkie uczucie, namiętności, które trzyma głęboko w sobie. Dlatego też czasami potrafi być małomówny i zamknięty w sobie.
Jest nieufny wobec obcych... i nie chodzi tu tylko o Ludzi Nieba, ale także o Na'vi z innych klanów. Ufa tylko swoim ludziom. Jeżeli chodzi o obcych... uważa ich za niszczycieli i wiele razy próbował już przekonać Eytukan oraz Mo'at do ataku na Ludzi Nieba i wypędzenie ich z terytorium Na'vi. Oni pozostawali jednak głusi na jego prośby. Tsu'tey nie jest w stanie się z tym zgodzić, ale dopóki on nie rządzi nie ma na to wpływu i musi stłamsić swój gniew.
Tsu'tey jest dobrym przyjacielem.... zawsze skory do pomocy jeżeli pozwala mu na to jego pozycja. Stały w swoich uczuciach nigdy nie cofa raz danego słowa.      

Krótka historia

Tsu'tey jest synem jednego z najbardziej wybitnych myśliwych klanu Omaticaya - Ateyo. Od samego początku swego życia obserwował perfekcje swego ojca podczas polowań i ćwiczeń. Był dumny ze swego ojca pod każdym względem i widział w nim wzór do naśladowania. Jego matka umarła przy porodzie, a ojciec należący do osób raczej małomównych niewiele o niej mówił. Tsu'tey niemal wyczuwał ból swego ojca w związku ze stratą swej partnerki.
Przed osiągnięciem wieku dojrzałego ojciec młodego Tsu'teya zginął w niefortunnym wypadku... podczas polowania został zaatakowany przez Toruk'a, zginął spadając ze swojego Ikrana.
Tsu'tey ciężko przeżył tą stratę. Stał się bardziej milczący i ponury. Po jakimś czasie jednak postawił sobie za cel bycia godnym następcą swego ojca. Ćwiczył się w jeździe na Pa'li oraz w myślistwie i walce wręcz. Był tak zawzięty i zdeterminowany, że zyskał sobie sławę niezwyciężonego jeszcze przed przejścia rytuału drugich narodzin.  
Po wyborze Ikrana i drugich narodzinach Tsu'tey został uhonorowany i dostąpił zaszczytu bycia następcą wodza. Została mu przyrzeczona Neyriti córka wodza... chociaż nie związali się jeszcze na całe życie świętym Tsahaylu. Właściwie to Tsu'teya uważa, że Neyriti sama powinna zdecydować kiedy będzie na to gotwa. Jest cierpliwy... ale to, że Neyriti nie jest jeszcze gotowa bardzo go boli.
Teraz większość czasu Tsu'tey spędza na obserwację poczynań Ludzi Nieba. Zarówno wojowników jak i naukowców. Choć jest nieufny w stosunku do dr Grace i jej szkoły obserwuję ją z daleka, ale czasami nawet się skusi żeby przyjść i posłuchać i zobaczyć co tam się dzieje. Ale zapytany o to przez Grace czy kogoś innego odpowiada, że przyszedł jedynie strzec dzieci...
Po kryjomu jednakże prosi Neyriti o lekcje angielskiego... przecież trzeba wiedzieć o czym mówi wróg, kiedy on myśli, że nic się nie rozumie!  

Post próbny:

W głowie jadącego samotnie na grzbiecie Pa'li Tsu'teya przewijały się różne skrajne myśli, a sercem szargał wątpliwości. Nawet samotnie bez obserwujących go oczu innych ludzi przyszły wódz nie pozwolił sobie na jakiekolwiek oznaki swych wewnętrznych rozterek. Jechał wyprostowany, dumnie dzierżąc w prawej dłoni łuk. Jechał powoli, ale kroki Pa'li dalekie były od spokojnych. Zwierzę doskonale wyczuwało przez tsahaylu rozterki swego jeźdźca, co sprawiało, że ono samo czuło się niepewnie. Tsu'tey jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego oczy obserwował drogę pnącą się przed nim do góry.
Myślał o kolejnej rozmowie z Neyriti... o kolejnej gniewnej wymianie zdań z Eytukanem, który po raz kolejny zabronił mu atakować Ludzi Nieba. Myślał o problemach młodych wojowników, których szkolił. Wszystko mieszało się i sprawiało, że czuł niemiły ucisk w sercu i żołądku. Było tak wiele problemów, a on nie mógł większości z nich zaradzić.
Kiedy ponownie oczami wyobraźni zobaczył piękną twarz Neyriti serce zakuło go jeszcze bardziej. Niby wszystko było w porządku, rozmawiali, śmiali się, ale ona... jeszcze.. wciąż nie była gotowa. Już sam nie wiedział co ma robić w tej sytuacji. Obiecał sobie i jej, że nigdy jej do niczego nie zmusi. Zresztą i tak pewnie nie miałoby to wielkiego wpływu na nią. Zawsze była wolnym duchem. Uśmiechnął się pod nosem na tą myśl. Kochał ją... od dawna nic na to nie mógł poradzić. Będzie musiał pozostać cierpliwy.
Chwilę później rozbrzmiała mu w uszach rozmowa z Eytukanem. Pa'li zatrzymał się na chwilę zaniepokojony gniewem Tsu'teya. Jeździec wydał poprzez tsahaylu stanowczy rozkaz jazdy i zwierzę naturalnie posłuchało.
Wciąż Eytukan nie pozwala mu działać w sprawie Ludzi Nieba. To się źle skończy! To się nie może dobrze skończyć! To się nawet dobrze nie zaczęło! Ci słabi i mali ludzie sprawiali tylko problemy. Od samego początku nie rozumieli życia, natury i tsahaylu... Nic nie rozumieli! Nie słuchali! A teraz mimo wszystko Eytukan pozwolił tej Grace otworzyć szkołę dla dzieci! W Tsu'teyu iskrzył się straszliwy gniew... To nie Ludzie Nieba powinni nauczać tylko Na'vi.

- Tsu'tey!

Szybko odwrócił głowę i spojrzał przez ramię na nadjeżdżającego jeźdźca. Wyprostował się nieco i podniósł głowę wyżej, nie widząc jeszcze kto nadjeżdża. Jednak po chwili rozluźnił się i uśmiechnął się.

- Neyriti... - powitał ją. Była miłą niespodzianką.

Odpowiedziała tak samo, uśmiechem.

- Myślałam, że przyda ci się towarzystwo na polowaniu.

Tsu'tey uśmiechnął się szerzej widząc wesołe ogniki w oczach swej przyrzeczonej. Kiwnął głową i bez dalszego zastanowienia ruszył na przód, tym razem jeszcze wolniej... smakując bliskość ukochanej...
Wszystkie myśli gdzieś znikły w ciemnościach umysłu. Teraz skupił się jedynie na twarzy Neyriti... ręka delikatnie muskała grzbiet Pa'li, który ruszył z odnowioną siłą i lekkością.  

ZATWIERDZONA

Kxamìl

#5
Imię: Pxen'tìl
Płeć: mężczyzna
Wiek: 16
Rasa: Na'vi

Wygląd: Jak na wiek to wzrostem dorównuje starszym Na'vi. Oczy ma kolory lekko żółtawego. Od zwykłych Na'vi wyróżnia się przykrótkim warkoczem oraz świetną gibkością ciała co przydaje się przy wspinaczkach oraz w unikaniu niebezpieczeństw. Oprócz tego ma złamany ogon (ucieczka przed Thanatorem) oraz jest cały w bliznach co przydarzyło mu się w czasie 4 letniej tułaczki.

Osobowość: Przed śmiercią rodziców był chłopcem otwartym, miłym, chętnym do zabaw i nauki. Jednak śmierć tak nim wstrząsnęła, że odciął się od świata i plemienia. Jednak dzięki pomocy Ney'tiri, Sylwanin, Tsu'teya, Pakx'Tiego oraz Txon'ite zaczął znowy ufać i zaprzyjaźniać się. Jednak zmienił się całkowicie gdy zniknął z plemienia Omatikaya.

Historia: Za młodości miał dwoje kochanych rodziców ale w wieku 6 lat stracił ich oboje gdy robili przelot na Ikranach nad wodami Pandory. Na początku nie wierzył ale z biegiem czasu pogodził się ze śmiercią rodziców. Jedna rzecz nie pozwalała mu zasnąć, a mianowicie jak zginęli jego rodzice. Odpowiedź na to pytanie przyszła tak nagle jak się skończyła, a dowiedział sie o tym od Sylwanin. Na początku był zły na nią i na cały klan, że po pięciu latach od śmierci rodziców dopiero mu o tym mówi. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że plemię mu o tym nie mówiło ponieważ uważało, że jest za młody i nie zniesie tych informacji psychicznie. Jednak po pewnym czasie i złość minęła, a przyjaźń z Ney'tiri, Sylwanin, Tsu'teyem, Pakx'Tim oraz Txon'ite na nowo wróciła.
Od śmierci jego rodziców był pod opieką Mo'at. Przez ten czas uczęszczał do szkoły dr. Augustine ale wszystko przepadło gdy po pięciu latach zniknął z plemienia Omatikaya. Odszedł od niego, gdyż czuł wstręt do nich jak i do siebie samego. Przyczyniła się do tego również świadomość, że nikt nie miał odwagi powiedzieć mu prawdy względem rodziców. Jednak coś go ruszyło by wrócić po czterech latach.
W czasie 4 letniej wędrówki uciekał przed plemieniem Omatikaya jak i samym sobą. Oprócz tego musiał sam uczyć się polowania, ujeżdżania Direhorse oraz unikania niebezpieczeństw. W czasie wędrówki spotkał również żołnierzy RDA jak i samego Quaricha. Niestety nic dobrego z tego nie wyszło. Dzięki tej 4 letniej wędrówce poznał co jest mu dane i naprawdę potrafi.

Post próbny: Była właśnie noc. Wszyscy w plemieniu szli już spać, gdy nagle zaczepiła go Sylwanin.

- Kaltxì Pxen'tìl.
- Kaltxì. Co chcesz. - odpowiedział Pxen'tìl
- Chciałam ci o czyms ważnym powiedzieć, dotyczącym twoich rodziców.
- Sylwanin ale ja nie chcę już do tego wracać. Pogodziłem się z tym i nie chcę wiedzieć.
- Ale ja wiem jak zginęli twoi rodzice. - Pxen'tìl słysząc to nie wiedział co powiedzieć, Sylwanin kontynuowała.
- Tego dnia leciałam  nad wodami Pandory i zobaczyliśmy Toruka jak atakuje dwójkę Na'vi. Chciałam pomóc ale było już za późno. Złapał ich w swoje łapy i rozszarpał na pół. Wybacz, że dopiero teraz ci to mówię.

Chciała go objąć aby jej wybaczył ale on ją odepchnął mówiąc:

- Zostaw mnie w spokoju. I nie chcę ciebie już nigdy więcej widzieć na oczy.

Po tych słowach poszedł do siebie. Jednak w głębi duszy czuł pustkę, a zarazem gniew do wszystkich. Przez kilka godzin nie mógł zasnąć, a kilka chwil przed świtem uciekł. Bez słowa zniknął, aż do teraz...

ZATWIERDZONA
Ke'u ngay ke lu, fra'u letsunslu lu.

Livu mì fpom.

Na'rìngyä vrrtep

#6

Imię: Mat Baker

Gatunek: Człowiek

Organizacja: RDA (członek programu Avatar)

Płeć: Mężczyzna

Wiek: 27 +cryo sleep

Wygląd: Bardzo dobrze zbudowany, o inteligentnym wyrazie twarzy. Jest wysoki, ma rude włosy i niebieskie oczy. Na pierwszy rzut oka, wygląda jak przeciętny żołnierz - posiada paskudną bliznę na prawej ręce - wynik walki (na Ziemi z AMP, podczas konfliktu Południowo-Amerykańskiego). Jego świeżutki avatar, nie wyróżnia się niczym szczególnym.

Osobowość: Mat jest bardzo przyjemny w obyciu i koleżeński. Mimo że jest typem samotnika, zawsze pomaga swoim przyjaciołom. Jest to również jego wadą - łatwowierność, zbytnie zaufanie do innych. Jest bardzo pozytywnie nastawiony do Na'vi. Jego inteligencja i błyskotliwość, często zdumiewa rozmówców.

Historia: Mat urodził się w USA, w małym miasteczku niedaleko Chicago. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej, mimo dobrych wyników, wstąpił do wojska - tam służył przez kilka lat, karierę kończąc na sławnym konflikcie Południowo-Amerykańskim. Mat podjął kilka fatalnych w skutkach decyzji i właściwie jest szczęściarzem, że nie trafił pod sąd wojenny. Został za to wydalony z armii. Pierwsze co zrobił po zamknięciu swojej kariery wojskowej, to ukończył kurs pilotów- przy czym ma kwalifikacje by używać całego pandoriańskiego sprzętu latającego. Następnie dostał się na uniwersytet, gdzie studiował geologię. Jednak jego zainteresowania były szersze - jednocześnie kształcił się w dziedzinie chemii, fizyki i biologi. Studiów nie ukończył. Była to jego decyzja.

RDA dostrzegło go bardzo przypadkowo. Kilku ważnych ludzi przypatrzyło się dotychczasowym losom Mata. Został zaproszony na test kwalifikacyjny. Jako że RDA nie miało chwilowo żadnych nowych kandydatów do programu "Avatar" - zaangażowali oni Mata. Nie czekając, wysłali go natychmiast na Pandorę . Jednak by uzupełnić pewne jego braki, jego cryo-sen został skrócony o 1,5 roku - jednocześnie pełniąc funkcję członka załogi i ucząc się.  Mat opanował język Na"vi i ich zwyczaje. Po przybyciu na Pandorę, ma odebrać rozkazy odnośnie swojego zadania, bez pośrednio od przedstawiciela RDA - Selfridga. Jednocześnie podlega on tylko i wyłącznie rozkazom Parkera.

---94//*86---- zapis 17539

Bitwa pod wzgórzem 15 - była ostatnią bitwą w tej wojnie - w konflikcie Południowo-Amerykańskim. Kiedy to Liga Państw Południa, zaatakowała USA. Z raportów wynika, że Mat Baker dopuścił się niesubordynacji, a był oskarżany nawet o zdradę. ostatecznie zarzut oddalono.  raport jednego z naszych ludzi (profil utajniony) zaprzeczył twemu ostatniemu.
*odtworzenie raportu 5830*
-...Mat dosłownie rzucił się pod AMP - starał się go zatrzymać, jednak w wyniku tego został ranny. Rozkaz ostrzelania tej wioski na chwilę obecną został wymazany ze wszelkich źródeł - dlatego potraktowaliśmy Bakera łagodnie, zwykła niesubordynacja. Ale tak prywatnie, to ja i koledzy Mata, uważamy go za bohatera, mimo rany, udało mu się zniszczyć AMP - nie zabijając przy tym sgt. Billa Teggelsa. Gdyby nie to, zginęło by wiele niewinnych ludzi...
-------------------
Mat Baker został wyrzucony z armii.

nagranie z rozmowy kwalifikacyjnej.
obiekt: Mat Baker (8)
-...wie pan co to jest "avatar"?
-Tak, przeczytałem na ten temat kilka ciekawych artykułów -odparł Mat- z tego co jednak wiem, avtary wykorzystywane są tylko przez naukowców.
-tak, ale na nasz koszt.
-Ale ja nie jestem naukowcem...
-Tak, wiemy. Czy sądzi pan, że czegoś o panu jeszcze nie wiemy? Nie wydaje mi się. Do programu "Avatar" potrzebujemy nowych ludzi - z różnorodnymi umiejętnościami, jak pan.
-Trening trwa 3 lata -zdziwił się Mat
-My dajemy panu 500 dni, zajmie się pan tym podczas lotu na Pandorę. Panie Mat, potrzebuje pan tylko podstaw.
-Zgadzam się
-Na tym etapie i tak nie ma pan wyboru, avatar już jest w fazie "produkcji". Teraz proszę się udać do naszego genetyka. Żegnam.
---koniec przekazu---

Mat Baker spędził na Pandorze już kilka tygodni, ze względu na małe problemy techniczne, musiał czekać na swojego avatara nieco dłużej. Od tego czasu, znacznie polepszyły się jego stosunki z miejscowymi żołnierzami RDA, jest też wysoko ceniony przez prezesa Selfridga.

ZATWIERDZONA[/spoiler]







Terìran Tawka

#7
Imię: Brown Blackwood
Płeć: mężczyzna
Wiek: 38 + cryo

Wygląd: Browna ciężko było by zauważyć na ulicy – jest nikczemnego wzrostu (170cm) i wątłej postury. Jego twarz jest chuda, lecz bardzo przyjazna, a z jego brązowych oczu bije mądrość i spokój, co ciekawie komponuje się z jego niezdrowo jasną cerą. Przy dłuższej obserwacji można łatwo dostrzec że Brown porusza się szybko i sprawnie, czasem tylko nieruchomieje aby rozejrzeć się podejrzliwie. Najbardziej jednak na ocenę obserwatora wpływa stan badań Browna – gdy wiedzie mu się dobrze, wygląda na zrelaksowanego i często się uśmiecha, jednak gdy utknie w martwym punkcie, chodzi zaniedbany i nieogolony, jest drażliwy a w jego oczach widać ogień.


Osobowość: Mr. Blackwood jest z reguły osobą spokojną i zrównoważoną. Cały swój czas poświęca na badania, gdyż wierzy że są one ważne dla przyszłości Ziemii i ludzi, i to właśnie one najczęściej wpływają na jego samopoczucie – gdy mu się nie wiedzie bywa impulsywny, jednak mało komu to przeszkadza, gdyż zazwyczaj spędza on wtedy jeszcze więcej czasu w laboratorium.

Mimo że łatwowierny Brown nie jest, jest przekonany o słuszności misji na Pandorze. Rozumie jak ważne dla ludzkości jest unobtanium i jak miejscowa flora może poprawić sytuację na Ziemi. Wprawdzie nie podoba mu się kilka rzeczy w RDA, wierzy że korporacja wie co robi i stara się temu podporządkować.

Poza swoją pracą, Brown posiada dwie wielkie pasje: muzykę poważną i Na'vi. O ile tą pierwszą łatwo zaspokajają całkiem niezłe zestawy odtwarzające w jego pokoju i laboratorium, wiedzę o tubylcach musi wyciągać od operatorów avatarów, oraz pożyczonych od nich wideologów i raportów. Dzięki temu zna on całkiem nieźle język i wie sporo o życiu Na'vi, jednak słabo zna ich zwyczaje.

Krótka historia: Brown pochodzi z Warwick w stanie Rhode Island. Jest jedynym dzieckiem średnio bogatej pary urzędniczki i nauczyciela. W dzieciństwie był po prostu zwykłym chłopakiem, lecz w szkole średniej jego zdolności przykuły uwagę nauczycieli, którzy zachęcili go do nauk ścisłych. Zachęcili go na tyle skutecznie, że dostał stypendium na MIT (Massachusetts Institute of Technology), gdzie rozpoczął studia na kierunkach biotechnologii i chemii. Gdy kończył studia podstawowe, zainteresowało się nim RDA, proponując mu stypendium doktoranckie i gwarancję pracy. W wieku 27 lat miał już tytuł doktora (PhD) w biotechnologii i mistrza (MS) w chemii fizycznej.

Wtedy RDA przypomniało sobie o nim. Zwerbowano go w roku 2134 wraz z wieloma innymi naukowcami, gdy korporacja dostrzegła, że prócz unobtanium zyski można wyciągnąć też z flory i fauny. Brown wraz ze swoją koleżanką z MIT – Sally Stratford mieli dołączyć do słynnego bioinżyniera – Johna Oznella, jednego z pierwszych naukowców na Pandorze, w badaniu nad przydatnością występujących na niej roślin dla korporacji. Niestety, po przylocie okazało się że profesor Oznell nie żyje, a nowo przybyli naukowcy muszą zorganizować swą pracę niemal bez pomocy administracji koloni.

Brown jest na Pandorze już dziesięć lat. Kieruje własnym laboratorium, podległym bezpośrednio dr. Augustine i Selfridge'owi. Wraz z Sally z którą nadal pracuje, zajmuje się już od kilku lat badaniami nad tutejszymi grzybami i ich możliwym wpływem na ziemski ekosystem. Nie idzie mu łatwo – grzyby nie są priorytetem RDA i prośby o nowy sprzęt odbijają się od administracji jak groch od ściany. Warunki panujące na Pandorze również Brownowi nie pomagają.  Przebywanie poza barakami bazy, które posiadają kontrolowaną atmosferę, sprawia mu spore trudności – gęstsza atmosfera wraz ze zmiennym ciśnieniem atmosferycznym sprawiają że podczas badań terenowych Brown cierpi na dolegliwe bóle głowy, miewa też problemy z orientacją.

Mimo tego, badania toczą się naprzód i od kilku lat przynoszą rezultaty na tyle ciekawe, że po długich staraniach Brown dostał zgodę na wzięcie udziału w programie AVATAR, a jego nowe ciało ma przybyć kolejnym transportem.

Badania: Brown wraz ze swoją współpracowniczką odkryli że niektóre gatunki Pandoriańskich roślin i grzybów mają zdumiewającą wręcz zdolność absorbowania metali ciężkich i pierwiastków radioaktywnych. Badania mają na celu przystosowanie tych gatunków do warunków ziemskich przy zachowaniu ich właściwości. Ważną kwestią jest też przewidzenie ich możliwego wpływu na ekosystem ziemski i prawdopodobieństwa mutacji.


Post próbny:
Po pstryknięciu włącznikiem urządzenia, twarz Browna pojawiła się na ekranie obok. Zerknął on przelotnie na ekran, głęboko odetchnął i poprawiając się na krześle, zaczął dyktować:

- Wideolog sześćset czterdzieści osiem, godzina szesnasta czterdzieści osie, zero trzeci, zero ósmy dwa tysiące sto trzydziesty czwarty. Mimo wielokrotnych prób stymulacji elektrochemicznej, nadal nie potrafimy symulować naturalnych sygnałów wysyłanych przez otoczenie grzyba w naturalnym środowisku. Laboratoryjny okaz Fungimonium giganteum do tej pory nie osiągnął ćwierci naturalnych rozmiarów, a jego zdolności absorpcyjne nie przekraczają piętnastu procent normy dla obiektów badanych w naturze.

Drzwi za Brownem otwierają się z trzaskiem i do laboratorium wbiega jego asystentka – Sally. Jest ona niską kobietą po trzydziestce o wyróżniającym się, ciemniejszym kolorze skóry. Wygląda na wesołą, z uśmiechem podchodzi do Browna, który nawet nie zainteresował się trzaskiem.
-Mogłabyś wchodzić ciszej, gadam do dziennika. – powiedział z wyrzutem Brown. Nie zrażona tym kobieta, staje za nim, i spoglądając w monitor podglądu wideologu odpowiada swym melodyjnym głosem.
-Mam wiadomość od Grace, nie chcesz posłuchać?
-Wiem o poczcie z Ziemi, widziałem się rano z doktor Augustine.– W głosie Browna akcentującym tytuł swojej przełożonej, słychać zmęczenie i złość. - Mógłbym teraz skończyć wpis?
-Wiesz o swojej poczcie, nie o poczcie doktor Augustine – w ostatnich dwóch słowach Sally przedrzeźniła głos Browna. – Nie interesują cię wiadomości o programie avatar?
Brown wzdycha i obraca się w kierunku swej asystentki.
-Owszem, interesują. Ale nie jest to na tyle ważne żeby przeszkadzać mi w pracy, nie sądzisz? – Wyjaśnił doktor ze spokojem. Nie był to pierwszy raz gdy Sally dręczyła go w nieodpowiednim momencie. Już miał odwrócić się w kierunku wideologu, jednak dostrzegł szeroki uśmiech współpracowniczki. – Co w tym śmiesznego?
Sally cofnęła się o krok i po chwili przez którą opanowywała śmiech odpowiadziała.
-Dostałeś zgodę na przystąpienie do programu avatar. Twoje DNA przeszło testy i właśnie wkładają twoje nowe ciało na statek kosmiczny...

ZATWIERDZONA
You are not on Pandora anymore. You are on Earth, ladies and gentlemen.
pamrel si nìna'vi ro [email protected] :)

Unicorn



Imię i Nazwisko: Grace Augustine

Tytuł naukowy: Doktor

Płeć: Kobieta

Wiek: 50

Wygląd:

Wysoka jak na kobietę - metr 80. Szczupła, niektórzy wręcz twierdzą, że koścista. Nie dba za bardzo o swój wygląd, ma już swoje lata  a poza tym... jest naukowcem, czyli kimś kto z zasady bardziej zajmuje się swoimi badaniami niż sobą. Nosi długie zazwyczaj rozpuszczone rude falowane włosy... Jej ciemne piwne oczy wydają się bardzo przenikliwe. Ma bardzo zmęczoną twarz naznaczoną siatką licznych zmarszczek. Ręce również ma zniszczone w równym stopniu od pracy w laboratorium jak i od papierosów, które nagminnie pali.


Osobowość

Grace nie jest osobą miłą. Przy pierwszym spotkaniu jest wręcz oschła i nie przyjemna. Ważniejsze dla niej jest dobro nauki niż ona sama i inni ludzie. Większość ludzi określają ją jako zimną i wyobcowaną. Dopiero przy bliższym poznaniu zyskuję w ich oczach. Niestety przez warstwę opryskliwości i zimna pozwala przebić się tylko nielicznym. Z tymi nielicznymi osobami dzieli specjalny kontakt.
Poświęca się za każdym razem, jeżeli jest przekonana, że dobrze robi.
Jest władcza. Nie lubi dyskusji. Jeżeli już zostaje jej powierzone jakieś zadanie lub projekt to właśnie ONA ma rządzić. Nikt, ale to absolutnie nikt inny!
Nerwowa... Ale i cierpliwa w stosunku do ludzi, których czegoś uczy.



Krótka historia

Grace Augustine urodziła się w zwyczajnym domu na przedmieściach Waszyngtonu. Jej matka była nauczycielką angielskiego w publicznej szkole a ojciec prowadził karierę naukową. To właśnie on zaszczepił u młodej dziewczynki miłość do wszelkiej nauki... zabierał ją ze sobą często do pracy i pokazywał z zafascynowaniem wyniki badań... tłumaczył różne ciekawe rzeczy. Dla dziecka w wieku 10 lat był to świat zachwycający, pełen niezwykłej magii. Nic też dziwnego, że była w szkole najlepsza z biologii i chemii, a wkrótce potem zapragnęła studiować w tych kierunkach. Była wybitną uczennicą i studentką, co napawało ojca dumą, który sam większych rezultatów w swoich badaniach niestety się nie dorobił. Grace była jego nadzieją na niespełnione ambicje. Matka z drugiej strony pociągnęła córeczkę w świat językoznawstwa, który pomimo że mniej fascynujący w oczach Grace też wywarł na nią duży wpływ. Grace twierdzi, że język i biologia są podobnymi dziedzinami... o podobnych zasadach, żeby je wykorzystać i stosować w praktyce trzeba je poznać.
Na studiach Grace zainteresowała się astronomią... Usłyszała o Pandorze.. .Oczywiście wszyscy na Ziemi wiedzieli o Pandorze, ale słyszeli jedynie o wspaniałych wydobyciach i zdawkowe informacje o tubylczej ludności, zwanej Na'vi. Grace zainteresowały informacje przychodzące stamtąd. I wpadła na genialny pomysł stworzenia programu naukowego na Pandorze. Badania biologiczne i chemiczne były tam prowadzone już od dawna, ale ona chciała zająć się nie tylko biologią, ale również tym fascynującym ludem Na'vi.
Długo dyskutowała na ten temat z rodzicami... którzy mimo wszystko nie byli przychylni jej pomysłom. Musieli by stracić kochaną córkę. Ale Grace będąc sobą postawiła na swoim i zaczęła rozmowy z RDA na temat swojego autorskiego programu zwanego "Avatar".
Zaczęła prowadzić badania i w między czasie ukończyła studia.
7 lat po uzyskaniu tytułu doktora Grace doszła do punktu, w którym program Avatar miał wystartować na Pandorze. Po setkach godzin pracy i dopracowywaniu pomysłów... sprawdzania teorii i uzyskania wyników. 
Prawie 6 lat później wylądowała na Pandorze i rozpoczęła wcielenie programu. Od samego początku nie żyła na dobrej stopie z wojskowymi i górnikami. Jej badania zawsze były dla niej ważniejsze.
Nawiązała kontakt z Na'vi i wkrótce nieufni z początku zaczęli powoli się do niej przekonywać gdy zaczęła niemal z miejsca odkrywać tajniki lingwistyczne ich wspaniałego języka.
Grace opracowała kilkanaście książek na temat fauny i flory Pandory zafascynowana tym światem, oraz ustanowiła na stałe program Avatar jako jeden z najważniejszych projektów naukowych nie tylko na Pandorze, ale i na Ziemi. Uczy się wytrwale od Na'vi ich kultury, języka i ich biologii.
Dba o kontakty z Na'vi... tak by nie atakowali górników i wojska, co staję się ostatnimi czasy coraz trudniejsze.
Otworzyła szkółkę dla dzieci z klanu Omaticaya, z którym utrzymuje dobre kontakty. Cieszy się szacunkiem wśród Na'vi. Niestety nie może tego samego powiedzieć o ludziach w bazie, zwłaszcza o wojskowych, którzy uważają ją za wariatkę.
Jest na Pandorze już bardzo długo.. chociaż sama już straciła rachubę czasu...Nie jest to dla niej najważniejsze.
Przestała interesować się tym co się dzieje na jej rodzinnej planecie... Jedyna wiadomość jaką się przejęła to wiadomość o chorobie jej ojca, rok później o jego śmierci i kilka lat później jej matki. Miała nawet zamiar wrócić na Ziemię, gdy dowiedziała się, że ojciec jest bardzo chory, ale matka stanowczo jej to odradziła, a wręcz zabroniła... Grace trochę żałuję tej decyzji, ale nic już na to nie może poradzić.


Post próbny:

Grace siedziała u siebie w pokoju z nieodłącznym papierosem w ręku, którą podpierała ociężałą głowę. Była zmęczona... Wokół niej walały się różnego typu zapiski. Niektóre leżały w nieznacznym porządku na biurku, inne zasłaniały całe łózko, jeszcze inne leżały na podłodze, niektóre zgniecione lub podarte. W pokoju panowała absolutna cisza. Na ekranie przed Grace, w który patrzyła niemal bez żadnego zainteresowania wyświetlały się wyliczenia, obok nich zdjęcia i kartoteki ludzi, którzy kandydowali do projektu Avatar. Doktor czuła, że zajmowała się tysiącem rzeczy, ale żadnej nie mogła doprowadzić do końca. Miała dzisiaj wybrać odpowiednich ludzi do projektu, którzy mieli by tu trafić z ziemi za niemal 6 lat... Potem zajmowała się zawiłą gramatyką języka Na'vi, by skończyć na wyliczeniach procesów chemicznych zachodzących w nowym gatunku roślin jakie odkryli 3 dni temu razem z Robertem Creenze'em.
Teraz była tylko i wyłącznie zmęczona... Patrzyła na ekran, ale jej oczy zdawały się nie czytać ani kartotek które powoli się zmieniały ani nie widzieć nawet cyferek wyliczeń.
Gorący żar z papierosa spadł na jedną z kartek obok jej drugiej ręki niemal ją parząc. Grace podskoczyła przestraszona z cichym jękiem zaskoczenia i szybko przygniotła tlący się żar.
- Cholera... - mruknęła do siebie patrząc czy na kartce nie wypaliło się nic ważnego. Całe szczęście nie. Spojrzała na trzymany papieros i zgasiła go w popielniczce stojącej obok.

Rozejrzała się cicho wokół i pokręciła głową.

- Cholera... jak w burdelu... - mruknęła znowu do siebie i wstała z krzesła przeciągając się. Chyba nadeszła pora żeby położyć się spać. Podeszła do łóżka i pośpiesznymi ruchami zaczęła segregować notatki. Po chwili jednak jej oczy przykuł margines jednej z kartek z obliczeniami, gdzie zanotowała coś pośpiesznie ołówkiem. Przyjrzała się temu z zaciekawieniem i zmarszczyła brwi. No tak!! Szukała tego przez kilka godzin wcześniej... Podeszła z kartką do biurka i ponownie usiadła na krześle... Odszukała właściwą kartkę i przepisała z marginesu interesującą ją informacje. I nagle wszystko ułożyło się w jedną całość!

Z orzeźwieniem i lekkim podnieceniem Grace złapała za paczkę papierosów, otworzyła, wyjęła zębami papierosa i chwilę później zapaliła, odrzucając paczkę na biurko. Spojrzała na ekran i wyłączyła wszystkie programy włączając inną aplikację.
Zapowiadała się jeszcze długa noc!

rodrygo

#9
Imię: Adam Kowalsky
Płeć: mężczyzna
Wiek: 27 + cryo sleep
Stanowisko: Kierownik robót szybu B/III - RDA
Rasa: człowiek (rasa biała)


Wygląd: średniego wzrostu (175 cm), szczupły, Oczy szare, włosy krótkie kororu ciemnobrązowego. Jest dość przystojny, ale nie przywiązuje większej wagi do wyglądu, nie wyróżnia się ekstrawaganckim strojem czy zachowaniem. Jedynym znakiem szczególnym jest krwawa blizna na lewym ramieniu – rana odniesiona podczas zamieszek ulicznych.

Osobowość: W zasadzie pozytywnie nastawiony do innych, jednak przejścia życiowe nadają tej postaci wyraźny rys zgorzknienia i pesymizmu. Ostrożny w nawiązywaniu relacji międzyosobowych, introwertyk, woli słuchać niż mówić. Jest jednak wierny dokonanym wyborom, pomimo napotykanych trudności stara się utrzymywać dobre relacji z przyjaciółmi.
Mimo braku stopnia naukowego posiada dużą wiedzę techniczną, między innymi z zakresu fizyki nadprzewodników.

Historia: Urodzony w Europie Wschodniej w przeciętnej, niezamożnej rodzinie. Rodzice (ojciec – pilot maszyn górniczych, matka – niższy specjalista ds. redukcji skażeń) wcześnie zmarli na skutek chorób spowodowanych zatruciem środowiska. Dzięki wcześnie zauważonym zdolnościom w zakresie nauk ścisłych uzyskał stypendium w MIT  gdzie rozpoczął studia (stąd zamerykanizowane nazwisko). Jeszcze przed zakończeniem studiów dołączył do zespołu prof. Ramanuyana prowadzącego ważne badania własności unobtanium. Jednak to nie studia, ale działalność w spontanicznie formującym się ruchu protestu przeciw wojnom, nadużyciom koncernów i zanieczyszczeniu środowiska wpłynęła w sposób decydujący na jego dalsze życie. W czasie masowych protestów w roku 2142 został aresztowany i oskarżony o propagowanie ,,niebezpiecznych ideologii". Mimo, że nie został formalnie skazany, usunięto go z uczelni co uniemożliwiło mu uzyskanie  dyplomu MSc.
Po ukończeniu szkoleń górniczych w kopaniach Księżyca, dzięki wpływom prof. Ramanuyana uzyskał możliwość podjęcia pracy na Pandorze. Po krótkim okresie adaptacyjnym został kierownikiem robót w jednej z kopalń wydobywających unobtanium.
Jego przełożonym jest Parker Selfridge. Kowalsky stara się utrzymywać poprawne stosunki z mieszkańcami Hell's Gate co nie zawsze jest możliwe. Chociaż większość czasu zajmują mu sprawy zawodowe, w wolnych chwilach poznaje język i kulturę Na'vi. Marzy o powrocie do pracy naukowej, stara się też nawiązać kontakty z naukowcami badającymi przyrodę Pandory.

Post próbny
Kierownik odcinka B/III Wybrał opcję send to: Management i wyłączył układ łączności lokalnej. Kowalsky zakończył pisanie dziennego raportu. Sytuacja w szybie B nie wyglądała najlepiej. Złoże okazało się uboższe i trudniej dostępne niż przewidywały to wstępne szacunki.
- Ktoś najwyraźniej wziął premię za sporządzenie optymistycznej prognozy wydobycia i wyniósł się z tego bagna... - pomyślał. Jeżeli mamy się dobrać do tych skarbów trzeba będzie sprowadzić ciężkie maszyny kroczące, a z tym może być problem. Poziom zużycia niektórych z nich zbliża się do krytycznego, wkrótce niezbędna będzie wymiana zabezpieczeń, chyba że szefostwo zlekceważy normy bezpieczeństwa.
- A tego bym nie polecał Mr Parker – powiedział sam do siebie. Po ostatniej aferze z wadliwymi egzopakami, które spowodowały zatrucie kilku robotników związek zawodowy zagroził strajkiem i tylko obietnica rygorystycznego przestrzegania norm umożliwiła załagodzenie sytuacji.  Kowalski pracował w Resources Development od niedawna, ale zdążył zapoznać się już ze skomplikowaną siecią intryg i zależności utrzymujących niezwykle chwiejną równowagę przedsiębiorstwa.
Pragnąc chwili oderwania od szarej rzeczywistości sięgnął po notatki dotyczące języka tutejszych mieszkańców. Ich język zarówno fascynował go jak i mocno onieśmielał – był tak bardzo różny od słów których nauczyli go przedwcześnie zmarli rodzice.
- Oel ngati kameie – przeczytał nie bez trudu słowa serdecznego pozdrowienia Na'vi.
Jaka ładna, melodyjna fraza – pomyślał. I dalej łamał sobie język nad zbitkami
- krr, plltxe, mllte – wydusił. No cóż, najwyraźniej tutejszy język przypomina naturę planety. Piękne ale na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo.
- Dobrze, że raportu kwartalnego nie muszę pisać w niNa'vi – pomyślał. Ale i bez tego konieczność sporządzenia tego sprawozdania nie pozwalała mu zasnąć. Jak pogodzić sprzeczne interesy pracowników i korporacji starając się jednocześnie ograniczyć ingerencję w tutejszy ekosystem, na co nalega dr Augustine? Kwadratura koła... co postanowić, jak działać dalej?
Przypomniał sobie fragment pieśni, którą podobno śpiewają tutejsi myśliwi wyruszając na łowy:

- Oeyä txe'lan livu ngay


Rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę - zawołał

ZATWIERDZONA

Kredke

#10
Imię, nazwisko: Ziemowit Kredke
Płeć: mężczyzna
Wiek: 32
Zawód: archeolog
Rasa: człowiek

Wygląd: średniego wzrostu, zarośnięty na twarzy dość pokaźnie:), oczy niebieskie, dobrze zbudowany, na rękach widać ślady fizycznej pracy, w ubiorze przedkłada funkcjonalność nad wygląd.

Osobowość; spokojny i opanowany aż do granic możliwości czym niejednokrotnie denerwuje otoczenie, wyznaje zasadę "jeśli ja to potrafię to wy tym bardziej", uparty, mało mówi, głupi zwyczaj dorzucania słowa "najssss" gdy coś mu się podoba, teoretyk sztuki przetrwania (na praktykę nie ma gdzie na ziemi już miejsca), amator broni białej, miotanej i miotającej.

Historia: Urodzony w Polsce, w zwykłej niczym nie wyróżniającej się rodzinie, jednej z tysięcy mieszkających w stolicy. Od wczesnych lat zainteresowany dawnymi dziejami co przyczyniło się do wybory archeologii. Po wielu trudach,  z paru letnim "poślizgiem" ukończył wydział i rozpoczął własne badania, koncentrując się na najdawniejszych kulturach. W międzyczasie o mało nie zakończył kariery za numer z ,,paleolityczną świątynią jeźdźców mamutów". Pierwsze badania to standardowe jedne z setek innych na świecie, większy rozgłos przyniosły dopiero badania późniejsze, częściowo finansowane przez RDA, a raczej związana z nimi propaganda. Z czasem coraz bardziej uzależniony od RDA, świadomy jednak wykorzystywania go dla uspokojenia opinii publicznej. Z tego też powodu wysłany na Pandorę.

Post próbny:

Południe na jednym z wielu stanowisk. W prowizorycznym baraku siedziały dwie osoby, archeolog oraz przedstawiciel RDA. Ziemowit przyglądał się przybyłej osobie, juz po wyglądzie i manierach dostrzegł, ze ta wizyta będzie inna niż zwykle.
- Pan się znowu spóźnia z terminem panie Kredke, raport z ostatniego odcinka powinien być oddany już miesiąc temu - przedstawiciel RDA przeszedł od razu do rzeczy - to już kolejny raz. I ostatni. Zostaje pan przeniesiony, a tym stanowiskiem zajmie się kto inny.
- Nie skończyłem tutaj
- Owszem tutaj już pan skończył, RDA wysyła pana w inne miejsce.
- Nie skończyłem tutaj
Przedstawiciel westchnął głośno, wyjął z teczki plik papierów, po czym rzekł:
- RDA nakazuje zakończenie prac na stanowisku nr 4, stanowisko 3 przejmuje Novak
Papier z decyzją został podsunięty archeologowi niemal pod sam nos.
- Więc gdzie? - zapytał Ziemowit pobieżnie przeglądając decyzję.
Agent podał mu resztę papierów; wśród nich archeolog zauważył bilet.
- Ma pan 48 godzin na zapoznanie się z dokumentami oraz stawienie się w centrali RDA w Warszawie.
- Więc gdzie?  - spokojnie powtórzył Ziemowit, ton głosu wyraźnie irytował agenta RDA
- Wszystko jest w dokumentach, żegnam - po tych słowach agent wyszedł.
Ziemowit wyjrzał przez okno baraku; w rzeczywistości prace były niemal zakończone, gotowy raport leżał już na półce, zabytki pieczołowicie skatalogowane i opisane czekały na przewiezienie do magazynów RDA. Zostało tylko wypisanie ocen przydzielonym na praktyki studentom. Spojrzał w końcu na pozostawione mu dokumenty.
- Pandora, powiadacie? Najssss...

ZATWIERDZONA
Luke, ipse sum pater tuus!

Taronyuakawng

#11
Kinaftue
Kobieta
Na'vi
20 lat

Wygląd: No cóż.. wygląda na trochę niezdarną i gapowatą, ale tak naprawdę to bardzo fajna i słodka Na'vijka :)



Osobowość: Kinaftue jest łagodnie usposobiona i anielsko cierpliwa. Lubi słuchać opowieści i chętnie rozmawia. Jest bardzo otwarta i bezpośrednia. Czasem lubi sobie niewinnie poplotkować. Niańczy niektórych co bardziej narwanych myśliwych, kiedy przychodzą do niej po raz setny naprawić coś, załatać albo zgubili w szaleńczym biegu nóż i potrzebują nowy. W zasadzie wszyscy ją lubią, nawet gdy się wścieka. A niektórzy ją lubią właśnie wtedy, gdy się wścieka :)

Umiejętności: Jest rzemieślniczką. Potrafi wykonać wszystko od drobnych koralików, ozdób i ceremonialnych noży dla myśliwych. Potrafi nawet pleść Eywa k'sey nivi'bri'sta.

Wady: jest perfekcjonistką. Nad wszystkim spędza dużo czasu, i cierpliwie szlifuje i poprawia, póki nie osiągnie zadowalającego efektu. Nie nadaje się do pracy, która wymaga szybkiego podejmowania decyzji i działania.. np. myśliwstwa.

Krótka historia: Kinaftue została wychowana przez Tsahik, gdyż jej rodzice nieszczęśliwie zmarli. Po prostu któregoś razu nie wrócili z polowania. Kinaftue była grzecznym dzieckiem i opieka nad nim dawała dużo radości plemieniu. Problemy zaczęły się kiedy dorastała – jej rówieśnicy przygotowywali się do wejścia w dorosłe życie i zostanie taronyu, ale Kinaftue wolała przebywać w pobliżu Kelutrel. W końcu mądry Eyktan zadecydował, że zadaniem Kinaftue będzie pilnować mreki u'lito. Mając dużo czasu przez całe dnie Kinaftue uczyła się tkać, obrabiać kości, pleść, garbować, szyć i rzeźbić. Wszyscy przyzwyczaili się już, że gdy wracają do Kelutrel, zawsze będzie tam czekać na nich Kinaftue z przygotowanym ciepłym posiłkiem i uśmiechem.

Test próbny: przyszedł moment, kiedy Eyktan zadecydował, że Kinaftue zasłużyła sobie na ponowne narodzenie się w klanie i stanie się jego pełnoprawnym członkiem. Mądra Tsahik wymyśliła odpowiednią dla niej próbę. W tym czasie wiele młodych par zakładało swoje rodziny i potrzebne było więcej Eywa k'sey nivi'bri'sta – i zapleść je było zadaniem Kinaftue. Trwało to pół roku, gdyż jest to bardzo pracochłonne, ale Kinaftue to nie przeszkadzało. Cieszyła się, że jej zalety (cierpliwość i dokładność) zostają docenione przez plemię, a gdy wreszcie ukończyła hamaki dla młodych rodzin – urządzono wielką uroczystość z udziałem całego plemienia i wprowadzono ją w świat dorosłych. Od tej pory dorośli taronyu mogą wybrać Kinaftue na swoją tìmuntxa.

ZATWIERDZONA

Poland, Warsaw

Eltusiyu

#12
Neytiri te Ckaha Mo'at'ite.
Neytiri Córka Mo'at

Wiek: 20 lat
Płeć: Kobieta

Wygląd: Neytiri na pierwszy rzut oka wygląda jak przeciętna Na'vijka ale pozory mylą. Ma gładką skórę, piękne długie włosy i smukłą sylwetkę. Jej piękno  potwierdzi każdy kto zajrzał  głęboko w jej piękne żółte oczy. Można się w nich zatracić. Jak Sawtute powiadają ,,Oczy są zwierciadłem duszy" to w oczach Ney widać inteligencje, szacunek, odwagę i honor. Jej uśmiech potrafi poprawić humor w najgorszych sytuacjach.

Charakter: Neytiri jest ciekawa świata i lubi się uczyć. Nigdy nie stara się nikim rządzić i każdego traktuje równo. Wysłucha każdego kto ma coś interesującego do powiedzenia. Nigdy nie atakuje pierwsza. Zawsze stara się znaleźć kompromisowe wyjście z sytuacji. Interesuje się naturą i każdą wolną chwilę poświęca na jej badaniu, wyszukiwaniu obecności Eywy. Nie pogardzi też polowaniem z dobrym towarzystwem. Nie ma zaufania do Ludzi Nieba oprócz jej przyjaciółki Grace. Przeważnie omija ich z daleka i nie wdaje się w rozmowy.

Pochodzenie:
Urodziła się 20 lat temu w Wielkim Drzewie, które od zawsze było jej domem.
Należy do Klanu Omatikaya, wie, że to jest jej rodzina i może na niej polegać. Jej rodzicami są Mo'at i Eytukan, którzy nauczyli ją wszystkiego co teraz potrafi. Wie, że z czasem zastąpi swoją matkę i zostanie Tsahìk- Łącznikiem z Eywą. Rozumie jaka na niej ciąży odpowiedzialność i wykorzystuje każdą chwilę by zrozumieć otaczający ją świat. Ma młodszego brata Pxen'tìla, który jest pod opieką Mo'at od kiedy jego rodzice zgineli i wraz z siostrą Sylwanin pomagają matce w opiece nad bratem.

POST PRÓBNY:
Pierwsze promienie  słońca obudziły Neytiri. Zapowiadał się piękny dzień, niebo jest bezchmurne a w oddali było słychać wrzaski Ikranów, które miały gniazda w koronie Wielkiego Drzewa. Jednak ją coś trapiło, nie wiedziała co. Czuła, że coś złego wisi w powietrzu.
Postanowiła poradzić się Tsahìk.
Obleciała cały poziom sypialny ale nie znalazła Mo'at. Nie wiedziała gdzie może być a jako, że nigdy nie wychodziła bez jakiegokolwiek pożegnania dodatkowo ją martwiło. <Gdzie ona jest? -pomyślała>
Zdyszana się zatrzymała i postanowiła złapać oddech. Gdy odpoczywała zobaczyła jak dziedziniec  tętni życiem- dzieci wszędzie biegają i wesoło chichoczą, matki przygotowują posiłki i pilnują rozbrykane dzieciaki  a łowcy szykowali sprzęt i broń, która będzie im potrzebna podczas polowania...


ZATWIERDZONA

Kxangangang! - Oeyä Pìlok leNa'vi

Previously called Kxrekorikus

Tireaniawtu

#13
Imię:Txepniäyu
Wiek:22 lat
Płeć:mężczyzna
Rasa:Na'vi

Wygląd:Wysoki, o przeciętnej budowie. Z niewiadomych przyczyn ma nieco jaśniejsze włosy, w porównaniu do innych Na'vi.

Charakter: Jest to samotnik o cierpliwości rybaka. Zbiera różne przedmioty. Jednym z nich jest ludzka moneta, którą zgubił jeden z żołnierzy RDA. Czuje się obco w obecności innych. Wystarczy też obecność jakiegoś zwierzęcia by czuł się źle. Potrafi godzinami siedzieć na szycie Drzewa Domowego i wpatrywać się w dżunglę. Nikt dokładnie nie wie kiedy chodzi po Pandorze szukając rzeczy, a kiedy przesiaduje na drzewie. Jego ulubionym miejscem jest Mons Veritatis. Bywa także i tam. W tej samotni dużo rozmyśla o ludziach i o Omaticaya. Zastanawia się również nad przepływem energii. Jego instynkt i zachowanie, prócz dojrzałości są jeszcze wyjątkowo dzikie. Nie wiedzieć dlaczego, bardzo polubił Helicoradian"y. Jedyną zabawą jaką wymyślił jest strzelanie z łuku do spadających liści.

Umiejętności: Nie zna wybitnego rzemiosła. Nie radzi sobie za dobrze z Ikranem (jego ma na imię Sayrok). Potrafi coś o czym wie niewielu Na'vi. Znakomicie opanował sztukę posługiwania się łukiem. Chodziło mu o coś więcej niż tylko umiejętność obrony czy ataku. Ci co widzieli jego umiejętności twierdzą, że jest on najlepszym strzelcem jakiego widzieli. On nie sądzi tak o sobie. Widzieli jak stojąc na ziemi potrafił trafić liść spadający z 70m drzewa. Tworząc swój łuk włożył w niego wiele wysiłku i czasu. Zamiast standardowego rozmiaru wydłużył go nieznacznie i mocniej zacisną cięciwę. Ze znalezionych kompozytów stworzył niewielkie części wzmacniające konstrukcję. Zaowocowało to wzrostem skutecznego zasięgu o 10- 15m. Ludzie Nieba (o czym nie wiedział) nazywali go "Snajperem Małp". W znacznym stopniu bali się go. Czasem nawet zastanawiali się, co by było, gdyby posiadał ich sprzęt i walczył po ich stronie.

Wady: Prawie nigdy nie robi tego co się do niego mówi. Inaczej jest w przypadku starszyzny, lub osób, na których mu zależy. Nie znosi jak się go chwali. Nigdy nie patrzy w oczy rozmówcy. Jest to spowodowane tym, iż posiada siarczyście żółty kolor oczu. Wręcz przeszywający, który bardzo często budził strach wobec niego. Był to kolejny powód jego samotni.

Krótka historia: Txepniäyu już w dzieciństwie izolował się od reszty rówieśników. Utrzymywał dobre stosunki z rodzicami, aczkolwiek rzadko odzywał się. Tak zostało do teraz. Gdy podrósł zaczął chodzić po lesie i zbierać rzeczy Ludzi Nieba. Z początku był to drobny złom. Z czasem zaczął poszukiwać bardziej wysublimowanych rzeczy. Do jego (jak uważa) największych znalezisk należą: Kompozyty, którymi wzmocnił swój łuk (przysporzyło mu to kłopoty ze starszyzną), moneta, nóż Ludzi Nieba , który używał zamiast pierwotnego, którego nadal miał (co również bywało powodem kłótni), maskę tlenową, kilka fiolek zgubionych przez dr Augustine. Rzeczą, o której posiadaniu nie wie żaden Na'vi jest pistolet RDA SN-9 "OSA". Posiada on w nim jeden pocisk. Mimo, iż nie jest umysłem zajmującym się wiedzą fascynuje go sprzęt Ludzi Nieba. Bardzo pragnie poznać ich działanie, lecz jego dzikość przeszkadza mu w odpowiednim kontakcie z przybyszami. Inni Na'vi rzadko go widywali. Dlatego też gdy ktoś znalazł coś ludzi nieba, przynosił to w pewne miejsce. Rankiem już tego tam nie było. Jakiś czas temu zdał Rytuał Przejścia. Nie ma partnerki. Posiada Ikrana, którego dosiada równie rzadko co widuje innych Na'vi.

Post próbny:
  Zanim wstało słońce, on już tam był. Siedział samotnie na drzewie z monetą w ręku. Mijały minuty, a on siedział w jednym miejscu i patrzyła jak gwiazda wyłania się zza horyzontu. Wschód był wyjątkowo czerwony. Pojął, że coś się stanie. W około godzinę po całkowitym pojawieniu się całego słońca, dostrzegła jakiś ruch na wschód od Domowego Drzewa. Miał stamtąd świetny widok. Wiedział już, że nie jest to ani grupka jego pobratymców, anie Większe zwierzę. Rozumiał już, że tam są ludzie. Obserwował ich. Pierwszy kwadrans, drugi, trzeci, czwarty... w końcu ruch ustał zobaczył tylko odlatujący statek Ludzi Nieba. Zszedł z drzewa i ruszył w stronę tamtego miejsca. Po kilkunasty minutach był już na miejscu. Miał nadzieje, że znajdzie coś nowego do swojej kolekcji. Wpatrywał się w trawę dość długo, i przechodząc koło jednego drzewa znalazł coś co go niemal przeraziło. Wiedział dokładnie co to jest. Odnalazł całą stertę łusek z ludzkiego karabinu. Zagotowała się w nim krew. Zaczął rozglądać się dokoła, lecz nie znalazł żadnego ciała. Miał już tylko nadzieję, że żadna niewinna istota nie zginęła. Ilekroć siedząc w samotni na drzewie próbował zrozumieć ludzi, tym bardziej ich nienawidził. Wracając na swoje miejsce spotkał grupkę dzieci, które radośnie go przywitały. On zaś popatrzył się na nie i uśmiechnął. Następnie szybko wrócił na swoje miejsce i tam spędził resztę dnia.




ZATWIERDZONA
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Yuthura

#14
Amhul : Yuthura ban
Yol Tirey: 22
rasa (nie mogłem znaleźć po Na'vijskiemu). - Na'vi
płeć (także nie znalazłem).  - mężczyzna

Wygląd:
W porównaniu do innych Na'vi Yuthura jest niski. Z drugiej strony ma silne umięśnienie, jednakże powiedzieć, aby był masywny.Rysy twarzy ma ostre, oczy o ostrym spojrzeniu. Yuthura nosi jak większość Navi przepaskę biodrową, jedynym elementem ubioru, który wyróżnia go z tłumu to skórzane pasy przerzucone na skos przez klatkę piersiową i plecy, podtrzymują one pokrowiec na miecz, a na pasie podtrzymującym pokrowiec ma 4 pokrowce na noże do rzucania. Na skos z pochwą miecza ma przerzucony przez plecy łuk przeciętnej jakości.Na lewym udzie ma przewiązaną opaskę z małą torbą szerokości jego uda, nosi w niej zioła lecznicze.

Osobowość:
Yuthura jest spokojny i rzadko się unosi. Większość sporów stara się załatwiać pokojowo i jest zdania że każdego warto wysłuchać. Unika zamętu i rzadko ingeruje w sprawy nie dotyczące bez pośrednio jego osoby, chyba że w naprawdę ważnych sprawach. Mimo swojego wewnętrznego spokoju Yuthura jest niezwykle dumny i honorowy, biada temu kto skala jego honor bądź urazi dumę. Nigdy nie zapomina długów, a tych których uważa za przyjaciół będzie chronił do końca.

Umiejętności:
Yuthura przez pół roku uczęszczał do szkoły dr.Augustine więc zna angielski w stopniu pozwalającym dogadać się z małymi nie porozumieniami i brakiem odmian w co nie których zdaniach. Słabo idzie mu czytanie w tym języku.Od urodzenia miał talent do wlaki wręcz i na noże opanował także trudną sztukę rzucania nożami, za to słabo radzi sobie z łukiem.Z łukiem radzi sobie dużo gorzej od przeciętnych strzelców Na'vi.W wieku lat 20 wyruszył w podróż po lasach i zakamarkach pandory, gdzie nauczył się walczyć mieczem.Zna się trochę na leczeniu, a jego wyjątkowy talent to umiejętności nauczania walki wręcz bronią biała i bez niej oraz samo wykorzystanie jej na prawie ze mistrzowskim poziomie. Z łatwością opanowuje też nowe techniki walki.Słabo radzi sobie z technikami dystansowymi.

Wady:
Yuthura bardzo ciężko nawiązuje nowe znajomości, ma wielu znajomych, ale żadnych przyjaciół. W drobnych sprawach potrafi bardzo być bardzo materialistyczny i nie skory do pomocy bez własnego zysku.Kiedy ktoś urazi jego dumę potrafi zareagować bardzo nerwowo w skrajnych przypadkach potrafi zaatakować i zabić.Nie toleruje ludzi bez honoru okazuje im jawną wrogość.Jest także nie czuły na krzywdę osób których w żadnym stopniu nie zna jednak gdy jest to naprawdę konieczne i zagrozi życiu wtedy pomoże.Umiejętności techniczne Yuthara są na poziomie zerowym nie potrafi skonstruować samodzielne naostrzonego kija. Nie jest także w stanie  zrozumieć innych religii, ale nie komentuje tego.

hì'i tìrey:
'eveng-
Yuthura urodził się w małej wiosce na odludziu. Wychowywał się i dorastał jak każde Na'visjkie dziecko, był jedynie spokojniejszy od swoich rówieśników. W wieku ośmiu lat udał się ze swoim ojcem i bratem na pierwsze polowanie. Wtedy zdarzyła się tragedia, kiedy stali nad urwiskiem skalnym chcąc odpocząć, nagle zaatakował ich przestraszony czymś angtsik , wszyscy zdążyli uskoczyć a angtsik spadł w przepaść. Niestety urwisko nie wytrzymało chwilowego naporu ciężaru zwierzęcia i nastąpił zawał, ojciec i brat Yuthary którzy stali przy samej krawędzi spadli w dół na skały, a sam Yuthura nagle zemdlał. Kiedy się obudził, był w wiosce, ale ta wioska nie pachniała jak jego dom,wioska....

Dorastanie:
Yuthura zaaklimatyzował się w nowej wiosce prawie zaraz po przybyciu. Teraz wyrósł na młodego silnego Na'vi w wieku lat 15. W wiosce jest już znany i przez co bo nie których lubiany ma także jednak wielu przeciwników.Jego opiekunka Arya, która  zastąpiła mu matkę opowiedziała mu że znalazła go jak leżał na skraju urwiska. Yuthura na wskutek szoku zapomniał imiona swoich rodziców, nazwę wioski i kilka innych istotnych informacji lub zdarzeń. Arya nauczyła go wiele rzeczy, jednak jednego nie była w stanie go uczyć - walki. Yuthura okazał się być w niej nie zrównany, w wioskowych zawodach zapasów zawsze górował nad innymi.

Dorosłość:
W wieku lat 18 okazało się albo raczej było pewne że Yuthura strzelać z łuku potrafi w bardzo małym stopniu, opanował za to prawie idealnie trudną technikę rzucania nożami oraz walki na bliski dystans.Doszło do tego że nie którzy młodzi wojownicy prosili go o lekcje walki. Kiedyś po treningu walki nożem, jego przyjaciel, jedyny jakiego miał rzucił się na niego z zazdrości Yuthura nie zdążył zareagować na szczęście Keiwet'h drasnął go  tylko  w plecy zostawiając paskudną bliznę wzdłuż  pleców, a sam skończył z nożem wbitym po rękojeść w klatce piersiowej. Po tym zdarzeniu nie ufał już nikomu.
Podróż:
W wieku lat 19 zdobył swojego Ikran'a.
Mając lat 20 wyruszył z wioski w podróż w poszukiwaniu  wiedzy i siły. W czasie swojej podróży spotkał Na'vi pustelnika który używał nie typowego stylu walki z użyciem miecza. Khan zgodził się trenować Yuthure w walce jednak po dwóch latach szkolenia Khan nagle zniknął. Po prostu, gdy się obudził Khan'a nie było a koło niego leżał sam pokrowiec zrobiony przez Khan'a dla Yuthary. Były to pasy skórzane z pochwą nam miecz oraz cztery noże do rzucania w pokrowcu także na pasie. Nie mogąc odnaleźć swojego mentora w wieku 22 lat powrócił do wioski i poszedł na pół roku do szkoły dr.Augustine.

Post próbny:
Ucieczka Khan'a.

  Yuthura obudził się słonce paliło go w oczy więc zasłonił je ręką. Wstał i rozejrzał się.,,Dlaczego Khan mnie nie obudził" - pomyślał.
Zobaczył że niema rzeczy Khan'a a na ziemi leżą pasy z pokrowcem z jego imieniem na pochwie od miecza i nożami do rzucania.
Podniósł z ziemi jak domniemywał prezent pożegnalny i poszedł się rozejrzeć.
  Yuthura wyszedł z domostwa przy pięknym wodospadzie. Przypomniał sobie wszystkie treningi i chwile ze starcem ,,będzie mi go brakować.- pomyślał. Zebrał swoje rzeczy rozrzucone dookoła.
  Poszedł w stronę swojego Ikran postronna osoba rzekłaby przeciętnego. Wsiadł na niego szybko i odleciał rozpamiętując staruszka i myśląc o tym co zastanie po powrocie do wioski.Myśli mu się kłębimy a pod nim przemijał świat.


P.S
Drogi moderatorze na razie nie wiem jak pisać z tym dymkiem możesz opisać jak to się robi, albo dać link do opisu?
Na razie znaczenie podałem w nawiasach.

ZATWIERDZONA

Sa'ethri

#15
Imię i nazwisko: Valentina Kosova

Płeć: kobieta

Wiek: 28 lat

Rasa: człowiek

Tytuł naukowy: doktor inżynierii genetycznej

Stan cywilny: rozwiedziona

Wygląd: Normalnie zbudowana, średnio wysoka kobieta. Ciemnokasztanowe włosy Valentiny, zwykle związane w kucyk, całkiem nieźle prezentują się przy jej niebieskich oczach i stosunkowo bladej cerze. O wygląd dba - bez popadania w przesadę, ale nie przyszłaby do pracy nieuczesana i bez starannego makijażu.

Osobowość: Inteligentna, ambitna i uparta. Życie nauczyło ją, by nigdy się nie poddawać - kiedy wyznaczy sobie cel, zrobi wszystko, by go osiągnąć. Jest przy tym dość pogodną i optymistycznie nastawioną osobą. Raczej zrównoważona i spokojna, choć to może drastycznie się zmienić, kiedy ktoś stanie jej na drodze. Cierpliwa - ale nienawidzi czekać bezczynnie, nie znosi też sytuacji, w których nie może sama o sobie decydować.
Pandora jest dla niej miejscem pracy naukowej i Valentina stara się nie mieszać do polityki. Gdyby doszło do otwartego konfliktu między RDA a Grace, trudno powiedzieć, po czyjej stanęłaby stronie...

Krótka historia: Z pochodzenia Rosjanka, wychowała się w USA. Do Stanów przeprowadziła się z rodzicami, gdy miała zaledwie sześć lat. Od tego czasu ojczyznę odwiedziła tylko raz, zawsze jednak myśli o niej z pewnym sentymentem.
Rodzice Valentiny przelali na nią własne niespełnione ambicje: chcieli zapewnić córce wspaniałą przyszłość i karierę. Chodziła do najlepszych i najbardziej wymagających szkół. Kiedy kilkanaście lat później robiła doktorat z inżynierii genetycznej, wiedziała, że ich nie zawiodła.
O ekspedycji na Pandorę dowiedziała się przypadkiem, ale odkąd usłyszała o niej pierwszy raz, nie mgła wyrzucić jej z pamięci. Wizja innego świata, świata ze snów - była oszałamiająca. Ogrom możliwości zawrócił jej w głowie. Musiała, po prostu musiała się tam dostać!
Nie na darmo dr Kosova była cenioną specjalistką w swojej dziedzinie. Bez większych problemów, choć nie od razu, uzyskała stanowisko.
I, właściwie, już mogła się pakować.

Inne informacje: Valentina nie posiada avatara, przebywa tylko i wyłącznie w bazie. Płynnie mówi w języku rosyjskim, angielskim i francuskim, zna też podstawy Na'vi. Podstawy! Potrafi się przywitać, pożegnać i nazwać kogoś kretynem, na tym niestety jej znajomość navijskiego się kończy.

Post próbny:

Było wczesne popołudnie. Doktor Kosova siedziała w swoim biurze, z uporem uderzając w klawiaturę dość zdezelowanego komputera. Potrzebne jej było jakieś odpowiednio celne zdanie, żeby zakończyć podsumowanie pracy. Sięgnęła po stojącą z lewej strony blatu swoją ulubioną zieloną filiżankę, napiła się herbaty i spojrzała na ekran zrezygnowanym wzrokiem.
Wtedy zadzwonił telefon.
W sąsiednim pomieszczeniu Peter Murray oderwał się od pracy, słysząc dobiegający zza ściany okrzyk i brzęk tłuczonego szkła. Zamrugał niepewnie. Porwanie, przemknęło mu przez myśl. Banda uzbrojonych drabów przyszła po Valentinę.
Tylko po co?

Odłożył długopis, zerknął tęsknie na plik kartek leżących na biurku i wstał z zamiarem sprawdzenia, co się tam dzieje. Wszystko to trwało na tyle długo, że zanim dotarł do drzwi, stała w nich Valentina.
- Peter... - powiedziała załamującym się głosem. - Peter...
- Co jest? - Teraz Murray naprawdę się przestraszył. Podszedł do przyjaciółki i delikatnie ujął ją za ramiona. - Coś się stało, Val?
Roześmiała się nagle i niespodziewanie rzuciła mu się na szyję. Oczy jej błyszczały.
- Dostałam telefon i... lecę na Pandorę, Pete, lecę na Pandorę!
- To wspaniała wiadomość! - Mężczyzna objął ją, przytulił. Dziwnie się czuł, patrząc na Kosovą - zwykle tak spokojną i opanowaną, a teraz niemal płaczącą ze szczęścia jak mała dziewczynka. Nie lubił, kiedy ludzie zachowywali się nieprzewidywalnie. Nie czuł się wtedy bezpieczny.
- Chociaż to było oczywiste - dodał. - Przecież twojej kandydatury nie mieli prawa nie przyjąć.
- Jestem taka szczęśliwa, Pete! To chyba najpiękniejszy dzień w moim życiu...
Doktor Peter Murray pomyślał o własnym zgłoszeniu. O nadziei na udział w programie. I o otrzymanej przed południem odpowiedzi odmownej.
- Skąd, Val - powiedział i uśmiechnął się. Prawie bez goryczy. - Najpiękniejsze dni twojego życia dopiero przed tobą.

ZATWIERDZONA

Tsawltskxe

#16
Imię: Jason Okaku
Płeć: mężczyzna
Wiek: 33
Rasa: człowiek

Jason nigdy się nie wyróżniał z tłumu, w pewnym sensie mu to odpowiadało. Nie miał żadnych znaków szczególnych, szatyn średniego wzrostu. Mieszanka krwi amerykańskiej i japońskiej. Od dziecka miał problemy ze wzrokiem, nigdy jednak nie nosił okularów, wolał soczewki kontaktowe. Pomimo wykonywanego zawodu zawsze starał się być w formie. Nigdy nie lubił stereotypu, że informatyk ma wielki brzuch od opychania się fastfoodem. Wspomniana forma była jednak utrzymywana z różnym skutkiem. Od kiedy pojawił się na Pandorze zlikwidował charakterystyczny dla informatyków "brzuszek".

Od najmłodszych lat nie lubił mówić dużo o sobie. Bez trudu za to potrafił wyciągnąć z innych sporo interesujących faktów z ich życia. Nie uważał tego za talent, nigdy też nie starał się rozwijać tej zdolności. Przychodziło mu to naturalnie. Wychowany w doktrynie japońskiego tradycjonalizmu, którą zaszczepił mu ojciec. Uważał on, że świat obecnie jest doszczętnie zepsuty i tylko hołdowanie tradycji może uchronić człowieka przez samozniszczeniem. Jason tylko częściowo przyjął nauki ojca. Podzielał jego poglądy, lecz zapisany w tradycji stosunek mężczyzn do kobiet do niego nie przemawiał. Na taki stan rzeczy mógł mieć wpływ sposób, w jaki jego ojciec czasami traktował jego matkę. Niemalże jako przedmiot, jego własność. Matka Jasona, amerykanka, nie dawała jednak sobą tak łatwo pomiatać. Toteż Toshiro Okaku musiał skapitulować i traktować ją jak osobę równą sobie. No, może stojącą tylko stopień niżej w hierarchi.

Lata młodości spędził w technokratycznej Japonii. Tu też zdobył tytuł doktora telekomunikacji, łączności i przesyłu danych. Japonia była w zasadzie zapleczem know how RDA. Tu opracowywano zaawansowane rozwiązania w dziedzinach robotyki, automatyki czy systemów operacyjnych i interfejsów graficznych. Nie musiał długo szukać pracy. Początkowo zaczepił się jako technik w dziale obsługi klienta jednej z filii zakładu produkującego urządzenai telekomunikacyjne. Nadzorował automatyczny system obsługi klienta, według jego przełożonych - niezawodny. Dość szybko zauważył słabe punkty tego rozwiązania. W odpowiedzi dostał podziękowanie za wykrycię błędów i... nic się nie zmieniło. Dopiero kiedy jednym telefonem doprowadził do krytycznego błędu w sytemie, a w efekcie do jego crashu, zakład zdecydował się zrezygnować z automatycznego systemu i usług młodego Okaku. Pracę co prawda stracił, jednak szybko trafił do RDA jako technik łączności. Nadzorował korporacyjną korespondencję elektroniczną i przesył plików z dysków pracowników na serwer firmowy. Zawsze lubił wiedzieć "co w trawie piszczy". Na początku z nudów zaczął przeglądać szyfrowane wiadomości. Większość z nich była jedynie raportami kwartalnymi czy rekomendacjami alokacji środków, jednak czasem pojawiały się "perełki". Zdarzyło mu się trafić na informację od kochanki jednego z członków zarządu, innym razem przeglądał niewybredne żarty z prezesa RDA. Kiedy pojawiła się informacja o wyprawie na Pandorę, Jason zapisał się na nią bez wachania. Może miał dość swojego boksu w biurze, może powszechna nijakość świata zabijała w nim chęć do życia, a może chciał po prostu coś zmienić. Jakiekolwiek były jego pobudki, zachowł je dla siebie. Wszak pytanie o nie było umieszczone w ankiecie dla każdego ochotnika było nieobowiązkowe.

-----------------------------

Dzień jakich wiele. Jason siedział w swoim biurze przed baterią monitorów. Co prawda dynamiczny pulpit pozwalał na obsługę nawet kilkunastu różnych pulpitów na jednym monitorze, jednak wygodniej pracowało mu się mając do dyspozycji trzy monitory, każdy zalewany innymi informacjami. Logowania do systemu przez pracowników, transfery plików, monitorowanie pasm transmisji danych łączności cyfrowej. Jako główny technik łączności miał dostęp do prywatnych skrzynek pracowników. Przeglądał właśnie skrzynki nowych, kiedy na ekranie pojawiła sie informacja o wiadomości z szyfrowanym adresem IP. -To ciekawe... Dopiero co przylecieli a już ktoś robi im głupie żarty.- otworzył wiadomość. Treść wiadomości była zapisana cyrlicą. Po przetworzeniu jej przez translator treść wiadomości stała się niezrozumiałym ciągiem znaków alfanumerycznych bez żadnych znaków przystankowych. -Jeśli to ma być żart, to ktoś zadał sobie sporo trudu. - pomyślał drapiąc się po brodzie -Swoją drogą, można by się juz ogolić... - ściągnął załącznik i, ku jego zaskoczeniu znalazł w nim program dekodujący. -Yuri, współpraca, agent. - te trzy słowa krążyły w jego głowie niczym pierwsze elementy wielkich puzzli, na dopasowanie których nie ma się jeszcze pomysłu. -Zaraz, na czyją skrzynkę trafiła ta wiadomość? - otworzył kilka okienek na jednym z monitorów -Baker... To jeden z nowych. A co jeśli... - otworzył kolejne okieno. Jego przewidywania się sprawdziły. Ta sama wiadomość czekała już w skrzynkach kilku innych nowoprzybyłych. -Quaritch chyba powinien się o tym dowiedzieć. Z drugiej strony, co jeśli ci ludzie nie mają nic wspólnego z tymi wiadomościami? Jeśli to proces rekrutacji? Znając Quaritcha, zamknąłby ich w izolatkach, oddał pod sąd i sam orzekł wyrok... - rozmyślania przerwał mu fakt zniknięcia wiadomości ze skrzynki Bakera. Jason nie zastanawiał się długo. Skasował wiadomość ze wszystkich skrzynek. -Zobaczmy jak to się rozwinie... - program dekodujący adres IP działał już od kilkunastu minut.


ZATWIERDZONA

Prawdy życiowe:
QuoteZaprawdę powiadam wam. Kto nie ma w barach, ten ma w jajach.

Kxamìl

#17
Imię: Preston Marlowe

Płeć: Mężczyzna

Wiek: 25 lat

Rasa: Ludzie

Wygląd: Z wyglądu niczym się nie wyróżnia od innych ludzi. Jego znakiem rozpoznawczym jest blizna przechodząca wzdłuż prawej części ust. Oczy ma piwne oraz jest brunetem o średniej długości włosach. Nosi ciągle naszyjnik z dziwnym symbolem mówiąc, że to pamiątka po prapradziadku.

Osobowość: Z zachowania jest cenikiem. Dzięki temu chroni swoje myśli oraz emocje. Z ludźmi z placówki ogólnie nie rozmawia, a o swojej historii woli nie wspominać w rozmowach. Jedynymi osobami mu bliskimi do rozmów są dr. Grace Augustine oraz dr. Valentina Kosova.

Historia: Nikt nie wie, kim byli jego rodzice ani czym się zajmowali. Nawet w jego aktach niema wzmianki o szkołach ani miejscu zamieszkania oraz dacie urodzenia. Jednak jedyną rzeczą jaka o nim wiadomo jest fakt, że podjął się pracy woźnego na Pandorze gdyż nie mógł znaleźć innej oferty pracy. Zaskakujące w nim jest to, że pojawia się i znika bez słowa.

Post próbny: Siedział w swoim pokoju słuchając muzyki. Jednocześnie czytał książkę o teorii względności gdy nagle rozbrzmiał głośnik.
- Preston Marlowe proszony do gabinetu Parkera Selfridge'a. Powtarzam, Preston Marlowe proszony do gabinetu Parkera Selfridge'a. -
- Jezu. Czego ten bufon może chcieć od mojej osoby ? - pomyślał Preston
Po krótkim spacerku po Hells Gate doszedł wreście do gabinetu Parkera.
- Dzień dobry. Chciał szef ze mną mówić. -
- Ach. Oczywiście. Siadaj Preston. - po krótkim zamyśleniu dodał - Dobiegły mnie słuchy o bardzo brudnej podłodze w sektorze 5A. -
- Nic mi o tym nie wiadomo. -
- Marlow nie płacę ci za obijanie się !! Masz to jak najszybciej posprzątać bo obetnę ci pensję !! -
- Ale... -
- Żadnych ale !! Już się za to zabieraj. -
- Jak szef karze. -
Wstał od biurka Selfridge'a i wyszedł. W czasie iścia po sprzęt i do sektora 5A, przeklinał w myślach Parkera niemiłosiernie. Jednak po chwili zaczął sobie nucić ulubioną piosenkę.
Ke'u ngay ke lu, fra'u letsunslu lu.

Livu mì fpom.

Tireaniawtu

#18
Imię: Kendra

Nazwisko: Keller

Wiek: 27 lat + cryo sleep

Płeć: Kobieta

Rasa: Człowiek

Stopień wojskowy: Plutonowy

Wygląd: Średniego wzrostu,szczupła, ma czarne, krótko ostrzyżone włosy. Oczy zielone.

Charakter: Kendra jest bardzo stanowcza. Jak powiedziała, że nie to NIE, chyba, że to rozkaz od przełożonego. Bardzo dba o swoje rzeczy i dostaje szału, gdy ktoś bez pozwolenia dotyka jej rzeczy. Łatwo się dostosowuje.

Krótka historia: Miała normalne dzieciństwo. Chodziła do szkoły, bawiła z rówieśnikami. Jej przygody zaczęły się w wieku 14 lat, gdy poszła z ojcem do jego pracy. Nie było go całymi dniami i nie wiedziała czym się zajmuje. Okazało się, że pracuje na strzelnicy. Po spędzonym jednym dniu tam wiedziała co chce robić w życiu. Po skończeniu ogólniaka wstąpiła do Navy Seals. Po ukończeniu ich szkoły przyszła do Rangers'ów. Miała okazję nawet pracować w SWAT'ie. W Nowym Yorku podczas urlopu miała niewielką stłuczkę samochodową. Niestety ostatecznie cała kwota ubezpieczenia powędrowała do faceta, który spowodował wypadek, gdyż został pobity...
Po tym incydencie Kendra zaczęła jeździć po świecie wstępując do różny jednostek. Pełniła służbę w m.in Specnaz'ie, Royal marines, GIGN i kilku innych... Wszystkie te jednostki kończyła na tej samej specjalizacji: strzelectwo wyborowe i ochrona drużyny... Później jej losami zainteresowało się RDA i ta wylądowała na Pandorze. Stwierdziła jednak,że poradzi sobie w ludzkiej skórze, bez tego czegoś. Niestety zrobiono jej Avatara. teraz ma urwanie głowy, bo może się z nim połączyć ale nie chce. Nie mogą jednak pozwolić by ciało obumarło, więc raz dziennie Kendra się loguje i posila tę powłokę. Jej marzeniem jest jazda czołgiem M1 Abrams po Manhatanie w godzinach szczytu.

Post próbny:
RDA
Vlog: 1
Stanowisko: 22/1
Osoba: Kendra Keller
Godzina: 19:37:09
Data: 11.24.2086

-Dobra to...Czy ja muszę to robić!? Na co to komu... O czym ja mam mówić...
-O czym chcesz i tak musisz. To rozkaz!!! - Odpowiedział głos.
-Niech cie... O.K. Tu Kendra Keller Vlog nr1.
Właściwie jest jedna rzecz... Zanim zasnęłam jak tu lecieliśmy kazali mi wybrać karabin, z którym najlepiej mi się pracowało.
Powiedziałam im, że M107, na to stwierdzili, że podczas lotu popracuje nad nim kilku ludzi. Między innymi metalurg, chemik... Skoro metalurg to będzie piekielnie wzmocniony.
-Widzę że nieprzyjemne obowiązki. - usłyszała.
-Szeregowy czy mam wam wpisać czyszczenie toalet na 5 rano?
-Przepraszam pani podoficer. - odpowiedział pokornie.
-To stulić jadaczkę i robić co macie do roboty. - wróciła do Vlog'a - Skoro chemik to pociski będą podrasowane. Co oni chcą zrobić z tym karabinem. Już jest niemal doskonały. Jeden z jajogłowych, już nawet jego nazwiska nie pamiętam, dał mi słownik Na'vi. Co on myśli, że ja to przeczytam?
Jak się jakaś małpa nawinie na pocisk kalibru pół cala to jej problem... Pewnie nawet nie wyjdę z Hell's Gate tylko wszystkich będę stąd osłaniać. Tyle starczy!?
-Tak!
-No to papa jajogłowi.

--Koniec przekazu--
Oe tsngawvìk tengkrr sirea ke lu pxan lerey livu.

Terìran Tawka

imię: Täpkxew
płeć: mężczyzna
wiek: 14

wygląd: Dość wysoki, lecz chudy na'vi o chłopięcej budowie ciała. Ma inteligentnie wyglądającą twarz z wiecznie zaciekawionym spojrzeniem i śmiesznym, bardziej wystającym niż u innych na'vi nosem.

osobowość: Täpkxew jest trudnym wieku osiągania dojrzałości i zdobywania swego miejsca w klanie. Zazwyczaj jest poważnym młodzieńcem, a swą mądrością niemal dorównuje dorosłym, jednak jego starania w utrzymaniu takiej pozy zazwyczaj są niweczone przez jego ciekawość. Wtedy poważna mina ustępuje wielkim oczom i nadstawionym uszom naiwnego dzieciaka uwielbiającego opowieści starszych klanu. Ów dzieciak, jak wszyscy jego rówieśnicy, pragnie w końcu zostać dopuszczonym do rytuałów, zdobyć ikrana i zostać prawdziwym myśliwym. Mimo młodego wieku te roszczenia nie są nieuzasadnione - Täpkxew posiada wszystkie umiejętności do tego potrzebne. Często wybiera się na polowania na 'bezpieczną' zwierzynę i nie można powiedzieć żeby odstawał od starszych. Do prób brakuje mu tylko krzepy, wieku i... nieco odwagi. Zbyt łatwo się bowiem stresuje i brakuje mu zdecydowania w kluczowych momentach.

historia: Życie Täpkxew'a nie obfitowało w ważne wydarzenia. Przynajmniej taką odpowiedź można od niego usłyszeć. Faktycznie, pochodzi z normalnej rodziny - jego ojciec jest myśliwym, jednym z wielu w klanie, jego matka zajmuje się rzemiosłem - tworzy rzeczy codziennego użytku z roślin. Ma młodszą siostrę i... na tym zakończyły by się wszelkie próby dowiedzenia się o jego przeszłości. Jest tak, bowiem jego przygody - bo każdy przecież jakieś miał - nie należały do miłych. Zabłądzenie w lesie i ucieczka przed stadem nantangów, czy długie zwisanie z wysokiej gałęzi Kelutral nie należą wszak do wydarzeń którymi warto się chwalić. Podobnie postrzelenie ikrana jednego z wojowników lub dotkliwe poparzenie przez meduzę, wszystko to spowodowane nie tyle niezdarnością czy głupotą a brakiem kompetencji oraz zwykłym pechem.

Täpkxew spędza mnóstwo czasu ze starszymi wojownikami i myśliwymi, wypytując ich o przeszłość, zarówno ich prywatną jak i Ludzi. Zna wiele opowieści i pieśni o zamierzchłej historii, ale ostatnio coraz bardziej zaczyna się interesować Ludźmi Nieba, lecz opinii na ich temat jest tyle ilu członków klanu. On sam widział obcych tylko raz i nie zrobili na nim wielkiego wrażenia - nie wierzył że takie małe istoty potrafią to o czym niektórzy opowiadają - dosiadać ryczących stworów większych niż angtsìk i kopać dziury w ziemi duże jak jeziora i głębokie jak największe drzewa. Ma wielką nadzieję spotkać ich raz jeszcze i przekonać się jacy są na prawdę... Bo w końcu jakoś musieli przylecieć z nieba.

post próbny: Chłopak czekał przy ognisku szturchając je co chwila patykiem. Czekał na ojca, który był na naradzie. Normalnie podobne rzeczy mało go interesowały - narady dotyczyły zazwyczaj takich spraw jak planowanie większych polowań na które i tak nikt go nie chciał wziąć, pouczaniu posłańców do innych klanów czy udzielanie zgód na małżeństwa, ale ta była inna. Radzono nad propozycją Ludzi Nieba jakoby mieli by oni uczyć swojego języka i innych umiejętności dzieci chętnych na'vi. A to go jak najbardziej interesowało.
Täpkxew wyciągnął patyk z ogniska i dmuchając go, obserwował żar. Korciło go by zakraść się do miejsca obrad, ale gdyby go ktoś tam złapał, mógłby się pożegnać z ciężko wywalczoną przychylnością ojca względem wysłania go do 'szkoły'. Ziewnął. Ta narada trwała dłużej niż inne. To znaczyło że dorośli nie mogą dojść do porozumienia. Nikt nie wierzy Ludziom Nieba. Może faktycznie są straszni i dziwni? Może na prawdę potrafią latać i robić duże dziury w ziemi? Odrzucił patyk do ogniska i oparł się o wystającą część korzenia Kelutral i zaczął zastanawiać się dlaczego ludzie którzy umieją latać kopią w ziemi...
You are not on Pandora anymore. You are on Earth, ladies and gentlemen.
pamrel si nìna'vi ro [email protected] :)